– Mógłbyś mnie oświecić?
Tak długo zbierał się do odpowiedzi, że straciła już nadzieję. W końcu oznajmił:
– W Salvation osiedlił się G. Dwayne Snopes. Kaznodzieja telewizyjny.
– Czy przypadkiem nie zginął w katastrofie lotniczej kilka lat temu?
– Tak. Akurat uciekał ze Stanów, wywożąc przy tym kilka milionów nie swoich dolarów. Nawet u szczytu jego kariery miejscowi nie mieli o nim najlepszego zdania, i dlatego nie chcą, żeby nazwa Salvation kojarzyła się z nim teraz, kiedy nie żyje.
– Znałeś go?
– Poznaliśmy się, tak.
– Jaki był?
– Nieuczciwy! Każdy głupi by to zobaczył!
Najwyraźniej niuanse zwykłej uprzejmej rozmowy przerastały jego możliwości intelektualne. Odwróciła się i spróbowała skupić na krajobrazie. Niestety, wobec perspektywy nowego życia u boku niebezpiecznego nieznajomego, który jej nienawidzi, przychodziło jej to z trudem.
Zjechali z autostrady na krętą szosę. Dżip zazgrzytał niebezpiecznie podczas mozolnej jazdy pod górę. Zardzewiałe przyczepy kempingowe na zarośniętych podwórkach stanowiły rażące przeciwieństwo ogrodzonych ekskluzywnych osiedli dla dobrze sytuowanych emerytów. Kręciło jej się w głowie od ciągłych zakrętów, gdy nagle Cal wjechał w wąską uliczkę pnącą się pod górę.
– To Heartache Mountain, Góra Bolącego Serca. Zanim pojedziemy do domu, muszę zajrzeć do babci. Wszyscy inni wyjechali, ale babcia dostanie szału, jeśli natychmiast cię nie pozna. Nie staraj się być miła. Pamiętaj, nie przyjechałaś tu na długo.
– Mam być niesympatyczna?
– Ujmę to tak: nie staraj się zdobyć sympatii moich krewnych. I nie waż się informować kogokolwiek o ciąży.
– Nie miałam takiego zamiaru.
Skręcił w wąską dróżkę, prowadzącą do małego domku, który rozpaczliwie domagał się malowania. Okiennice wisiały krzywo, schodki zapadały się smętnie. Uderzyło ją widoczne ubóstwo. Skoro jest taki bogaty, czemu nie zapłaci za remont?
Wyłączył silnik, wysiadł, obszedł samochód dookoła i otworzył jej drzwiczki. Zaskoczyło jato. Jednocześnie przypomniała sobie, że tak samo postąpił na lotnisku.
– Nazywa się Annie Glide – poinformował. – Niedługo kończy osiemdziesiąt lat. Ma kłopoty z sercem i ogromną wolę życia. Uważaj na stopnie. Cholera, ta buda lada dzień zawali jej się na głowę.
– Chyba stać cię na remont.
Popatrzył na nią, jakby postradała rozum, podszedł do drzwi i walnął w nie pięścią.
– Otwieraj, starucho, i wytłumacz, czemu nie naprawiłaś schodów!
Jane gapiła się nic nie rozumiejącym wzrokiem. Czy tak się traktuje ukochaną stareńką babcię?
Drzwi otworzyły się piszcząc przeraźliwie i Jane stanęła oko w oko ze zgarbioną staruszką o rzadkich, ale utlenionych na blond włosach i krwiście czerwonych ustach, w kąciku których dyndał papieros.
– Uważaj, jak się do mnie zwracasz, Calvinie Jamesie Bonner. Jeszcze mogę ci spuścić lanie, nie zapominaj.
– Najpierw musiałabyś mnie dogonić. – Wyjął jej papierosa z ust, rzucił na ziemię, rozdeptał, i dopiero wtedy objął ją serdecznie.
Zaniosła się chrypliwym śmiechem i poklepała go po plecach.
– Wredny jak sam diabeł! – Nad jego ramieniem łypnęła na Jane, spokojnie stojącą przy schodach. – A to kto?
– Annie, poznaj Jane. – W jego głosie pojawiły się twarde nuty. – Moją żonę. Pamiętasz, dzwoniłem, żeby ci o niej powiedzieć. Pobraliśmy się w środę.
– Wygląda mi na mieszczuchę. Obdzierałaś kiedy królika ze skóry?
– Nie… nie przypominam sobie.
Prychnęła pogardliwie i ponownie zajęła się Calem.
– Czemu tak długo nie odwiedzałeś starej babci?
– Bałem się, że mnie ugryziesz, musiałem się najpierw zaszczepić na wściekliznę.
