– To zupełnie co innego – odparł chłodno.
Annie ponownie skupiła się na Jane.
– Moja córka Amber całymi dniami nic innego nie robiła, tylko uganiała się za chłopakami. Zastawiła sidła na najbogatszego w całym miasteczku. – Zaniosła się śmiechem.
– I go złapała, tak, tak! A Cal był przynętą.
Jane zbierało się na mdłości. A zatem Cal to już drugi Bonner zmuszony do małżeństwa przez ciężarną kobietę.
– Moja Amber Lynn najchętniej zapomniałaby, że dorastała biedna jak mysz kościelna, dobrze mówię, Calvin?
– Nie rozumiem, czemu wiecznie jej dokuczasz. – Podszedł do wieży i po chwili pokój wypełnił głos Harry'ego Connicka Juniora.
Dopiero teraz Jane uświadomiła sobie, że na kominku stoi fotografia piosenkarza. Co za dziwna kobieta. Annie oparła się wygodniej.
– Ależ ten chłopak Connicków ma ładny głos. Zawsze chciałam, żeby Calvin śpiewał, ale nic z tego nie wyszło.
– Niestety. Umiem tylko rzucać piłkę. – Usiadł obok Jane, ale nie dotknął jej.
Annie zmrużyła oczy i siedzieli we trójkę w ciszy, wsłuchani w melodyjną piosenkę. Nie wiadomo, czy za sprawą pochmurnej pogody, czy leśnej ciszy, w każdym razie Jane poczuła nagle, jak spływają z niej zmartwienia. Nie wiadomo skąd zjawiła się pewność, że tu, w zapadającej się chałupce wśród gór, odnajdzie brakującą cząstkę samej siebie. Właśnie tu, w pokoju pachnącym sosną i dymem.
– Janie Bonner, masz mi coś obiecać.
Uczucie błogości zniknęło, gdy po raz pierwszy ktoś zwrócił się do niej używając nazwiska męża. Nie zdążyła nawet zwrócić Annie uwagi, że pozostała przy panieńskim nazwisku.
– Janie Bonner, masz mi w tej chwili przysiąc, że będziesz dbała o Calvina jak trzeba i że zawsze jego dobro będzie dla ciebie ważniejsze niż twoje.
Nie chciała składać takich obietnic, próbowała się wykręcić.
– Życie nie jest proste. Trudno obiecywać coś takiego.
– Pewnie, że nie jest! – burknęła staruszka. – Ale chyba nie myślałaś, że małżeństwo z nim będzie łatwe, hę?
– Nie, ale…
– Rób, co mówię. Przysięgaj, i to już, dziewczyno.
Jane przekonała się, że nie jest w stanie sprzeciwić się błękitnym oczom. Czuła, jak jej upór znika bez śladu.
– Przysięgam, że zrobię co w mojej mocy.
– Może być. – Annie zamknęła oczy. Skrzypiący fotel bujany i chrapliwy oddech stanowiły dysonans wobec słodkiego głosu z płyty. – Calvinie, przysięgnij, że będziesz dbał o Janie Bonner jak trzeba i że zawsze jej dobro będzie dla ciebie ważniejsze niż twoje.
– O Jezu, Annie, myślisz, że po tylu latach szukania właściwej kobiety nie dbałbym o nią, kiedy w końcu ją znalazłem?
Annie otworzyła oczy i skinęła głową. Nie zauważyła ani morderczego spojrzenia, jakie posłał Jane, ani faktu, że w końcu niczego nie obiecał.
– Gdybym kazała twoim rodzicom zrobić to samo, może byłoby im łatwiej, ale wtedy byłam jeszcze głupia.
– Nie o to chodzi, stara hipokrytko. Byłaś taka zadowolona; twoja córka złapała chłopaka Bonnerów. Wszystko inne miałaś w nosie.
Naburmuszyła się i Jane dostrzegła zmarszczki wokół szkarłatnych ust.
– Bonnerom zawsze się wydawało, że są za dobrzy dla Glide'ów, aleśmy im pokazali. Krew Glide'ów płynie w moich wnukach, dobra, silna krew. W każdym razie w tobie i w Gabrielu. Z Ethana zawsze był mięczak, bardziej Bonner niż Glide.
– Fakt, że Ethan jest księdzem, nie czyni z niego mięczaka. – Wstał. -Musimy już iść, ale nie myśl sobie, że zapomniałem o schodkach. Powiedz, gdzie schowałaś papierosy?
– Tam, gdzie ich nigdy nie znajdziesz.
– Nie znajdę? Tak ci się wydaje. – Podszedł do sekretarzyka przy drzwiach do kuchni i po chwili triumfalnie wyciągnął karton cameli. – Zabieram je.
