Wszystko w niej zamarło. Odsunęła się od niego i nerwowo szukała chusteczki w kieszeniach wiatrówki. Grała na zwlokę wycierając nos, starała się odzyskać panowanie nad sobą. Jak mogła tak się rozkleić? Nic dziwnego, że uważa ją za wariatkę.
Wytarła nos jeszcze raz. Podał jej okulary. Nałożyła je nie zwracając uwagi na mech przyczepiony do zausznika.
– Przepraszam, że tak się zachowałam. Nie wiem, co mi się stało. Nigdy na nikogo nie podniosłam ręki.
– Ale dobrze ci to zrobiło, prawda? – Uśmiechnął się i, ku jej zdumieniu, na jego policzku pojawił się dołeczek. Gapiła się na niego przez dłuższą chwilę, zanim w końcu zebrała myśli.
– Przemoc niczego nie załatwia. Mogłam zrobić ci krzywdę.
– Nie chcę cię znowu zdenerwować, Różyczko, ale nie jesteś mistrzynią świata w zapasach. – Wziął ją za ramię i poprowadził w stronę domu.
– To moja wina. Od samego początku. Gdyby nie zaślepiły mnie stereotypy południowca i sportowca, szybciej doceniłabym twój intelekt.
– Tak, tak. A teraz opowiedz mi o ojcu.
Upadłaby, gdyby jej nie powstrzymał.
– Niewiele jest do opowiadania. Był księgowym w zakładzie papierniczym.
– Inteligentny?
– Przeciętnie.
– Chyba wszystko rozumiem.
– Nie wiem, o co ci chodzi.
– Nie wiedział, co z tobą począć, prawda?
Przyspieszyła kroku.
– Robił, co w jego mocy. Nie chcę o tym. rozmawiać.
– Czy nigdy nie przyszło ci do głowy, że twoje problemy w dzieciństwie wynikały raczej z nastawienia twojego starego, a nie z rozmiarów twojego mózgu?
– Nic nie wiesz.
– W Michigan byli innego zdania.
Nie odpowiedziała, bo doszli do domu. Annie czekała na nich przy drzwiach. Łypnęła groźnie na wnuka.
– Co ci się stało? Jak będziesz tak denerwował ciężarną, zaszkodzisz dziecku.
– O co ci chodzi? – nachmurzył się. – Kto ci powiedział, że jest w ciąży?
– W innym wypadku nie ożeniłbyś się z nią. Nie masz tyle oleju w głowie.
Jane była wzruszona.
– Dziękuję, Annie.
– A ty? – Staruszka wygarnęła i jej. – Co ci odbiło, żeby się tak zachowywać? Jeśli będziesz tak szalała, ilekroć Calvin cię zdenerwuje, dzieciak udusi się pępowiną na długo, zanim przyjdzie na świat!
Jane rozważała, czy zwrócić jej uwagę na nikłe prawdopodobieństwo takiego obrotu wypadków, ale ugryzła się w język.
– Na przyszłość będę ostrożniej sza.
– Następnym razem, kiedy cię rozzłości, pogoń go ze strzelbą.
– Nie wtykaj nosa w nieswoje sprawy, starucho – burknął Cal. – Wystarczy jej własnych głupot, niczego nie podpowiadaj.
Annie przechyliła lekko głowę i posmutniała nagle.
– Posłuchaj mnie uważnie, Janie Bonner. Nie wiem, jak doszło do tego, że Calvin się z tobą ożenił, ale z tego co widziałam, nie gruchacie jak zakochane gołąbki. Wziął cię za żonę i bardzo mnie to cieszy, ale uprzedzam, że jeśli osiągnęłaś to podstępem, nie pozwól, by Jim i Amber Lynn się dowiedzieli. Nie są równie tolerancyjni jak ja i gdyby się zorientowali, że skrzywdziłaś ich chłopaka, porąbaliby cię żywcem, rozumiesz?
Jane przełknęła ślinę i skinęła głową.
– To dobrze. – Annie zwróciła się do Cala. Smutek zniknął, w starych oczach błysnął spryt. – Dziwne, że osoba tak ciężko chora jak nasza Janie dała radę przejść taki kawał.
Cal zaklął pod nosem. Jane gapiła się na Annie nic nie rozumiejącym wzrokiem.
– O czym ty mówisz? Nie jestem chora! Cal złapał ją za ramię.
– Chodź, Jane, idziemy do domu.
– Poczekaj! Muszę wiedzieć, co miała na myśli…
Cal pociągnął ją za róg, ale dosłyszała jeszcze rechot Annie.
– Janie Bonner, nie zapominaj, co mówiłam o pępowinie! Calvin chyba znowu cię wkurzy…
Rozdział dziewiąty
Powiedziałeś krewnym, że mam grypę? – powtórzyła Jane, gdy zjeżdżali z góry. Łatwiej było rozmawiać o drobnym kłamstwie niż o tym dużym.
