– Kosztujesz mnie spokój ducha, że już nie wspomnę o sporej ilości gotówki. Z mojego punktu widzenia to czyni cię moją dłużniczką. Może po prostu chcę cię mieć pod ręką, na wypadek, gdybym zechciał ściągnąć należność.
Seksualny podtekst był oczywisty. Powinna się oburzyć, a tymczasem poczuła dziwny dreszcz, jakby poraził ją prąd. Zaniepokoiła ją własna reakcja. Chciała się od niego odsunąć, ale trafiła plecami na framugę drzwi.
Oparł dłoń tuż obok jej głowy. Poczuła jego nogę przy swojej i wszystkie jej zmysły obudziły się do życia. Patrzyła w jasne oczy z ciemną obwódką. Wdychała zapach płynu do płukania bielizny i jeszcze czegoś, co nie powinno pachnieć, a jednak… po prostu zapach niebezpieczeństwa.
Mówił ochrypłym szeptem:
– Różyczko, za pierwszym razem rozbiorę cię do naga w jasny dzień, bo nie chcę przegapić żadnego szczegółu.
Zwilgotniały jej dłonie. Jednocześnie narastała w niej nieznana dzikość. Odczuwała samobójcze pragnienie, by ściągnąć jedwabną bluzkę, wyzwolić się ze spodni, rozebrać dla niego tutaj, w tym domu zatwardziałego grzesznika. Miała ochotę odpowiedzieć na wyzwanie wojownika, odpowiedzieć wyzwaniem równie starym i silnym jak ludzkość.
Poruszył się. Był to niemal niezauważalny ruch, ale wystarczył, by ponownie zaprowadzić porządek w chaosie jej myśli. Przypomniała sobie, że jest profesorem fizyki w średnim wieku, a jej jedyny kochanek chodził do łóżka w skarpetkach. Cóż z niej za przeciwniczka dla zahartowanego w bojach wojownika, dla którego seks był bronią w walce z nią?
Nie pozwoli, by wykorzystał jej słabość. Podniosła ku niemu wzrok.
– Zrobisz, co będziesz musiał, Cal. Podobnie jak ja.
Czyjej się tylko zdawało, czy rzeczywiście dostrzegła błysk zdumienia w jego oczach? Nie była pewna nawet wtedy, gdy zamykała za sobą drzwi.
Następnego ranka obudziły ją promienie słońca. Uniosła się lekko i podziwiała pokój wdowy Snopes. Był utrzymany w pastelowych błękitach z irysowymi akcentami. Skromne, bezpretensjonalne meble z drzewa wiśniowego i plecione chodniczki sprawiały, że był równie przytulny jak pokoik dziecinny.
Niepewnie zerknęła na drzwi do łazienki, która łączyła jej pokój z sypialnią Cala. Jak przez mgłę przypominała sobie, że wcześniej słyszała szum prysznica. Miała nadzieję, że jej męża nie ma w domu. Poprzedniego wieczoru umieściła swoje kosmetyki w małej łazience na drugim końcu korytarza.
Kiedy się umyła i rozpakowała, zeszła na dół. Dżipa nie było. W kuchni czekała na nią kartka. Zawierała numer telefonu sklepu spożywczego, który dostarczy jej wszystkiego, czego zapragnie. Zjadła tosta, zadzwoniła i zamówiła produkty zdrowsze niż ciastka z kremem.
Ledwie rozpakowała produkty żywnościowe, zjawił się następny dostawca – przywiózł jej komputer. Kazała zanieść go do swojej sypialni, gdzie przez następnych kilka godzin urządzała sobie stanowisko pracy – przy oknie, żeby patrzeć na góry, ilekroć oderwie wzrok od monitora. Do wieczora pracowała, przerywając tylko na krótkie przechadzki.
Tereny otaczające dom stanowiły przyjemną odmianę. Były nieco zaniedbane, za wcześnie też, by cokolwiek zakwitło, ale urzekła ją właśnie aura opuszczenia i samotności. Dostrzegła wąską ścieżkę pnącą się pod górę. Ruszyła w stronę szczytu, ale po dziesięciu minutach zrezygnowała, zadyszana. Obiecała sobie, że codziennie będzie szła troszkę dalej, aż stanie na szczycie.
Tego dnia ani razu nie widziała Cala. Następnego ranka nie było go już, kiedy wstała. Pojawił się późnym popołudniem. Wszedł do holu akurat gdy schodziła ze schodów.
Popatrzył na nią ze znajomą już pogardą jakby wypełzła spod głazu.
– Agent zatrudniał kilka kobiet do sprzątania. Powiedział, że dobrze się spisywały, więc kazałem im dalej pracować. Od jutra będą przychodziły kilka razy w tygodniu.
– W porządku.
– Niezbyt dobrze mówią po angielsku, ale znają się na robocie. Schodź im z drogi.
