Zerknął na nią po raz kolejny i dostrzegł, że jeden srebrzysty kosmyk ułożył się w ósemkę na jego rozporku. Mało brakowało, a jęknąłby głośno. Cholera! Był podniecony, odkąd pchnął ją na dół. Nie, nawet dłużej; zaczęło się, kiedy rzucił ją na ziemię za domkiem Annie. Zamiast ustępować, napięcie narastało. Wystarczy, by odrobinę ruszyła głową i zobaczy, że jego rozporek bynajmniej nie jest płaski, co do tego nie ma żadnych wątpliwości. Walka z panią profesor podnieciła go i chyba czas coś z tym zrobić. Do tej pory małżeństwo niosło same przykrości; pora poszukać w nim przyjemności.
– Au! Cholera! – Puścił ją i rozmasował bolące udo. – Ugryzłaś mnie już drugi raz! Wiesz, że ludzka ślina jest sto razy niebezpieczniejsza od zwierzęcej?
– Pewnie się tego dowiedziałeś, kiedy zakuwałeś, żeby skończyć studia summa cum łaude! - Wyprostowała się, włożyła okulary. – Mam nadzieję, że wda się zakażenie i będą ci musieli amputować nogę. Bez znieczulenia! Piłą!
– Muszę sprawdzić, czy w domu jest strych, na którym można by cię zamknąć. W dawnych czasach tak traktowano szalone żony!
– Idę o zakład, że gdybym miała osiemnaście lat, a nie trzydzieści cztery, nawet by ci to do głowy nie przyszło. O nie, karmiłbyś mnie gumą do żucia i pokazywał wszem wobec. Teraz, kiedy wiem, że nie jesteś idiotą, tym dziwniejszy wydaje mi się twój pociąg do dzieci.
– Nie pociągają mnie dzieci. – Skręcił w drogę do domu.
– W każdym razie nie jesteś w stanie zadowolić dorosłej kobiety.
– Jane, daję słowo… Cholera! – Nacisnął na hamulec. Przygotował się, by ponownie pchnąć ją na dół, ale było już za późno. Jego ojciec ją zobaczył.
Cal zaklął i otworzył okno. Zatrzymał się za czerwonym blazerem i zawołał:
– Co się stało, tato?
– A jak myślisz? Otwieraj tę cholerną bramę i mnie wpuść!
Bomba, pomyślał z niesmakiem. Po prostu bomba, idealne ukoronowanie fatalnego dnia. Wcisnął guzik, skinął ojcu i przemknął przez bramę tak szybko, że staruszek nie zdążył dokładnie obejrzeć Jane.
Cieplejsze uczucia wobec niej zniknęły bez śladu. Nie chciał, żeby poznała jego rodziców, koniec, kropka. Oby ojcu nie przyszło do głowy mówić coś o jego dodatkowych zajęciach. Im mniej Jane dowie się o jego życiu, tym lepiej.
– Rób to co ja – polecił. -1 w żadnym wypadku nie przyznawaj się, że jesteś w ciąży.
– Dowie się prędzej czy później.
– Później. Dużo, dużo później. I zdejmij te cholerne dwuogniskowe! -Dojechali do domu. Cal wepchnął ją do środka i wyszedł na powitanie ojca.
Jane usłyszała trzaśniecie drzwiami i domyśliła się, że jest wściekły. Dobrze mu tak! Pan summa cum laude zasłużył sobie na to! Zagryzła usta i pobiegła do kuchni. Instynktownie dotknęła brzucha. Przepraszam, skarbie. Nie wiedziałam. Przepraszam.
Wyplątywała suche gałązki i liście z włosów. Powinna trochę się ogarnąć, zanim wejdzie tu ojciec Cala, ale siły starczyło jej tylko na to, by włożyć okulary na nos i martwić się, jak wychować małego geniusza.
Usłyszała głos Cała:
– …a ponieważ dzisiaj Jane poczuła się lepiej, pojechaliśmy do Annie.
– Skoro poczuła się lepiej, trzeba było przywieźć ją do nas. Rzuciła wiatrówkę na stołek i poszła w stronę zbliżających się głosów.
– Tato, przecież tłumaczyłem wam wczoraj…
– Nie szkodzi. – Ojciec Cala zatrzymał się w pół kroku na jej widok.
Zanim go zobaczyła, wyobrażała sobie jowialnego starszego pana z brzuszkiem i siwą czupryną. Teraz miała wrażenie, że patrzy na starszą wersję Cala.
Był równie dominujący: potężny, przystojny i twardy. Pasowało do niego ubranie, które nosił: czerwona flanelowa koszula, pogniecione spodnie i skórzane buty. Gęste ciemne włosy, dłuższe niż u syna, gdzieniegdzie srebrzyły się siwizną. Nie wyglądał na więcej niż pięćdziesiąt kilka lat, czyli za mało, by mieć trzydziestosześcioletniego syna.
