— Pójdź ze mną — rzekła — i nie mów ani słowa.
Bierze go pod ramię i idzie z nim przez pole, mniej więcej ćwierć mili: przybywają do ustronnego domku, otoczonego ogrodem i kanałami. Staruszka puka do małych drzwiczek. Otwierają; prowadzi Kandyda ukrytymi schodkami do złoconego gabinetu, sadza go na adamaszkowej kanapie, zamyka drzwi i odchodzi. Kandyd miał uczucie, że śni: dotychczasowe życie zdało mu się snem złowrogim, obecna zaś chwila snem rozkosznym.
Stara zjawia się niebawem, z trudem podtrzymując drugą kobietę o wyniosłej postaci, drżącą na całym ciele, lśniącą od drogich kamieni i okrytą zasłoną.
— Zdejm ten welon — rzekła stara.
Młody człowiek zbliża się; podnosi welon nieśmiałą ręką. Co za chwila! co za niespodzianka! zdaje mu się, iż widzi Kunegundę; widzi ją w istocie, to ona! Siły go opuszczają, nie może wymówić słowa, pada jej do nóg. Kunegunda osuwa się na kanapę. Stara skrapia ich trzeźwiącą wódką, odzyskują zmysły, mowę: zrazu padają przerywane słowa, krzyżują się pytania, odpowiedzi, westchnienia, łzy, okrzyki. Stara zaleca im, aby robili mniej hałasu, i zostawia ich samych.
— Jak to, to ty — rzekł Kandyd — żyjesz, odnajduję cię w Portugalii! Nie zgwałcono cię zatem? nie rozpruto ci żołądka, jak mi zaręczał Pangloss?
— Owszem — odparła piękna Kunegunda — ale nie zawsze się umiera od tych dwóch przykrości.
— Ale ojca i matkę zabito?
— Niestety, tak — rzekła Kunegunda, płacząc.
— A brat?
— Brata także.
— I skąd wzięłaś się w Portugalii? jak dowiedziałaś się, że ja tu jestem? jakim zbiegiem okoliczności kazałaś mnie sprowadzić do tego domu?
— Opowiem po kolei — rzekła dama — ale wprzód ty opowiedz mi wszystko, co ci się przygodziło od czasu naszego niewinnego pocałunku oraz kopniaka, który otrzymałeś w zamian.
Kandyd z głębokim uszanowaniem poddał się jej woli; mimo iż jeszcze nie ochłonął ze wzruszenia, mimo że głos jego był słaby i drżący, a krzyż pacierzowy dolegał mu jeszcze, opowiedział z największą prostotą wszystko, czego doznał od chwili rozłączenia. Kunegunda wznosiła oczy do nieba: zrosiła łzami śmierć dobrego anabaptysty i Panglossa; po czym rzekła w tym sensie do Kandyda, który nie tracił ani słowa, pożerając ją przy tym oczami:
8. Historia Kunegundy
Leżałam w łóżku i spałam spokojnie, kiedy spodobało się niebu zesłać Bułgarów do naszego pięknego zamku Thunder-ten-tronckh. Zamordowali ojca i brata, matkę pokrajali na kawałki. Olbrzymi Bułgar wysoki na sześć stóp widząc, iż przejęta grozą straciłam przytomność, zabrał się do gwałcenia. To mnie ocuciło; odzyskałam zmysły, zaczęłam krzyczeć, szamotać się, gryźć, drapać, chciałam wydrzeć oczy Bułgarowi, nie wiedząc, iż to wszystko jest rzecz uświęcona zwyczajem. Brutal zadał mi w lewe biodro pchnięcie, od którego mam jeszcze znak.
— Och, pokażesz mi, prawda? — rzekł prostoduszny Kandyd.
— Pokażę — rzekła Kunegunda — ale idźmy dalej.
— Idźmy dalej — odparł Kandyd.
Kunegunda podjęła w te słowa:
Wszedł kapitan bułgarski, ujrzał mnie całą we krwi oraz żołnierza nie krępującego się bynajmniej jego obecnością. Kapitan rozgniewany tym, iż cham okazuje mu tak mało uszanowania, zabił go z miejsca na mym ciele. Następnie kazał mnie opatrzyć i zawiódł jako brankę wojenną na kwaterę. Prałam mu tych kilka koszul, które posiadał, gotowałam strawę i, trzeba przyznać, przypadłam mu wielce do gustu. Co do mnie, nie zapieram się, że był to bardzo dobrze zbudowany mężczyzna i że miał skórę delikatną i białą; zresztą umysł słabo rozwinięty, mało filozoficzny: znać, iż nie chowany przez doktora Panglossa. Po upływie trzech miesięcy roztrwoniwszy wszystko, co posiadał i sprzykrzywszy mnie sobie, sprzedał mnie Żydowi nazwiskiem don Issachar, który trudnił się handlem w Holandii i Portugalii, a przy tym namiętnie lubił kobiety.Ten Żyd pokochał mnie gorąco, ale nic nie mógł wskórać; oparłam mu się skuteczniej niż bułgarskiemu żołnierzowi: osoba z honorem może być zgwałcona raz, ale cnota jej hartuje się od tego.Aby mnie obłaskawić, Żyd pomieścił mnie w tym pałacyku. Dotąd myślałam, że nie ma na ziemi nic równie pięknego jak zamek Thunder-ten-tronckh; poznałam, że się myliłam.
