– Ona… Jane. Wiem tylko tyle.
– Nie wierzę.
– Cholera! – Rzuciła się na bok, chcąc go wyminąć, ale zablokował jej drogę. Wiedział, że się go boi, i dobrze. Szybciej powie.
– Jane i jak dalej?
– Zapominałam. – Zadarła głowę do góry.
Denerwował go jej upór.
– Przebywanie w pobliżu chłopaków dużo dla ciebie znaczy, prawda? Zerknęła na niego nieufnie.
– Może.
– Nie może, tylko na pewno. To jedyna ważna rzecz w twoim żałosnym życiu. I wiem, że byłabyś wściekła, gdyby żaden z graczy nie zajrzał już do tej knajpy. Gdyby żaden nie chciał z tobą rozmawiać, nikt, nawet rezerwowi.
– Wiedział, że ma ją w garści, ale jeszcze się nie poddała.
– To miła kobieta, przechodzi kryzys. Nie chcę jej skrzywdzić.
– Nazwisko!
Zawahała się, aż wreszcie uległa:
– Jane Darlington. -Słucham dalej.
– Wiem tylko tyle – powtórzyła uparcie. Obniżył głos do ledwie słyszalnego szeptu:
– Ostrzegam cię po raz ostatni. Powiedz wszystko co wiesz, bo inaczej nie odezwie się do ciebie żaden zawodnik.
– Jesteś wredny. Milczał i czekał. Energicznie tarła ramiona.
– Wykłada fizykę w Newberry.
Spodziewał się wielu rzeczy, ale to nawet nie przyszło mu do głowy.
– Profesorka?
– Tak. I pracuje w laboratorium, nie pamiętam w którym. Jest bardzo mądra, ale… zna niewielu facetów i… nie miała nic złego na myśli.
Im więcej się dowiadywał, tym bardziej włosy stawały mu dęba.
– Dlaczego ja? I nie mów, że zalicza wszystkich z drużyny po kolei, bo wiem, że to nieprawda.
Trzęsła się z zimna.
– Obiecałam, zrozum. Tu chodzi o całe jej życie.
– Powoli tracę cierpliwość.
Obserwował, jak walczy w niej chęć ochrony przyjaciółki i troska o własną skórę. Wiedział, co zwycięży, jeszcze zanim otworzyła usta.
– Chciała mieć dziecko! I nie życzyła sobie, żebyś się dowiedział.
Przeszył go dreszcz, który nie miał nic wspólnego z zimnem na dworze.
Obserwowała go niepewnie.
– Nie obawiaj się, nie stanie ci na progu z dzieckiem na ręku. Ma dobrą pracę, jest mądra. Zapomnij o tym i już.
Z trudem zaczerpnął powietrza.
– Chcesz powiedzieć, że jest w ciąży? Że wykorzystała mnie, żeby zajść w ciążę?
– No tak, ale to właściwie nie jest twoje dziecko. To tak, jakbyś był dawcą spermy. W każdym razie ona tak uważa.
– Dawca spermy? – Czuł, że zaraz pęknie mu głowa. Nie znosił stabilizacji, nie mieszkał nawet w jednym miejscu przez dłuższy czas. A teraz okazało się, że spłodził dziecko. Z trudem zachował panowanie nad sobą. – Dlaczego ja? Dlaczego wybrała akurat mnie?
– To ci się nie spodoba. – Jodie wyraźnie się bała.
– O, na pewno.
– Widzisz, ona jest geniuszem. I przez to, że jest taka mądra, inne dzieciaki traktowały ją jak dziwadło. Nie chce, żeby jej dzieciak też przez to przechodził, więc postanowiła, że dawcą spermy nie może być ktoś taki jak ona.
– Taki jak ona? Czyli?
– No… geniusz.
Najchętniej potrząsałby nią tak mocno, aż zgubi wszystkie zęby.
– O co ci, do cholery, chodzi? Dlaczego ja? Jodie patrzyła na niego uważnie.
– Bo myśli, że jesteś głupi.
– Trzy protony i siedem neutronów izotopu… – Jane odwróciła się tyłem do ośmiu studentów: sześciu chłopców i dwóch dziewcząt, i zaczęła rysować na tablicy.
Do tego stopnia pochłonęło ją rysowanie, że nie zwróciła uwagi na małe zamieszanie za plecami.
Zaskrzypiało krzesło. Rozległy się szepty.
– Jądro atomu… – Szelest papieru. Głośniejsze szepty. Zdumiona, odwróciła się, chcąc poznać źródło hałasów.
I zobaczyła Cala Bonnera. Opierał się nonszalancko o ścianę.