Przyglądał się jej uważnie i bez pośpiechu; patrzył na nią takim samym bezczelnym wzrokiem jak syn. Odwzajemniła jego spojrzenie i wiedziała już, że musi udowodnić swoją wartość. Jednak gość po witał ją ciepłym uśmiechem i wyciągnął rękę.
– Jim Bonner. Cieszę się, że w końcu się poznaliśmy.
– Jane Darlington.
Jego uśmiech zniknął, brwi ściągnęły się w poziomą kreskę. Puścił jej dłoń.
– W tych okolicach kobiety po ślubie przyjmują nazwisko męża.
– Nie jestem z tych okolic i nazywam się Darlington. I mam trzydzieści cztery lata.
Za plecami usłyszała dziwne kaszlnięcie. Jim Bonner parsknął śmiechem.
– Coś takiego.
– Owszem. Mam trzydzieści cztery lata i starzeję się z każdą chwilą.
– Dosyć tego, Jane. – Ostrzegawcza nutka w głosie Cala powinna powstrzymać ją przed zdradzaniem dalszych sekretów, ale równie dobrze mógł sobie nie strzępić języka.
– Nie wyglądasz na chorą.
– Nie jestem. – Poczuła dotyk na plecach i zdała sobie sprawę, że to Cal ściągnął jej z włosów gumkę.
– Poczuła się lepiej dzisiaj rano – wpadł jej w słowo Cal. – Pewnie to jednak nie była grypa.
Jane odwróciła się lekko i posłała mu spojrzenie pełne litości. Nie będzie uczestniczyła w jego kłamstwach. Udał, że tego nie widzi. Jim wziął komiks ze stołu i przeglądał go podejrzliwie.
– Pasjonująca lektura.
– Jane czytuje je dla rozrywki. Masz ochotę na piwo, tato?
– Nie, jadę do szpitala.
Troska sprawiła, że Jane zapomniała o złośliwej uwadze, którą miała wygłosić na temat komiksu.
– Coś się stało?
– Może kanapkę? Jane, zrób nam coś do jedzenia.
– Z przyjemnością zrobię kanapkę twojemu tacie, ale ty możesz się sam obsłużyć.
Jim uniósł brew, jakby chciał powiedzieć: „Synu, po tylu latach wziąłeś sobie taką żonę?"
Nie da się zapędzić w kozi róg.
– Jedziesz na badania? Mam nadzieję, że to nic poważnego? – ciągnęła.
Cal nie dopuścił ojca do słowa.
– Kochanie, ubrudziłaś się na spacerze. Idź na górę i doprowadź się do porządku.
– To żadna tajemnica – odezwał się Jim. – Jestem lekarzem i muszę zajrzeć do moich pacjentów.
Jego słowa powoli docierały do mózgu Jane; nie była w stanie ruszyć się z miejsca. Rzuciła się na Cala.
– Twój ojciec jest lekarzem? Jakie jeszcze tajemnice przede mną ukrywasz?
Jej serce pęka, a on najwyraźniej doskonale się bawi.
– Skarbie, wiem, że spodziewałaś się kłusownika albo przemytnika, ale masz pecha. Chociaż, jak o tym pomyślę… tato, czy twój dziadek nie pędził przypadkiem whisky gdzieś w górach?
– Podobno. – Jim uważnie przyglądał się Jane. – Dlaczego cię to interesuje?
Cal nie pozwolił jej dojść do głosu, i dobrze, bo przez ściśnięte gardło nie wykrztusiłaby ani słowa.
– Jane ma fioła na punkcie Południa. Pochodzi z dużego miasta i przepada za wiejskimi klimatami. Była zawiedziona, kiedy się okazało, że nosimy buty.
Jim się uśmiechnął.
– Ja tam nie miałbym nic przeciwko bieganiu na bosaka.
W holu rozległ się kobiecy głos z miękkim południowym akcentem.
– Cal? Gdzie jesteś?
Westchnął.
– W kuchni, mamo.
– Przejeżdżałam obok i zobaczyłam, że brama jest otwarta. – Podobnie jak ojciec Cala, kobieta, która stanęła w drzwiach, wydawała się zbyt młoda, by mieć trzydziestosześcioletniego syna. Wydawała się także zbyt dystyngowana jak na córkę Annie Glide. Ładna, szczupła, miała krótką fryzurkę, podkreślającą błękit oczu. Dyskretna płukanka tuszowała nieliczne siwe pasma. Nosiła doskonale skrojone czarne spodnie i wełniany żakiet ze srebrną broszką w klapie. Przy niej Jane poczuła się jak ulicznica, z rozczochranymi włosami i w brudnym ubraniu.
– Więc ty jesteś Jane. – Podeszła do niej z wyciągnięta ręką. – Jestem Lynn Bonner. – Powitała ją ciepło, ale Jane wyczuwała rezerwę. – Mam nadzieję, że już jesteś w lepszej formie? Cal mówił, że kiepsko się czułaś.
– Dziękuję, mam się dobrze.