Pewnego dnia na mszy ujrzał mnie Wielki Inkwizytor; przyglądał mi się pilnie i kazał mnie powiadomić, że ma ze mną sekretnie do pomówienia. Zaprowadzono mnie do jego pałacu; wyjaśniłam, kim jestem; przedstawił mi, jak niegodne mego stanowiska jest należeć do Izraelity. Zapytano pośrednimi drogami don Issachara, czyby mnie nie odstąpił Jego Eminencji. Don Issachar, który jest bankierem dworu i człowiekiem wielce wpływowym, nie chciał się zgodzić. Inkwizytor zagroził mu maleńkim autodafé. W końcu Żyd, przestraszony, wszedł w targ, mocą którego domek i ja mamy być wspólną własnością obu; Żyd zatrzymał dla siebie poniedziałki, środy i sabbat; Inkwizytor inne dnie. Już pół roku trwa ten układ. Nie obyło się bez sprzeczek; często bowiem było sporne, czy noc z soboty na niedzielę ma należeć do starego, czy do nowego zakonu. Co do mnie, oparłam się dotychczas obu i sądzę, że dla tej przyczyny zachowałam tak długo ich miłość.
Otóż, aby odwrócić plagę trzęsienia ziemi i aby zarazem napędzić strachu don Issacharowi, spodobało się Eminencji zainicjować uroczyste autodafé, na które zaszczycił mnie zaproszeniem. Dano mi doskonałe miejsce; między mszą a egzekucją roznoszono damom chłodniki. Przyznaję, groza mnie zdjęła, kiedy patrzałam, jak palono dwóch Żydów i zacnego Biskajczyka, który poślubił swą kumę; ale jakież było moje zdumienie, przestrach, pomięszanie, skorom ujrzała postać podobną z oblicza do Panglossa przystrojoną w san-benito i w mitrę. Przecierałam oczy, wpatrywałam się uważnie, widziałam, jak go powieszono: omdlałam. Ledwiem odzyskała zmysły, ujrzałam ciebie odartego z szat do naga; to był już szczyt zgrozy, przerażenia, boleści, rozpaczy. Powiem ci szczerą prawdę, masz skórę jeszcze bielszą i jeszcze delikatniejszej maści niż u kapitana Bułgarów. Widok ten podwoił uczucia, jakie mnie dławiły, pożerały. Wydałam krzyk, chciałam wołać: „Stójcie, barbarzyńcy!” ale głos mi zamarł, zresztą krzyki byłyby daremne. Kiedy już skończono cię chłostać, ja wciąż mówiłam sobie: „Jak to możebne, aby miły Kandyd i roztropny Pangloss znaleźli się w Lizbonie, jeden po to, aby otrzymać sto batogów, drugi, aby go powieszono na rozkaz Inkwizytora, którego ja jestem kochanką? Zatem Pangloss zwodził mnie okrutnie, kiedy powiadał, iż wszystko dzieje się w świecie jak można najlepiej!”
Tak trwałam wzruszona, zrozpaczona na przemian, to podniecona do ostatnich granic, to znów omdlała z niemocy. W głowie kłębiła mi się okrutna śmierć ojca, matki, brata, brutalność żołdaka, pchnięcie nożem z jego ręki, moja niewola, praktyka kuchenna, kapitan bułgarski, obmierzły Żyd Issachar, niegodziwy Inkwizytor, szubienica Panglossa, straszliwe miserere beczane przez nos, podczas gdy cię ćwiczono, a zwłaszcza pocałunek, jaki wymieniliśmy za parawanem w dniu, kiedy widziałam cię ostatni raz. Sławiłam Boga, który sprowadził cię ku mnie poprzez tyle prób. Poleciłam starej służącej, aby miała pieczę nad tobą i aby cię przywiodła tutaj, skoro tylko zdoła. Wypełniła wiernie rozkaz; zakosztowałam niewypowiedzianej rozkoszy oglądając cię, słysząc cię, mówiąc do ciebie. Ale ty musisz być przeraźliwie głodny, ja również jestem przy apetycie, zacznijmy od wieczerzy.
Siedli do stołu; po wieczerzy zaś ułożyli się na wygodnej kanapie, o której już wspomniano. Spoczywali jeszcze, kiedy nadszedł don Issachar, jeden z panów domu. Był to sabbat. Przyszedł korzystać z praw i dać wyraz tkliwym wynurzeniom miłości.