Cała krew odpłynęła jej z głowy i po raz pierwszy w życiu myślała, że zemdleje. Jakim cudem ją odnalazł? Co tu robi? Przez ułamek sekundy łudziła się, że może jej nie poznał. Miała na sobie konserwatywny w kroju kostium, włosy, jak zwykle w pracy, zaplotła we francuski warkocz. Była też w okularach, a nigdy ich u niej nie widział. Ale nie nabrała go nawet na chwilę.
W sali zapadła cisza. Studenci chyba go rozpoznali, ale nie zwracał na nich uwagi. Patrzył na nią.
Nigdy nie była obiektem takiej nienawiści. Zmrużył oczy i obrzucił ją lodowatym spojrzeniem.
Z trudem wzięła się w garść. Do końca zajęć zostało jeszcze dziesięć minut. Musi się go pozbyć, żeby dokończyć wykład.
– Panie Bonner, czy mógłby pan na mnie poczekać w moim gabinecie? Na samym końcu korytarza.
– Nigdzie się nie ruszę. – Po raz pierwszy popatrzył na ośmiu seminarzystów. – Koniec zajęć. Do widzenia.
Zerwali się na równe nogi, zamykali notesy, wkładali płaszcze. Nie chciała doprowadzić do publicznej awantury, więc oznajmiła spokojnie:
– 1 tak już prawie skończyłam. Do zobaczenia w środę.
Wyszli w ciągu kilku sekund, obrzucając ich przy tym ciekawymi spojrzeniami. Cal oderwał się od ściany i zamknął drzwi na klucz.
– Otwórz – poprosiła natychmiast, przerażona, że znajduje się z nim sama w ciasnej salce bez okien. – Porozmawiamy w moim gabinecie.
Przyjął wcześniejszą pozycję. Skrzyżował nogi, splótł ręce na piersi. Miał silne ramiona.
– Najchętniej rozerwałbym cię na strzępy.
Gwałtownie nabrała tchu, gdy ogarnęła ją panika. Nagłe jego postawa nabrała nowego znaczenia – wyglądał jak człowiek, który z najwyższym trudem panuje nad sobą.
– Nie masz nic do powiedzenia? Co się stało, pani profesor? Poprzednio buzia ci się nie zamykała.
Łudziła się, że uraziła dumę wojownika, ukrywając, kim jest naprawdę, i to go wyprowadziło z równowagi. Niech to nie będzie nic innego, błagam, modliła się bezgłośnie.
Podszedł powoli. Odruchowo cofnęła się o krok.
– Jak się teraz czujesz? – zapytał. – A może twój genialny mózg jest taki wielki, że zajął miejsce serca? Myślałaś, że mnie to nie obchodzi, czy może liczyłaś, że się nie dowiem?
– Dowiesz? – zdobyła się zaledwie na szept.
Dotknęła plecami tablicy.
– Obchodzi mnie, pani profesor. I to bardzo.
Zrobiło jej się gorąco.
– Nie wiem, o czym mówisz.
– Bzdura. Kłamiesz.
Podchodził coraz bliżej. Miała wrażenie, że ktoś zmuszają do łykania kłębków waty.
– Wolałabym, żebyś sobie stąd poszedł.
– Wyobrażam sobie. – Podszedł tak blisko, że dotykał jej ramienia. Poczuła zapach mydła, wełny i gniewu. – Mówię o moim dziecku, pani profesor. O tym, że postanowiłaś zajść ze mną w ciążę. O tym, że z tego, co mi wiadomo, osiągnęłaś cel.
Straciła resztki sił. Ciężko oparła się o tablicę. Nie to, błagam, Boże, tylko nie to. Najchętniej zapadłaby się pod ziemię.
Nic nie mówił; czekał.
Głęboko zaczerpnęła tchu. Zdawała sobie sprawę, że nie ma sensu zaprzeczać. Z trudem wykrztusiła:
– To nie ma z tobą nic wspólnego. Proszę, zapomnij o tym.
Był przy niej w ułamku sekundy. Jęknęła gardłowo, gdy złapał ją za ramię i szarpnął mocno. Był blady, na skroni pulsowała nabrzmiała żyłka.
– Zapomnieć? Mam zapomnieć?
– Nie przypuszczałam, że to cię obchodzi! Myślałam, że to dla ciebie bez znaczenia!
Jego usta prawie się nie poruszały.
– Owszem.
– Proszę… Tak bardzo pragnę dziecka. – Jęknęła, gdy zacisnął dłoń na jej ramieniu. – Nie chciałam cię w to mieszać. Nie miałeś się dowiedzieć. Nigdy… nigdy wcześniej nie zrobiłam czegoś takiego. To… narastało we mnie… takie pragnienie. Nie miałam innego wyjścia. -Nie miałaś prawa.
– Wiem, że postąpiłam niewłaściwie, ale myślałam tylko od dziecku. Puścił ją powoli. Wyczuwała, że z trudem panuje nad sobą.