Mimo fatalnej pogody nie wzięła kurtki. Zanim doktor Jane otworzyła drzwi, przemokła do suchej nitki.
– Dzień dobry.
Sąsiadka stała po drugiej stronie obitych siatką zewnętrznych drzwi i gapiła się na Jodie przez wielkie okulary w szylkretowych oprawkach.
– Jestem Jodie, córka Pulanskich.
Doktor Jane nie zrobiła najmniejszego ruchu, by zaprosić ją do środka.
– Strasznie zimno na dworze. Mogę wejść? Okularnica w końcu otworzyła drzwi.
– Przepraszam, nie poznałam pani.
Jodie weszła i zaraz zrozumiała, dlaczego gospodyni nie kwapiła się z wpuszczaniem gości. Oczy za wielkimi szkłami były wilgotne, a nos czerwony. Pani doktor płakała rzewnymi łzami, chyba że Jodie miała większego kaca niż sądziła.
Okularnica była wysoka, jakieś metr siedemdziesiąt pięć, i Jodie podniosła głowę, wyciągając różową puszkę.
– Czy mogłabym pożyczyć odrobinę kawy? W domu jest tylko bezkofeinowa, a muszę się obudzić.
Doktor Jane wzięła puszkę z wyraźnym ociąganiem. Nie wyglądała na skąpą, więc pewnie nie miała ochoty na towarzystwo.
– Tak, tak… już… – Obróciła się na pięcie i poszła do kuchni, najwyraźniej oczekując, że Jodie poczeka przy drzwiach. Jodie miała jednak pół godziny do początku meczu i była na tyle ciekawa, że poszła za nią.
Przeszły przez salonik, na pierwszy rzut oka dość nudny: białe ściany, wygodne, bezpretensjonalne meble, wszędzie książki. Jodie już, już miała iść dalej, gdy jej uwagę przykuły oprawione artystyczne plakaty, zdobiące ściany. Chyba wszystkie namalowała jakaś Georgia O’Keeffee. Jodie co prawda zawsze myślała tylko o jednym, ale nawet to nie tłumaczyło, dlaczego wszystkie kwiaty, co do jednego, wyglądały jak żeńskie narządy płciowe.
Patrzyła na kwiaty o ciemnych, tajemniczych wnętrzach. Kwiaty o płatkach kryjących wilgotne skarby. Patrzyła na… Jezu, a ten dzwonek z mokrą perełką w środku? Nawet mnich miałby przy tym robaczywe myśli. Może okularnica jest lesbijką? No bo niby dlaczego miałaby obwieszać sobie ściany czymś takim?
Jodie weszła do kuchni, utrzymanej w kolorze lawendy. W oknie wisiały zasłonki w kwiatki, ale w takie normalne, nie pornograficzne. Wszystko było tu słodkie i przytulne, z wyjątkiem właścicielki, bardziej wyniosłej niż sam Pan Bóg.
Doktor Jane była kobietą konserwatywną. Miała na sobie eleganckie spodnie w czarno-brązową kratkę i sweterek w kolorze karmelu. Zdaniem Jodie był to kaszmir. Mimo wysokiego wzrostu, wydawała się drobna ze swoimi zgrabnymi nogami i wąską talią. Właściwie Jodie zazdrościłaby jej figury, gdyby nie to, że okularnica w ogóle nie miała piersi, w każdym razie piersi godnych uwagi.
Blond włosy z pasemkami platyny i miodu wyglądały zbyt naturalnie, by pochodzić z gabinetu fryzjerskiego. Jodie za żadne skarby świata nie pokazałaby się nikomu w takiej fryzurze – okularnica sczesywała je do tyłu i przytrzymywała opaską.
Odwróciła się, więc Jodie miała lepszy widok. Te okulary są okropne, zwłaszcza że skrywają bardzo ładne zielone oczy. Pani doktor ma niezłe czoło i ładny nos, taki w sam raz, ani za duży, ani za mały. I ciekawe usta, z wąską górną wargą i pełną dolną. Przede wszystkim jednak miała wspaniałą cerę. Ale chyba nie bardzo przejmowała się swoim wyglądem. Jodie poświęciłaby więcej czasu na makijaż. W sumie Jane Darlington była nawet ładna, ale onieśmieliłaby każdego, zwłaszcza w tych cholernych okularach.
Zamknęła puszkę i podała ją Jodie. Dziewczyna już miała ją wziąć, gdy dostrzegła na stole podarty papier ozdobny i prezenty.
– Z jakiej to okazji?
– Och, nic takiego. Moje urodziny – powiedziała Jane ochryple. Jodie zwróciła uwagę na pogniecioną chusteczkę w jej dłoni.
– Proszę, proszę. Wszystkiego najlepszego.
