Zmarszczył czoło przypominając sobie, że nie chciała, by doprowadził ją do orgazmu. To również go męczyło. Uważał, że zna się na ludziach. Wiedział, że kłamała, ale wydawała mu się nieszkodliwa. Teraz jednak nie był już taki pewien. Miał wrażenie, że postępowała według jakiegoś planu, tyle że nie wyobrażał sobie, co chciałaby osiągnąć, oprócz, ma się rozumieć, znaczka przy jego nazwisku przed polowaniem na następnego piłkarza.
Właśnie spłukiwał szampon z włosów, gdy do szatni wpadł Junior.
– Hej, Bomber, dzwoni Bobby Tom. Chciałby z tobą porozmawiać.
Cal owinął biodra ręcznikiem i pospieszył do telefonu. Gdyby dzwonił ktokolwiek inny, powiedziałby, że potem oddzwoni, ale nie Bobby Tom Den-ton. Nie grali długo razem, zaledwie kilka ostatnich lat kariery B.T., ale to bez znaczenia. Gdyby B.T. poprosił go o prawą rękę, Cal oddałby mu ją bez wahania. Tak wielkim szacunkiem darzył byłego gracza Gwiazd. Był, jego zdaniem, najlepszym piłkarzem wszechczasów.
Uśmiechnął się, słysząc w słuchawce znajomy teksański akcent.
– Hej, Cal, przyjedziesz do Telarosy na golfowy turniej dobroczynny? W maju. Zapraszam. Będzie niezłe przyjęcie i więcej pięknych kobiet niż możesz to sobie wyobrazić. Oczywiście, na tobie będzie spoczywał obowiązek zabawiania ich, bo Gracie nie spuszcza mnie z oczu. Trzyma mnie na krótkiej smyczy, mówię ci.
Kontuzje sprawiły, że Cal nie grał podczas kilku ostatnich meczy B.T. w drużynie, dlatego nie poznał Gracie Denton. Na tyle jednak znał Bobby'ego Toma, by wiedzieć, że żadna kobieta nie zdoła utrzymać go na smyczy.
– Zrobię, co w mojej mocy, B.T.
– Gracie będzie szczęśliwa. Mówiłem ci już, że tuż przed narodzinami Wendy wybrali ją burmistrzem Telarosy?
– Coś słyszałem.
Bobby Tom rozprawiał dalej o żonie i malutkiej córeczce. Cala nie interesowała ani jedna, ani druga, ale udawał, że słucha z ciekawością, bo wiedział, że B.T. musi udawać, że rodzina jest dla niego równie ważna jak kiedyś futbol. Bobby Tom nigdy się nie skarżył, że musiał odejść po poważnej kontuzji kolana, ale Cal wiedział, że to mu złamało serce. Futbol był całym życiem B.T., tak samo jak jego, Cala. Bez gier i treningów życie przyjaciela było puste jak stadion we wtorkowy wieczór.
Biedny B.T. Cal był pełen podziwu, że nie skarży się na niesprawiedliwość losu, która kazała mu odejść z boiska. Przysiągł sobie, że nie zejdzie z murawy, póki nie będzie do tego gotów. Piłka to całe jego życie i nic nigdy tego nie zmieni. Ani wiek, ani kontuzje, ani w ogóle nic.
Skończył rozmowę. Podszedł do szafki. Kiedy się ubierał, wrócił myślami do swoich urodzin. Kim była, do cholery? I czemu nie może przestać o niej myśleć?
– Kazałeś mi tu przyjść tylko po to, żeby zapytać o koszty wyjazdu na konferencję w Denver? – Jane nigdy nie traciła panowania nad sobą w sytuacjach zawodowych, ale gdy stanęła naprzeciwko przełożonego w Laboratorium Preeze, miała ochotę wrzeszczeć.
Doktor Jeny Miles oderwał wzrok od dokumentów, które z uwagą studiował.
– Może uznasz to za małostkowe, Jane, ale jako dyrektor…
Przeczesał dłonią cienkie, przydługie siwe włosy, jakby doprowadzała go do ostateczności. Gest był tak samo wystudiowany jak jego wygląd. Tego dnia Jerry miał na sobie żółty golf ze sztucznego włókna, podniszczoną granatową marynarkę upstrzoną białymi plamkami łupieżu i rdzawe sztruksy, teraz na szczęście niewidoczne pod biurkiem.
Jane zazwyczaj nie oceniała ludzi po wyglądzie – najczęściej była zbyt zamyślona, by zwracać na to uwagę, ale podejrzewała, że Jerry robił wszystko, by wyglądać jak przysłowiowy roztargniony naukowiec, który to stereotyp umarł śmiercią naturalną dobrą dekadę wcześniej. Jerry jednak miał nadzieję, że przynajmniej zewnętrznie dopasuje się do wizerunku geniusza, bowiem umysłowo nie był w stanie dotrzymać kroku kolegom z laboratorium.
