Ta wdzięczność nie obejmowała jednak uwięzienia. Nieważne, że odosobnienie sprzyjało jej pracy; Cal miał przez to zbyt wielką nad nią władzę. Co by było, gdyby nie wróciła? – zaciekawiła się nagle. Wiedział, że chodzi na spacery, ale co zrobi, jeśli nie wróci? Co, jeśli znajdzie budkę telefoniczną wezwie taksówkę i pojedzie na lotnisko?
Myśl, że mogłaby go zdenerwować, odrobinę poprawiła jej nastrój. Oparła się na łokciach i rozkoszowała pieszczotą słońca, dopóki nie zrobiło jej się zimno od klęczenia na kamieniu. Wstała i jeszcze raz obrzuciła wzrokiem dolinę.
U jej stóp stał posępny dom, nad nią wznosiły się góry. Podjęła wspinaczkę.
Rozdział ósmy
Cal wszedł do salonu wymachując torebką Jane. Wyjrzał przez drzwi na taras, ale nigdzie nie było jej widać, a to oznaczało tylko jedno -znowu poszła w góry. Wiedział, że codziennie spaceruje, mówiła jednak, że nigdy nie idzie daleko. Cóż, dzisiaj najwidoczniej poszła, i to tak daleko, że się zgubiła. Jak na osobę o ilorazie inteligencji sto osiemdziesiąt, jest głupia jak but.
– Cholera! – Cisnął torebkę na kanapę. Zapięcie puściło i zawartość wysypała się gwałtownie.
– Coś nie tak, Cal?
– Co? Eee, nie. – Zapomniał o obecności Ethana, najmłodszego brata. Ethan zjawił się niespodziewanie dwadzieścia minut temu. Cal wykręcił się ważnym telefonem; cały czas szukał żony.
Zwlekanie z przedstawieniem Jane rodzicom okazało się trudniejsze niż przypuszczał. Ethan wrócił z nart przed trzema dniami, jego rodzice przed dwoma, i wszyscy suszyli mu głowę.
– Szukam portfela – skłamał. – Myślałem, że może Jane schowała go do swojej torebki.
Ethan wstał z fotela przy kominku tak wielkim, że z powodzeniem można by w nim upiec wołu, i podszedł do drzwi na patio. Gniew Cala zelżał odrobinę, gdy patrzył na brata. Podczas gdy on i Gabe brylowali na boisku, Ethan realizował się w szkolnym teatrze. Choć nieźle sobie radził w sporcie, nigdy nie pociągały go gry drużynowe – pewnie dlatego, że nie pojmował, jak ważne jest zwycięstwo.
Szczuplejszy od Cala i Gabe'a, o jasnych włosach, zabójczo przystojny, jako jedyny z trzech braci Bonnerów odziedziczył rysy matki. Jego uroda stanowiła ulubiony powód dobrodusznych kpin starszych braci. Miał piwne oczy ocienione długimi rzęsami i prosty nos, którego nikt nigdy nie złamał. Zazwyczaj nosił koszule, sztruksy i mokasyny, dziś jednak miał na sobie spraną koszulkę i dżinsy. Na nim wyglądały jak elegancki strój.
Cal zmarszczył brwi.
– Prasowałeś podkoszulek?
– Tylko troszeczkę.
– Jezu, Eth, przestań robić takie rzeczy.
Ethan uśmiechnął się promiennym uśmiechem Jezusa, co, jak wiedział, doprowadzało brata do szału.
– Niektórzy dbają o wygląd. – Z niesmakiem spojrzał na zabłocone buty Cala. – Inni nie zwracają na to uwagi.
– Daruj sobie, dupku. – W obecności Ethana język Cala pogarszał się skandalicznie. Było w tym dzieciaku coś, co kazało mu przeklinać jak szewc. Nie, żeby robiło to na nim jakiekolwiek wrażenie. Był najmłodszy; starsi bracia od początku dawali mu twardą szkołę. Jeszcze jako dzieci Cal i Gabe wyczuwali, że Ethan jest bardziej wrażliwy od nich, więc nauczyli go o siebie dbać. Nikt w rodzinie Bonnerów nie przyznałby się do tego za żadne skarby, ale w głębi ducha właśnie Ethana kochali najbardziej.
Cal darzył go także szacunkiem. Ethan miał za sobą szalony okres studiów, kiedy za dużo pił i sypiał ze zbyt wieloma kobietami. Odkąd jednak odkrył swoje powołanie, żył zgodnie z tym, czego nauczał.
– Odwiedzanie chorych to część mojej pracy – oznajmił Ethan. – Dlaczego nie przedstawisz mnie żonie?
