Poczuła łzy pod powiekami. Co ona najlepszego zrobiła? Dlaczego Bóg do tego dopuścił?
Głos Ann wyrwał ją z zadumy.
– To Calvin. Mówiłam, że zaraz przyjedzie.
Dobiegło ją trzaśniecie drzwi samochodu i tupot stóp na werandzie.
– Jane! Gdzie ona jest, do cholery!
Wpadła do saloniku.
– Ty draniu!
Rzucił się naprzód. Jego twarz wykrzywiał gniew.
– Pani profesor, musi mi pani sporo wytłumaczyć!
– Boże, jak ja cię nienawidzę!
– Nie bardziej niż ja ciebie! – W oczach Cala płonął gniew i coś, co Jane dostrzegła dopiero teraz… jak to możliwe, że zajęło jej to tylu czasu?… Żywa inteligencja.
Chciała rzucić się na niego i wydrapać mu tę inteligencję z oczu. Rozłupać mu czaszkę i wydłubać mózg. Miał być głupi! Czyta komiksy! Dlaczego tak ją zawiódł?
Straciła resztki panowania nad sobą. Wiedziała, że musi uciec, zanim rozsypie się na kawałki. Z krzykiem wściekłości obróciła się na pięcie i pognała z powrotem do kuchni, do tylnych drzwi.
Usłyszała za sobą ryk wściekłości.
– Wracaj! Nie każ mi za tobą biec, bo tego pożałujesz!
Nie słyszała, czy za nią pobiegł, i jęknęła zdziwiona, gdy złapał ją za ramię.
– Kazałem ci wracać! – krzyknął.
– Wszystko zepsułeś! – odparła, także podniesionym głosem.
– Ja? – Pobladł ze złości. – Ty kłamczucho! Jesteś stara! Stara!
– Nigdy ci tego nie wybaczę! – Zacisnęła pięści i z całej siły uderzyła go w pierś, tak mocno, że zabolały ją dłonie.
Wpadł w furię. Złapał ją za ramiona, ale nie panowała nad sobą, nie pozwalała mu się poskromić. Skrzywdził jej dziecko i oto ona, która nigdy nikogo nie uderzyła, zapragnęła jego krwi.
Wpadła w szał. Spadły jej okulary, a nawet tego nie zauważyła. Kopała, drapała, starając się go dosięgnąć.
– Przestań, i to w tej chwili! Przestań! – Jego krzyk zatrząsł wierzchołkami drzew. Po raz kolejny chciał ją powstrzymać. W odpowiedzi ugryzła go w rękę.
– Au! – Szeroko otworzył oczy. – To boli!
Agresja sprawiła jej satysfakcję. Uniosła kolano, by uderzyć go w podbrzusze, ale nie zdążyła. Straciła grunt pod nogami.
– O, co to, to nie…
Upadli na ziemię. Osłonił ją przed upadkiem własnym ciałem, zaraz jednak przytłoczył ją sobą, przycisnął do ziemi całym ciężarem.
Walka pozbawiła ją wszystkich sił, on jednak w ten sposób zarabiał na życie i nawet nie stracił tchu. Stracił natomiast cierpliwość i dał jej tego próbkę.
– Uspokój się, słyszysz? Zachowujesz się jak wariatka! Właściwie jesteś szalona! Okłamałaś mnie, a teraz chcesz mnie zabić. Już nie wspomnę, że takim zachowaniem możesz zaszkodzić dziecku. Przysięgam na Boga, że zamknę cię w domu wariatów i naszpikuję prochami!
Miała łzy w oczach; nie chciała, by to zobaczył, ale nie mogła się powstrzymać.
– Wszystko zepsułeś.
– Ja? – Złościł się coraz bardziej. – To nie ja zachowuję się jak wariat. I nie ja wmawiałem wszystkim dokoła, że mam pieprzone dwadzieścia osiem lat!
– Nigdy tego nie powiedziałam! I nie przeklinaj w mojej obecności!
– Masz trzydzieści cztery! Trzydzieści cztery! Czy kiedykolwiek planowałaś mi o tym powiedzieć?
– A niby kiedy miałam to zrobić? Kiedy napadłeś mnie w czasie wykładu, czy może raczej kiedy darłeś się na mnie przez telefon? A może kiedy wepchnąłeś mnie do samolotu? Nie, raczej kiedy zamknąłeś mnie w domu! Czy tak?
– Nie wykręcaj kota ogonem. Wiedziałaś, że to dla mnie ważne, i z premedytacją wprowadziłaś mnie w błąd.
– Z premedytacją? Co za wymyślne słowo jak na głupka. Po co ta kokieteria? Dlaczego udajesz durnego wieśniaka z Południa i zachowujesz się jak kretyn? Czy na tym, twoim zdaniem, polega dobra zabawa?
