– Mój nowy dom. A zarazem jedyne miejsce w Salvation, które zapewni nam dość spokoju, żebyśmy utrzymali w tajemnicy nasz paskudny sekrecik.
Skręcił i Jane zobaczyła dom po raz pierwszy.
– Wygląda jak Tara z Przeminęło z wiatrem na sterydach.
Żwirowany podjazd prowadził na niewielkie wzgórze, na którym królował biały budynek w stylu kolonialnym. Sześć potężnych kolumn wyznaczało front. Między nimi wiły się balustradki z kutego żelaza. Drzwi wejściowe zdobił witraż w kształcie wachlarza. Na werandę prowadziły trzy marmurowe stopnie.
– G. Dwayne lubił przepych – zauważył Cal.
– To jego dom? – Oczywiście. Wiedziała to, odkąd zobaczyła ręce na bramie. – Nie mieści mi się w głowie, że kupiłeś dom nieuczciwego kaznodziei telewizyjnego.
– Nie żyje, a nam potrzeba spokoju. – Zatrzymał samochód, odrzucił głowę do tyłu i spojrzał w górę. – Agent zapewniał, że przypadnie mi do gustu.
– Chcesz powiedzieć, że widzisz go po raz pierwszy?
– Nie za bardzo się przyjaźniliśmy z G. Dwayne'em, nie byłem na jego liście gości.
– Kupiłeś dom, chociaż go wcześniej nie widziałeś? – Przypomniała sobie samochód. Właściwie nie powinno jej to dziwić.
Wysiadł nie udzielając jej odpowiedzi. Zajął się wyładowaniem bagażu. Chciała zrobić to samo, ale gdy pochyliła się nad walizką, odepchnął ją ze słowami:
– Przeszkadzasz mi. Wejdź do środka, drzwi są otwarte.
Po tym jakże zachęcającym zaproszeniu pokonała marmurowe schodki i nacisnęła klamkę. Wystarczył jeden rzut oka, by się przekonać, że wnętrze jest o wiele gorsze niż fasada. W holu królowała olbrzymia fontanna: marmurowa Greczynka wylewała wodę z dzbana na ramieniu. Fontanna działała, co zapewne zawdzięczali agentowi nieruchomości, który opchnął Calowi tę potworność. Kolorowe lampki pod powierzchnią wody przywodziły na myśl kasyna Las Vegas. Z sufitu zwisał żyrandol, przypominający tort weselny do góry nogami.
Skręciła w prawo i znalazła się w przepastnym salonie, pełnym podrabianych mebli rokoko i kunsztownie upiętych draperii. Jej uwagę zwrócił kominek z włoskiego marmuru, na którym nie zabrakło nieodłącznych amorków. Szczytem złego smaku był chyba niski stoliczek. Szklany blat spoczywał na plecach czarnego niewolnika, nagiego, jeśli nie liczyć czerwonozłotej przepaski na biodrach.
Przeszła do jadalni, gdzie kryształowe kandelabry oświetlały stół na dwadzieścia osób. Najbardziej przytłaczającym z pokoi na parterze okazał się gabinet. Zastała tam gotyckie łuki, aksamitne zasłony w kolorze zgniło-zielonym i masywne, ciężkie meble, między innymi biurko i fotel, które wyglądały, jakby służyły Henrykowi VIII.
Wróciła do holu. Cal wnosił swoje kije golfowe. Oparł je o fontannę, a Jane zerknęła w górę, na piętro. Dostrzegła balustradę jeszcze bardziej ozdobną niż cuda na zewnątrz.
– Aż się boję tam iść.
Wyprostował się i posłał jej chłodne spojrzenie.
– Nie podoba ci się? Co za pech. Wieśniaki takie jak ja, całe życie marzą o takim luksusie.
Z trudem opanowała dreszcz i ruszyła na górę. Nie zdziwiła się, widząc nową porcję złoceń, draperii, frędzli i kryształów. Otworzyła pierwsze z brzegu drzwi i znalazła się w głównej sypialni, koszmarnej kombinacji złota, czerni i szkarłatu. Olbrzymie łoże na podwyższeniu, z baldachimem z czerwonego brokatu, zajmowało centralną część pokoju. Coś zwróciło jej uwagę; podeszła bliżej i przekonała się, że pod baldachimem umieszczono olbrzymie lustro. Cofnęła się szybko. Okazało się, że Cal wszedł do pokoju tuż za nią.
Podszedł do łóżka i też zobaczył lustro.
– No, coś takiego. Zawsze chciałem mieć takie lustro. Ten dom jest jeszcze lepszy niż myślałem.
– Jest okropny. Pomnik ludzkiej chciwości.
– Wcale mi to nie przeszkadza. Nie ja oszukałem wiernych.
Jego tępota doprowadzała ją do szału.
– Pomyśl o wszystkich tych ludziach, którzy przysyłali Snopesowi pieniądze cudem wygospodarowane z rodzinnego budżetu. Ciekawe, ile dzieci zapłaciło niedożywieniem za to lustro?