Przeszkadza ci to? Myślałam, że poznam twoich rodziców. Że po to mnie tu przywiozłeś.
– Poznasz. Kiedy uznam to za stosowne.
Jego nonszalancja podziałała na nią jak płachta na byka. Trudno, to jej wina, nie powinna była słuchać go bez protestu przez ostatnie dwa tygodnie. Najwyższy czas pokazać mu, że się go nie boi.
– Więc niech to będzie jak najszybciej, bo nie pozwolę się dłużej trzymać w ukryciu.
– O co ci chodzi? Robię co w mojej mocy, żeby nikt ci nie przeszkadzał w pracy, a ty narzekasz.
– Nie mów tylko, że wyświadczasz mi przysługę.
– Nie wiem, jak inaczej miałbym to nazwać!
– Co powiesz na uwięzienie? Zamknięcie? Areszt domowy? Aha, żebyś nie ważył się zarzucić mi knucia za twoimi plecami: jutro rano wychodzę z pudła, żeby pomóc Annie w ogródku.
– Słucham?
Myśl o Annie i ogródku, upomniała się, nie o tym, że dziecko będzie dziwadłem. Ściągnęła okulary z nosa i czyściła je energicznie, jakby była to najważniejsza czynność na świecie.
– Annie chce, żeby ktoś zajął się ogrodem. Z ziemniaków nic nie będzie, jeśli się ich zaraz nie posadzi. Potem przyjdzie kolej na cebulę i buraki.
– Nie będziesz niczego sadziła. Jeśli Annie chce, zatrudnię Joey Neesona, żeby jej pomógł.
– Jest beznadziejny.
– Nawet go nie znasz.
– Powtarzam, co słyszałam. Wiesz, dlaczego jej dom wygląda tak, a nie inaczej? Bo nie chce, żeby kręcili się tam obcy.
– Trudno. W każdym razie ty nie będziesz jej pomagała.
Otworzyła usta, by znowu zaprotestować, ale zanim wypowiedziała choćby słówko, złapał ją za kark i pchnął w dół, tak że przywarła policzkiem do jego uda.
– Co ty robisz? – Chciała się wyprostować, ale nie puszczał.
– Moja mama. Wychodzi ze sklepu.
– Nie tylko ja zwariowałam! Kompletnie ci odbiło!
– Przedstawię cię rodzinie, kiedy uznam to za stosowne! – huknął. Trzymał ją mocno. Cholera! Dlaczego rodzice nie wyjechali na dłużej, powiedzmy jeszcze na dwa miesiące? Zdawał sobie sprawę, że musi im przedstawić panią profesor, ale liczył, że uda mu się bardziej odwlec to w czasie. A teraz podstarzała żona wszystko zepsuła.
Zerknął w dół. Policzek Jane rozpłaszczył się na jego udzie. Pod palcami miał miękkie włosy. Zazwyczaj schludna, teraz była wyjątkowo rozczochrana – francuski warkocz rozluźnił się, gumka cudem trzymała się na jednym kosmyku. Jedwabiste loki pieściły jego pałce, muskały wytarte dżinsy. Ma ładne włosy, nawet z tymi gałązkami i suchymi liśćmi. Z trudem powstrzymał ochotę, by rozpleść warkocz do końca.
Wiedział, że zaraz będzie musiał ją puścić, bo była wściekła jak osa i wierciła się coraz bardziej, ale podobała mu się wizja jej głowy na jego łonie. Zauważył, że praktycznie nie używała makijażu, a jednak bez okularów wyglądała słodko. Jak, powiedzmy, dwudziestopięciolatka. Może mógłby przedstawić ją jako…
Akurat mu na to pozwoli. Cholera, ależ z niej uparty babsztyl. Przypomniał sobie, jak kiedyś żałował, że Kelly nie ma więcej ikry. Była śliczna, nigdy jednak nie udawało mu się z nią porządnie pokłócić, czyli nie mógł się odprężyć. Jedno musi przyznać pani profesor – umie się kłócić.
Zmarszczył czoło. Czyżby miękł wobec niej? O, nie. Ma dobrą pamięć, nie zapomni, jak go oszukała. Po prostu przeszedł mu morderczy gniew, który odczuwał na początku. Chyba stało się to wtedy, gdy oparła głowę o drzewo i oznajmiła, że zabiera dzieciaka do Afryki.
Powoli dochodził do wniosku, że poza tym, co mu zrobiła, porządny z niej człowiek. Zbyt poważny i cholernie nudny, ale w porządku. Co więcej, ciężko pracuje; widział to po równaniach rozsypanych po całym domu jak mysie odchody. No i wywalczyła swoje miejsce w świecie zdominowanym przez mężczyzn. Fakt, że chciała pomóc Annie, przemawiał na jej korzyść, choć zarazem komplikował mu życie. Może rzeczywiście trochę zmiękł. Była tak przejęta, gdy się okazało, że nie jest głupkiem, za którego go miała, że aż zrobiło mu się jej żal. Ojciec wyciął jej niezły numer.