Skinęła głową. Już, już miała go zapytać, gdzie się podziewał do drugiej w nocy, o której to godzinie usłyszała szum wody w łazience, ale obrócił się na pięcie. Drzwi zamknęły się za nim, a ona głowiła się, czy poszedł do łóżka z inną.
Ta myśl popsuła jej humor. Choć ich małżeństwo to tylko pozory i nie oczekuje od niego wierności, chciałaby, żeby przez te trzy miesiące zrezygnował z innych kobiet. Nagle ogarnęło ją złe przeczucie, jakby wyczuwała nadchodzącą katastrofę. Pobiegła na górę i zajęła się pracą.
Jej dni były bardzo do siebie podobne, ale nigdy nie opuszczał jej niepokój. Nie chcąc o nim myśleć, dużo pracowała, nie zapominała także o spacerach. Cala widywała bardzo rzadko. Fakt ten, zamiast ją uspokajać, tylko denerwował, zwłaszcza że praktycznie uwięził ją w posiadłości. Nie miała samochodu, nie proponował, że ją gdzieś podwiezie. Nie widywała nikogo poza dostawcą i dwiema koreańskimi sprzątaczkami. Jak feudalny władca, Cal odciął się od miasteczka. Ciekawiło ją co zrobi po powrocie krewnych.
W przeciwieństwie do żony średniowiecznego możnowładcy, mogła w każdej chwili uciec z samotni. Wystarczyłby jeden telefon po taksówkę. Tak naprawdę jednak nie chciało jej się wychodzić. Nie znała tu nikogo poza Annie Glide. Chętnie zwiedziłaby okolice, ale praca okazywała się bardziej kusząca.
Nigdy dotąd nie mogła całkowicie poświęcić się pracy naukowej. Teraz nie musiała wykładać, chodzić na zebrania wydziałowe, pisać raportów, nic nie odciągało jej od badań. Dzięki komputerowi i modemowi była w kontakcie ze światem zewnętrznym. Praca pozwalała nie myśleć.
Powoli traciła poczucie czasu, zagłębiona w skomplikowanych rozważaniach, w matematycznych równaniach, w teoriach fizycznych. Po całym domu poniewierały się karteluszki z jej notatkami. Pisała na wszystkim, co jej akurat wpadło w ręce: na rachunkach ze sklepu, reklamach pizzy, na gazecie. Pewnego dnia weszła do łazienki i zobaczyła na lustrze szkic, który bezwiednie wykonała ulubioną różową szminką. Wtedy uznała, że najwyższy czas wyrwać się stąd na trochę.
Włożyła białą wiatrówkę, opróżniła kieszenie z notatek, które poczyniła na wcześniejszych przechadzkach, i wyszła przez tylne drzwi. Zmierzając na ścieżkę, którą codziennie wędrowała wyżej i wyżej, wróciła myślami do rozważań naukowych. Czy możliwe byłoby…
Śpiew ptaków wyrwał ją z zadumy. Uświadomiła sobie, gdzie jest. Jak może rozmyślać o fizyce kwantowej wśród tak cudownej przyrody? Jeśli nie będzie bardziej ostrożna, zdziwaczeje do tego stopnia, że żadne dziecko nie zechce jej za matkę.
Wspinając się Coraz wyżej, zmusiła się do podziwiania otaczających ją widoków. Wdychała zapach sosen, poddawała się pierwszym promieniom słońca. Drzewa spowiła delikatna zielona mgiełka. Wiosna zbliżała się wielkimi krokami. Już niedługo górskie zbocza pokryją się barwnymi kwiatami.
Piękno przyrody, zamiast podtrzymać ją na duchu, tylko spotęgowało złe przeczucia. Pogrążając się w pracy, uciekała przed nimi, ale teraz było to niemożliwe.
Dyszała ciężko, więc zatrzymała się na chwilę odpoczynku. Męczyło ją ciągłe poczucie winy. Cal nigdy jej nie wybaczy. Może się tylko modlić, by nie przeniósł tych uczuć na dziecko.
Przypominała sobie seksualne groźby z pierwszego wieczora. Nie miała pojęcia, czy naprawdę byłby w stanieją do czegoś zmusić. Zadrżała i spojrzała w dół, na potężną bryłę domu. Jakiś samochód zbliżał się podjazdem. Dżip Cała. Czyżby wpadł po nowy komiks ze swojej kolekcji?
Poniewierały się po całym domu: X-Man, Mściciele, Dolina Grozy, ba, nawet Królik Bags. Ilekroć natykała się na nowy zeszyt, zanosiła dziękczynną modlitwę, że przynajmniej w tym względzie dokonała właściwego wyboru. Jego tępota zrównoważy jej wysoki iloraz inteligencji i dziecko będzie normalne. Odwdzięczała się dbając, by nikt, pod żadnym pozorem nie dotykał jego komiksów, nawet sprzątaczki.