– Pewnie sam chcesz je wypalić! – Z trudem dźwignęła się z fotela. -Janie Bonner, odwiedzisz mnie z Calvinem. Musisz się wiele nauczyć, bo nie wiesz, jak to jest być żoną chłopaka ze wsi.
– Pracuje nad ważnym projektem naukowym – wtrącił się Cal – nie będzie miała czasu na wizyty.
– Naprawdę? – Jane wydało się, że dostrzegła ból w błękitnych oczach.
– Przyjdę, kiedy tylko zechcesz.
– Dobrze.
Cal zacisnął zęby. Rozzłościła go.
– A teraz już idźcie. – Annie popchnęła ich do drzwi. – Posłucham mojego Harry'ego w spokoju.
Cal przytrzymał Jane drzwi. Dochodzili już do samochodu, gdy usłyszeli wołanie:
– Janie Bonner!
Odwróciła się. Staruszka wyglądała przez okno.
– Nigdy, nawet zimową porą, nie idź ubrana do łóżka, słyszysz, dziewczyno? Masz iść do męża nagusieńka jak cię Pan Bóg stworzył. Wtedy nie będzie się włóczył za babami.
Jane nie wiedziała, co odpowiedzieć, więc tylko pomachała i wsiadła do samochodu.
– Już to widzę – mruknął Cal, gdy wrócili na szosę. – Idę o zakład, że nawet prysznic bierzesz w ubraniu.
– Wkurza cię, że się nie rozebrałam, tak?
– Pani profesor, lista tego, co mnie wkurza, jest tak długa, że nawet nie wiem, od czego zacząć. Dlaczego powiedziałaś, że ją odwiedzisz? Przywiozłem cię tutaj bo musiałem, i tyle. Nie spotkasz się z nią nigdy więcej.
– Obiecałam. Jak niby mam się wycofać?
– Jesteś genialna. Na pewno coś wymyślisz.
Rozdział siódmy
Gdy zjechali z góry, Jane dostrzegła po prawej stronie stare kino samochodowe. Ekran stał nadal, zniszczony i brudny. Żwirowa droga prowadziła do budki biletera, kiedyś żółtej, dzisiaj brudnobrązowej. Nad zarośniętym wejściem napis wygięty w łuk ogłaszał światu wyblakłymi literami, że mieści się tu „Duma Karoliny”.
Jane nie mogła dłużej wytrzymać posępnego milczenia.
– Od lat nie widziałam kina samochodowego. Przyjeżdżałeś tu?
Ku jej zdumieniu, odpowiedział.
– Tutaj spotykali się wszyscy podczas wakacji. Parkowaliśmy na samym końcu, piliśmy piwo i obmacywaliśmy dziewczyny.
– Pewnie było fajnie.
Jane nie zorientowała się nawet, jak tęsknie zabrzmiały jej słowa, dopóki nie spojrzał na nią podejrzliwie.
– Nigdy tego nie robiłaś?
– Kiedy miałam szesnaście lat, chodziłam do college'u. W sobotnie wieczory przesiadywałam w bibliotece.
– Nie miałaś chłopaka?
– A kto chciałby się z mną umówić? Dla kolegów z klasy byłam za młoda, a rówieśnicy uważali mnie za dziwadło.
Za późno zdała sobie sprawę, że dała mu kolejną broń o ręki. O dziwo, nie skorzystał z okazji. Ponownie zajął się prowadzeniem, jakby żałował, że w ogóle wdał się z nią w rozmowę. Uderzyło ją, że ostry profil upodabnia go do zarysu gór.
Dojeżdżali do Salvation, gdy odezwał się ponownie:
– Ilekroć tu przyjeżdżałem, zatrzymywałem się u rodziców, ale teraz kupiłem dom.
– Tak? – Czekała na więcej szczegółów, ale milczał.
Salvation było małym miasteczkiem, ukrytym w dolinie. W centrum znajdowały się sklepy, urocza staroświecka restauracja i różowo-niebieska kawiarnia. Minęli sklep spożywczy, przejechali most. Cal skręcił w krętą drogę wysypaną świeżym żwirem. Po chwili zatrzymał samochód.
Jane gapiła się na bramę z kutego żelaza. Oba jej skrzydła zdobiły złocone ręce, złożone jak do modlitwy. Przełknęła ślinę, z trudem powstrzymując głośny jęk.
– Błagam, powiedz, że tego nie kupiłeś.
– Witaj w domu. – Wysiadł, wyjął klucz z kieszeni, pomajstrował przy skrzyneczce w lewej kolumience. Po chwil brama i pobożne dłonie otworzyły się szeroko.
Wrócił do samochodu.
– Brama otwiera się elektronicznie.
– Co to jest? – zapytała cicho.