– Nie spodoba jej się to. Wiesz, jakie są kobiety. Chciałaby się wystroić na spotkanie z rodziną, żeby zrobić na was jak najlepsze wrażenie.
– A kiedy twoim zdaniem to nastąpi? Rodzice nie mogą się doczekać. Annie tylko pogarsza sytuację, bo przechwala się bezustannie, że już ją poznała.
– Nie moja wina, że rozbijacie się po całym kraju.
– Wróciłem przed trzema dniami.
– Jezu, tłumaczyłem przecież wczoraj na kolacji; Jane złapała grypę tuż przed waszym powrotem. Paskudny wirus. Za kilka dni, najdalej za tydzień, będzie w lepszej formie, wtedy przyjdziemy. Ale nie liczcie na częste spotkania. Praca jest dla niej bardzo ważna, całymi dniami siedzi przy komputerze.
Ethan miał zaledwie trzydzieści lat, ale oczy mądre jak stuletnia sowa.
– Jeśli chcesz pogadać, możesz na mnie liczyć.
– Nie mamy o czym, chyba że o tym, jak cała rodzina wtyka nos w moje sprawy.
– Nie Gabe.
– Nie, nie Gabe. – Cal wbił dłonie w tylne kieszenie dżinsów. – Chociaż wolałbym, żeby to robił.
Umilkli. Trzeci z braci był gdzieś w Meksyku, uciekał przed samym sobą.
– Chciałbym, żeby wrócił do domu – stwierdził Ethan.
– Wyjechał z Salvation wiele lat temu. Tu już nie jest jego dom.
– A gdzie? Zwłaszcza teraz, gdy nie ma już Cherry i Jamiego?
Cal odwrócił głowę, słysząc smutek w głosie brata. Chcąc zmienić nastrój, zbierał zawartość torebki Jane. Gdzie ona się podziewa? Przez minione dwa tygodnie trzymał się z daleka, żeby mieć czas ochłonąć.
Chciał także, by osamotnienie dało się jej we znaki i by zrozumiała, że to on trzyma klucz do więzienia. Niestety, chyba nie robiło to na niej spodziewanego wrażenia.
Ethan podszedł, by mu pomóc.
– Skoro jest taka chora, może powinna znaleźć się w szpitalu?
– Nie. – Cal sięgnął po kalkulator i notes, byle tylko nie patrzeć na brata.
– Ostatnio bardzo ciężko pracowała, ale kiedy odpocznie, poczuje się lepiej.
– No, nie wygląda jak twoje panienki.
– Skąd wiesz, jak… – Podniósł głowę i zobaczył, że Ethan studiuje zdjęcie przy jej prawie jazdy. Musiało wypaść z portfela. -Nie umawiałem się z panienkami.
– No, ale i nie z naukowcami. – Roześmiał się. – Nadal nie mieści mi się w głowie, że ożeniłeś się z profesor fizyki. O ile pamiętam, w szkole średniej uratował cię jedynie fakt, że tego przedmiotu uczył trener Gili.
– Kłamiesz. Miałem piątkę.
– Zasługiwałeś na troję.
– Na cztery mniej.
Ethan uśmiechnął się i pomachał prawem jazdy.
– Nie mogę się doczekać, kiedy powiem ojcu, że wygrałem zakład.
– Jaki zakład?
– O wiek kobiety, którą poślubisz. Twierdził, że trzeba będzie wpasować ślub między dwie zbiórki skautowskie, a ja upierałem się, że się opamiętasz. Wierzyłem w ciebie, bracie, i wyszło na moje.
Cal był zły. Nie chciał, by się dowiedzieli, że Jane ma dwadzieścia osiem lat, ale nie mógł temu zaprzeczyć, skoro Ethan wywijał jej prawem jazdy.
– Nie wygląda na więcej niż dwadzieścia pięć.
– Nie pojmuję, czemu jesteś taki drażliwy na tym punkcie. Nie ma nic złego w tym, że się ożeniłeś z kobietą w twoim wieku.
– Nie jest w moim wieku.
– Młodsza o dwa lata. To niewiele.
– Dwa lata? O czym ty mówisz, do cholery? – Wyrwał mu prawo jazdy.
– Nie jest młodsza o dwa lata, tylko o…
– O, kurczę – Ethan wycofał się przytomnie. – Czas na mnie.
Cal był zbyt zdumiony tym, co zobaczył w prawie jazdy, by zauważyć rozbawienie brata. Jego uwadze uszedł także odgłos zamykanych drzwi. Nie widział niczego poza cyframi na dokumencie.
Podrapał laminowaną powierzchnię. Może coś się przykleiło, może to zagniecenie? Albo pomyłka. Cholerne urzędy wszystko spieprzą.