– Dziękuję.
Nie zwracając uwagi na różową puszkę w dłoni doktor Jane, Jodie podeszła do stołu i popatrzyła na prezenty: komplet białej papeterii, elektryczna szczoteczka do zębów, pióro, talon do sklepu ze słodyczami. Fatalnie. Ani jednej seksownej koszulki, ani śladu koronkowych majteczek z rozcięciem.
– Kiepsko.
Ku jej zdziwieniu, doktor Jane parsknęła śmiechem.
– Tu się z panią zgodzę. Moja przyjaciółka Caroline zawsze trafia w dziesiątkę, jeśli chodzi o prezenty, ale akurat teraz jest na wykopaliskach w Etiopii. – Po policzku okularnicy, ku niedowierzaniu Jodie, spłynęła łza.
Doktor Jane zachowywała się jak gdyby nigdy nic, ale prezenty były naprawdę żałosne i Jodie nagle zrobiło się jej żal.
– Hej, głowa do góry. Przynajmniej nie dostała pani niczego w niewłaściwym rozmiarze,
– Przepraszam. Nie powinnam… – Zacisnęła usta, lecz spod okularów wypłynęła następna łza.
– Nic się nie stało. Niech pani siada, zaparzę kawy. – Pchnęła doktor Jane na kuchenne krzesło, wzięła puszkę, podeszła do ekspresu. Chciała zapytać, gdzie są filtry, widząc jednak smutną minę okularnicy, zmieniła zdanie. Otwierała po kolei wszystkie szafki, aż znalazła wszystko, czego potrzebowała.
– Które to urodziny?
– Trzydzieste czwarte.
Jodie była zaskoczona. Nie dałaby doktor Jane więcej niż dwadzieścia siedem, może osiem.
– Kiepsko.
– Przepraszam, zazwyczaj się tak nie zachowuję. – Okularnica wytarła nos. – Zazwyczaj nie ulegam emocjom.
Kilka łez nie miało, według Jodie, wiele wspólnego z „uleganiem emocjom", ale dla takiej sztywniaczki to pewnie to samo co napad histerii.
– Nic nie szkodzi. Ma pani pączki albo coś takiego?
– W zamrażarce są ciasteczka owsiane.
Jodie skrzywiła się tylko i wróciła do stołu. Był to malutki okrągły mebelek o szklanym blacie i metalowych nóżkach. Pasował raczej do ogrodu niż do kuchni. Usiadła naprzeciwko gospodyni.
– Od kogo te prezenty?
Doktor Jane usiłowała uśmiechnąć się uprzejmie.
– Od kolegów.
– Z pracy?
– Tak. Moich współpracowników z Newberry i z Laboratorium Preeze.
Jodie nie miała co prawda pojęcia, co to jest Laboratorium Preeze, ale wiedziała, że Newberry to jeden z najlepszych college'ów w całych Stanach Zjednoczonych i wszyscy byli bardzo dumni, że znajduje się właśnie tutaj, w okręgu DuPage.
– No tak. Pani uczy nauk ścisłych, prawda?
– Jestem fizykiem. Wykładam teorię względności pola kwantowego. Poza tym badam kwarki w Laboratorium Preeze.
– Coś takiego. Pewnie w szkole miała pani same piątki.
– Niewiele czasu spędziłam w szkole. Kiedy miałam czternaście lat, poszłam do college'u. – Kolejna łza spłynęła po policzku. Doktor Jane wyprostowała się tylko.
– Czternaście? Nie do wiary!
– Zanim skończyłam dwadzieścia, obroniłam pracę doktorską. – Chyba coś w niej pękło. Oparła łokcie na stole, zacisnęła dłonie w pięści, pochyliła głowę. Jej ramiona zadrżały, ale nie wydała nawet jednego dźwięku. Widok tej dumnej kobiety pogrążonej w rozpaczy był tak żałosny, że Jodie zrobiło jej się żal. Poza tym ogarnęła ją ciekawość.
– Pokłóciła się pani z narzeczonym?
Okularnica nie podniosła głowy, tylko zaprzeczyła powolnym ruchem.
– Nie mam narzeczonego. Miałam. Byłam przez sześć lat z doktorem Craigiem Elkhartem.
Więc nie jest lesbijką.
– To kawał czasu.
Podniosła głowę. Miała mokre policzki i zaciśnięte usta.
– Niedawno ożenił się z dwudziestoletnią sekretarką imieniem Pamela. Kiedy mnie rzucił, oznajmił: „Przykro mi, Jane, ale już mnie nie podniecasz".
Biorąc pod uwagę jej sztywniactwo, Jodie wcale mu się nie dziwiła, ale i tak nie powinien był tego mówić.