– No, dobrych kilka dziesiątków.
Zerknęła na niego myśląc, że może żartuje, ale nie widziała jego miny, bo zajął się szafką ze sprzętem audio-wideo.
– Nie mieści mi się w głowie, że jesteś taki gruboskórny. – Sama nie pojmowała, czemu właściwie stara się pokazać ograniczonemu umysłowo egoiście, że świat nie kończy się na nim.
– Lepiej nie mów tego wobec wierzycieli G. Dwayne'a. Wielu z nich odzyska swoje pieniądze dzięki temu, że kupiłem ten dom. – Wysunął dolną szufladę. – Wielebny najwyraźniej lubił pornosy. Ma tu sporą kolekcję filmów dla dorosłych.
– Bomba.
– Widziałaś Szalone przyjęcie słodkich nastolatek!
– Dosyć tego! – Podbiegła do szafki, sięgnęła do szuflady i wyjęła kasety. Sterta była tak duża, że musiała przytrzymywać ją brodą. Udała się na poszukiwanie kosza na śmieci. – Od dzisiaj w tym domu oglądamy tylko filmy dozwolone bez ograniczeń.
– Rzeczywiście! – zawołał za nią. – Przecież uprawiasz seks tylko po to, żeby zajść w ciążę.
Poczuła się, jakby uderzył ją w żołądek. Zatrzymała się na szczycie schodów i odwróciła do niego.
Patrzył na nią gniewnie. Oparł dłonie na biodrach, wysunął podbródek do przodu. Nie zdziwiłaby się, gdyby kazał jej wyjść przed dom, żeby załatwili porachunki za pomocą pięści. Po raz kolejny uświadomiła sobie, jak kiepsko jest przygotowana do konfrontacji z nim. Musi wymyślić coś lepszego niż atak.
– Czy tak mamy żyć przez najbliższe trzy miesiące? – zapytała spokojnie. – Walcząc bez przerwy?
– Mnie to nie przeszkadza.
– Ale to bez sensu. Zawrzyjmy pokój.
– Pokój?
– Tak. Przestańmy się atakować i spróbujmy jakoś to przetrwać.
– Nie ma mowy, pani profesor. – Przyglądał się jej przez dłuższą chwilę, wreszcie podszedł powoli, ale groźnie. – To ty zaczęłaś i teraz musisz ponieść konsekwencje. – Minął ją i wszedł na schody.
Stała bez ruchu, aż usłyszała warkot silnika w oddali. Zasmucona, powlokła się do kuchni. Wyrzuciła kasety do śmieci.
Ulubiony element dekoracyjny rodziny Snopesów, czyli kryształowy żyrandol, wisiał nawet w kuchni, dokładnie nad blatem roboczym z czarnego granitu, który przypominał grobowiec. Wrażenie potęgowała podłoga z wypolerowanego czarnego marmuru. Sąsiedni kącik śniadaniowy mógł się poszczycić uroczym widokiem za oknem. Niestety, pod oknem stała ława obita krwiście czerwonym aksamitem, a na tapetach pyszniły się metalicznie szkarłatne róże, tak rozwinięte, że zdawały się o krok od przekwitnięcia. Krótko mówiąc, kuchnia wyglądała, jakby zaprojektował ją hrabia Dracula, ale przynajmniej widok był przyjemny, wiec postanowiła na razie zostać tutaj.
Najbliższe kilka godzin spędziła układając na półkach przywiezione zapasy, dzwoniąc do Chicago, żeby dokończyć nie załatwione przed wyjazdem sprawy, i rozmyślając. W miarę jak nadchodził wieczór, cisza w domu stawała się coraz bardziej przytłaczająca. Nagle uświadomiła sobie, że od lekkiego śniadania nie miała nic w ustach, i choć nie była głodna, postanowiła przygotować sobie kolację.
Spiżarnia była fatalnie zaopatrzona. Ze sklepu przywieziono płatki śniadaniowe, czekoladowe ciastka z kremem, białe pieczywo i wędlinę. Albo południowi wieśniacy tak sobie wyobrażają wykwintne jedzenie, albo Cal realizuje dziecięce marzenia o smakołykach, w każdym razie do niej to nie przemawiało. Lubiła posiłki zdrowe i świeże. Po chwili namysłu zdecydowała się na kanapkę z serem na gąbczastym białym pieczywie.
Kiedy skończyła, dopadło ją zmęczenie wydarzeniami całego dnia. Marzyła już tylko o tym, by się położyć. Niestety, w holu nie było jej walizek. Domyśliła się że Cal zaniósł je na górę, gdy zwiedzała dom. Przez chwilę zastanawiała się, czy umieścił je w okropnej głównej sypialni, ale zaraz odrzuciła tę myśl. Unikał wszelkiego kontaktu fizycznego – nie musi się więc obawiać, że zechce egzekwować małżeńskie prawa.