– O czym ty mówisz?
Odparła z całą pogardą, na jaką było ją stać:
– Uniwersytet Michigan! Summa cum laude!
– Ach, to. – Jego napięcie częściowo ustąpiło. Zsunął się z niej trochę.
– Boże, jak ja cię nienawidzę – szepnęła. – Lepszy byłby bank spermy.
– Szkoda, że dopiero teraz doszłaś do tego wniosku.
Mimo tych słów nie wydawał się już taki wściekły. Ona tymczasem nadal czuła złość. Wiedziała, o co musi zapytać, i choć panicznie bała się tego, co usłyszy, odezwała się dzielnie:
– Jaki masz iloraz inteligencji?
– Nie mam pojęcia. W przeciwieństwie do ciebie nie chodzę z tą informacją wytatuowaną na czole. – Przesunął się na bok, tak że mogła wstać.
– Wyniki z testów na studia?
– Nie pamiętam.
Przyglądała mu się podejrzliwie.
– Kłamiesz. Wszyscy pamiętają.
Otrzepał dżinsy z mokrych liści.
– Odpowiadaj, do licha!
– Nie muszę. – Był zły, ale chyba niegroźny.
To jej bynajmniej nie uspokoiło. Poczuła narastającą falę histerii.
– Odpowiedz w tej chwili, albo, jak mi Bóg miły, znajdę sposób, żeby cię zamordować! Dosypię ci mielonego szkła do jedzenia! Zadźgam nożem podczas snu! Wrzucę suszarkę do wanny! Rozwalę ci łeb kijem bejsbolowym!
Przestał otrzepywać spodnie i patrzył na nią z ciekawością raczej niż ze strachem. Wiedziała, że robi z siebie idiotkę, ale ta świadomość tylko dolewała oliwy do ognia.
– Odpowiadaj!
– Ależ z ciebie krwiożercza niewiasta. – Wydawał się lekko rozbawiony. Pokręcił głową. – Co do suszarki… Potrzebny ci będzie przedłużacz, żeby sięgnęła do wanny. Chyba że nie zamierzałaś jej włączyć do prądu.
Zgrzytała zębami, czując, że wychodzi na zupełną kretynkę.
– Gdybym nie włączyła do prądu, nie mogłabym cię zabić, prawda?
– Rzeczywiście.
Głęboko zaczerpnęła tchu, starając się odzyskać zdrowy rozsądek.
– Powiedz, jakie wyniki osiągnąłeś na testach. Jesteś mi to dłużny. Wzruszył ramionami, schylił się po jej okulary.
– Coś koło tysiąca czterystu, może troszkę mniej.
– Tysiąc czterysta! – Odepchnęła go z całej siły i pobiegła do lasu. Okazał się hipokrytą i oszustem. Było jej niedobrze. Nawet Craig nie był równie inteligentny.
– To nic w porównaniu tobą! – zawołał za nią.
– Nie waż się do mnie odzywać.
Podszedł bliżej, ale jej nie dotknął.
– Daj spokój, Różyczko, to, co ty mi zrobiłaś, jest o wiele gorsze niż moje wyniki.
Odwróciła się gwałtownie.
– Nie mnie skrzywdziłeś! Zrobiłeś to mojemu dziecku, nie rozumiesz?
Przez ciebie wyrośnie na dziwadło!
– Nigdy nie powiedziałem, że jestem głupi. Ty było twoje przypuszczenie.
– Mówiłeś „przyszłem"! Pierwszego wieczoru powiedziałeś „przyszłem" dwa albo trzy razy!
Kącik jego ust uniósł się leciutko.
– Koloryt lokalny. Nie będę się usprawiedliwiał.
– W całym domu walają się komiksy!
– Chciałem sprostać twoim oczekiwaniom.
Załamała się. Stanęła tyłem, oparła dłonie o najbliższe drzewo i przywarła czołem do szorstkiej kory. Powróciły wszystkie upokorzenia dzieciństwa: kpiny i żarty, poczucie izolacji. Nigdy nie pasowała do innych, i teraz ten sam los zgotowała swojemu dziecku.
– Wywiozę ją do Afryki – szepnęła. – Z dala od cywilizacji. Będę ją sama uczyła, żeby nie musiała znosić kpin innych dzieci.
Na jej plecach spoczęła nieoczekiwanie delikatna dłoń.
– Nie zrobisz jej tego, Różyczko. Nie pozwolę na to.
– Zmienisz zdanie, kiedy zobaczysz, jaka z niej dziwaczka.
– Nie będzie dziwaczką. Czy twój ojciec tak cię postrzegał?