Na te słowa staruszka dostała ataku śmiechu, co skończyło się atakiem kaszlu. Cal objął ją mocno i zaprowadził do domku, wymyślając jej przy tym niemiłosiernie, że nadal pali.
Jane wsadziła ręce do kieszeni i z przerażeniem pomyślała, jak trudne miesiące ją czekają. Niełatwo będzie o sukces. Teraz na przykład oblała egzamin z obdzierania królików ze skóry.
Nie spieszyło jej się do środka, więc podeszła do skraju werandy. Las otaczał mały domek ze wszystkich stron, tylko z jednej otwierała się mała polanka, a na tyłach rozciągał ogródek. Patrząc na dalekie szczyty spowite pasmami mgły zrozumiała, czemu tę cześć Appalachów nazywa się Smoky Mountains, Górami Dymnymi.
W całkowitej ciszy słyszała, jak wiewiórka szeleści nagimi gałązkami dębu. Dotychczas nie zdawała sobie sprawy, jak głośne jest miasto czy nawet spokojniejsze przedmieścia. Słuchała trzasków gałązek, krakania wron, wdychała wilgotne, chłodne marcowe powietrze. Z westchnieniem podeszła do drzwi. Nie znała jeszcze Annie Glide, ale domyślała się, że dla staruszki wycofanie się byłoby oznaką słabości.
Znalazła się w malutkim saloniku, wypełnionym zadziwiającą mieszaniną rzeczy starych i tandetnych z nowymi i gustownymi. Na miękkim szaroniebieskim dywanie stały przeróżne meble, obite najdziwaczniejszymi tkaninami, od srebrnego brokatu po wytarty aksamit. Pozłacany stoliczek zreperowano prowizorycznie taśmą klejącą. W oknie wisiały koronkowe firanki, podtrzymywane czerwonym jedwabnym sznurem.
Na ścianie prostopadłej do starego kamiennego kominka ustawiono nowoczesny i chyba drogi zestaw stereo. Na gzymsie kominka, czyli na ledwie oheblowanej desce, dostrzegła między innymi wazonik w kształcie gitary, piłkę do rugby, wypchanego bażanta i zdjęcie mężczyzny, który wydawał się jej znajomy, choć nie pamiętała, gdzie go widziała.
Po lewej stronie zobaczyła zagraconą kuchenkę z odłażącym linoleum na podłodze i jedyną w swoim rodzaju kolekcją garnków. Mały korytarzyk prowadził zapewne do sypialni na tyłach domku.
Annie Glide z trudem usiadła w bujanym fotelu, a Cal przechadzał się nerwowo i krzyczał:
– …Roy powiedział, że groziłaś mu dubeltówką i oznajmił, że nie przyjdzie tu więcej, jeśli nie zapłacę mu kaucji w wysokości pięciuset dolarów! Bezzwrotnej!
– Roy Potts nie odróżnia młotka od swojego tyłka.
– Roy jest najlepszym stolarzem w tej okolicy.
– Przywiozłeś mi nową płytę Harry'ego Connicka Juniora? Oto co mi jest potrzebne, a nie jakiś tam stolarz.
Westchnął głośno.
– Przywiozłem, przywiozłem. Mam w samochodzie.
– No to przynieś! – Wskazała drzwi. – A kiedy wrócisz, przestaw głośniki. Są za blisko telewizora.
Ledwie wyszedł, utkwiła w Jane spojrzenie niebieskich oczu. Jane ogarnęło dziwne pragnienie, żeby uklęknąć i wyznać jej wszystkie grzechy, podejrzewała jednak, że humorzasta staruszka po prostu palnęłaby ją w głowę.
– Ile masz lat, dziewczyno?
– Trzydzieści cztery. Długo nad tym myślała.
– A on myśli, że ile?
– Dwadzieścia osiem. Aleja mu tego nie powiedziałam.
– Ale i nie zaprzeczyłaś, prawda?
– Tak. – Choć nikt jej tego nie proponował, przysiadła na skraju kanapy obitej aksamitem. – Mam mówić wszystkim, ze skończyłam dwadzieścia pięć.
Annie bujała się w milczeniu przed dłuższą chwilę.
– Zrobisz to?
Jane przecząco pokręciła głową.
– Cal powiedział, że jesteś profesorką z college'u. Czyli chyba jesteś bardzo mądra.
– Mądra w niektórych dziedzinach, głupia w innych.
– Cal nie lubi głupot.
– Wiem.
– Ale potrzeba mu trochę zabawy.
– Nie umiem się bawić. Kiedyś, jak byłam mała, umiałam, ale teraz już nie.
Annie popatrzyła na drzwi. Cal wszedł do środka.
– Kiedy się dowiedziałam, jak szybko żeście się pobrali, pomyślałam, że złapała cię tak samo, jak twoja mama tatę.