Przerażały go nowe teorie, gubił się w skomplikowanych wzorach i w przeciwieństwie do Jane, nie radził sobie z nową wyższą matematyką, którą naukowcy praktycznie tworzyli na co dzień. Mimo wszystkich tych wad, został dyrektorem placówki dwa lata temu. Doprowadziło do tego lobby starych, konserwatywnych naukowców, którzy chcieli, by ich zwierzchnikiem został człowiek podobny do nich. Od tego czasu współpracę Jane z Laboratorium Preeze cechował nadmiar biurokracji. Jakby dla przeciwwagi, praca na w college'u Newberry wydawała się prosta i nieskomplikowana.
– W przyszłości – oznajmił Jerry – żądam dokładniejszej dokumentacji, tłumaczącej tego rodzaju wydatki. Weźmy rachunek za taksówkę z lotniska. Przecież to skandal.
Denerwowało ją, że człowiek na jego stanowisku czepia się rzeczy tak nieistotnej.
– Lotnisko w Denver jest dosyć daleko od centrum.
– Trzeba było zadzwonić po samochód hotelowy.
Z trudem opanowała gniew. Nie dość, że nie ma pojęcia o fizyce, na dodatek jest męskim szowinistą; jej koledzy nigdy nie byli poddawani takim przesłuchaniom. Tylko że oni nie zrobili z Jerry'ego idioty.
Gdy miała niewiele ponad dwadzieścia lat i ciągle żywiła idealistyczne przekonania co do tego świata, napisała artykuł, w którym bezlitośnie skrytykowała głupiutką teoryjkę Jerry'ego, teoryjkę, która przyniosła mu pewien rozgłos. Od tego czasu nigdy nie odzyskał szacunku grona naukowego; nigdy też jej nie wybaczył.
Teraz ze zmarszczonymi brwiami zabierał się do krytykowania jej osiągnięć. Niełatwe to zdanie, zważywszy, że niewiele pojmował z jej wywodów. Mówił i mówił, a zły humor Jane pogarszał się z każdą chwilą. Tak było, odkąd dwa miesiące wcześniej usiłowała zajść w ciążę i poniosła sromotną klęskę. Gdyby spodziewała się dziecka, byłoby jej o wiele łatwiej.
Żarliwa miłośniczka prawdy, zdawała sobie sprawę, że to, co zrobiła, było niewłaściwe z moralnego punktu widzenia. Mimo to jednak żywiła głębokie przekonanie, że dokonała właściwego wyboru i że nigdy nie znajdzie lepszego kandydata na ojca swojego dziecka. Cal Bonner to wojownik, silny i prymitywny, dokładnie taki, jakiego potrzebowała. Było jednak coś jeszcze, coś, czego nie umiała wytłumaczyć, coś, co utwierdzało ją w przekonaniu, że jest idealnym kandydatem. Wewnętrzny głos, stary jak ludzkość, podpowiadał to, czego logika nie umiała uzasadnić. Albo Cal Bonner, albo żaden.
Niestety, wewnętrzny głos nie podpowiadał, skąd wziąć odwagę do ponownego zbliżenia. Minęło Boże Narodzenie, a ona, choć nadal pragnęła dziecka, nie wpadła na żaden pomysł.
Fałszywy uśmiech Jeny'ego Milesa ściągnął ją na ziemię.
– Robiłem co w mojej mocy, by tego uniknąć, Jane, ale wobec kłopotów, jakie nam sprawiałaś przez ostatnie lata, nie mam wyboru. Tymczasem życzę sobie, żebyś co miesiąc składała pisemny raport ze szczegółowym opisem twojej pracy.
– Raport? Nie rozumiem.
Wyjaśnił dokładnie, czego od niej oczekuje. Nie wierzyła własnym uszom. Czegoś takiego nie wymagano od innych pracowników. Była to czysta biurokracja, dokładne przeciwieństwo wszystkiego tego, co symbolizowało Laboratorium Preeze.
– Nie zgadzam się. To niesprawiedliwe.
Popatrzył na nią z litością.
– Rada zapewne nie będzie zachwycona, kiedy to opowiem, zwłaszcza że twoje członkostwo kończy się w tym roku.
Była tak wściekła, że z trudem wydobywała słowa.
– Moja praca jest bez zarzutu, Jerry.
– Więc nie będziesz miała kłopotów ze sporządzaniem miesięcznych raportów.
– Nikt inny nie musi.
– Jesteś jeszcze młoda, Jane, twoja pozycja nie jest tak ustabilizowana.
Jest także kobietą, a on męską szowinistyczną świnią. Tylko lata samodyscypliny powstrzymały ją od powiedzenia tego na głos. Zdawała sobie sprawę, że bardziej zaszkodziłaby sobie niż jemu. Wstała i bez słowa wyszła z gabinetu.