– No, wreszcie znalazłeś prawdziwą kobietę.
Cal burknął coś pod nosem i łypnął na nią morderczym wzrokiem, jakby chciał przypomnieć, że ma wszystkich do siebie zniechęcić, a nie przekonać. Nie zapomniała, ale też nie chciała o tym za dużo myśleć.
– Poród zatrzymał ojca ~ wyjaśniła Lynn. – Ale powinien się zjawić lada moment. Betsy Wood rodzi trzeci raz. Pamiętasz ją? Byliście razem na balu absolwentów. Wiesz, ojciec chyba przyjmował porody wszystkich twoich byłych dziewczyn.
– Tata przejął praktykę po dziadku – wyjaśnił Ethan. – Od dawna jest jedynym lekarzem w okolicy. Ma pomocników, jednak bardzo ciężko pracuje.
Uprzytomniła sobie, że i ona będzie musiała, wkrótce rozejrzeć się za lekarzem. Nie będzie to jednak Jim Bonner.
Jakby przywołały go ich słowa, stanął w drzwiach. Wydawał się zmęczony i zniechęcony, i Jane dostrzegła troskę w oczach Lynn.
Jim wszedł do pokoju i zaraz huknął na całe gardło:
– Dlaczego nikt nie pije?
– W kuchni czekają margarity. – Lynn z uśmiechem podeszła do drzwi.
– Pójdziemy z tobą- zadecydował Jim. – Nie znoszę tego pokoju, odkąd ty i ten cholerny dekorator wnętrz tak go zepsuliście. Tak tu biało, że się boję usiąść.
Zdaniem Jane pokój był cudowny i Jim niepotrzebnie go krytykował. Poszli do kuchni, ciepłej i przytulnej dzięki sosnowej boazerii. Jane nie pojmowała, jak Cal może wytrzymać w ich okropnym, tandetnym domostwie, skoro wychował się w tak innym otoczeniu.
Jim podał synowi puszkę piwa i zwrócił się do Jane:
– Margaritę?
– Wolałabym coś słabszego.
– Baptystka?
– Słucham?
– Niepijąca?
– Nie.
– Mamy białe wino. Amber stała się smakoszem win, prawda, skarbie? -Mówił jak dumny mąż, ale ironiczny ton świadczył o czymś wręcz przeciwnym.
– Dosyć tego, tato. – W głosie Cala pojawiły się stalowe nuty. – Nie mam pojęcia, co tu się dzieje, ale chcę, żebyście natychmiast przestali.
Jim wyprostował się i odwzajemnił spojrzenie syna. Cal się nie poruszył, jednak jego poważna mina mówiła ojcu, że przekroczył umowną granicę.
Jim najwyraźniej nie przywykł, by ktokolwiek dyktował mu, jak ma się zachowywać, ale Cal nie miał zamiaru ustąpić. Jane przypomniała sobie, jak nie dalej niż wczoraj zapewniał, że miedzy rodzicami wszystko jest w porządku.
Ethan przerwał nieprzyjemną ciszę prosząc o piwo i wspominając o zebraniu rady miejskiej. Pewnie jest rodzinnym rozjemcą. Napięcie opadło. Lynn zapytała Jane ojej poranną wizytę u Annie. Sądząc po chłodzie w jej głosie, zastanawiała się pewnie, jak to możliwe, że synowa ma czas na pracę w ogrodzie, a nie może urwać się na kilka godzin na zakupy.
Jane zerknęła na Cala. Był zrezygnowany. Nie wierzył, że dotrzyma słowa.
Ogarnął ją smutek, wiedziała jednak, że nie wolno jej pragnąć gwiazdki z nieba. Jest mu to winna.
– Było okropnie, tylko jej tego nie mów. Annie nie rozumie, że każda godzina, podczas której nie pracuję, to godzina stracona.
Zapadła nieprzyjemna cisza. Jane unikała wzroku Cala. Nie chciała widzieć, jak oddycha z ulgą, że ona robi z siebie idiotkę wobec jego rodziny.
– Rozumiem, że ogródek jest dla niej ważny, ale nie ma przecież porównania z tym, co robię. Chciałam jej to wytłumaczyć, ale jest taka… Nie, nie, nie chciałam powiedzieć, że głupia, ale spójrzmy prawdzie w oczy, jej pojmowanie kompleksowych kwestii jest raczej ograniczone.
– Dlaczego w ogóle prosiła cię o pomoc? – warknął Jim.
Jane udawała, że nie słyszy jego pogardliwego tonu; mówił tak samo jak syn.
– A któż zrozumie humory starowinki?
Cal uznał za stosowne włączyć się do rozmowy.
– Wiecie, co myślę? Jane jest humorzasta, zupełnie jak Annie, i dlatego babci odpowiada jej towarzystwo. Mają dużo wspólnego.
– Ależ z nas szczęściarze – mruknął Ethan.
Jane była czerwona jak burak. Cal chyba się domyślił, że posunęła się najdalej jak mogła, bo umiejętnie skierował rozmowę na inne tory. Niedługo potem usiedli do stołu.
Jane robiła co w jej mocy, by wyglądać na znudzoną a w rzeczywistości chciwie chłonęła najdrobniejsze szczegóły. Obserwowała niewymuszoną braterską przyjaźń i bezwarunkową miłość, jaką Jim i Lynn darzyli synów. Mimo problemów małżeńskich teściów, oddałaby wszystko, by należeć do tej rodziny.
Wielokrotnie podczas posiłku rozmowa schodziła na praktykę Jima: opowiadało interesujących przypadkach, o nowych sposobach leczenia. Zdaniem Jane jego opisy były zbyt naturalistyczne jak na porę posiłku, nie przeszkadzało to jednak nikomu innemu, doszła więc do wniosku, że zdążyli przywyknąć. Zwłaszcza Cal ciekawie wypytywał o szczegóły.
Jane była zafascynowana Lynn. Podczas kolacji matka Cola rozprawiała o muzyce i sztuce, o klubie dyskusyjnym, któremu przewodniczy. Okazała się także wyśmienitą kucharka i Jane zrobiło się wstyd. Boże, czy ta dziewczyna z gór potrafi wszystko?
Ethan wskazał piękny bukiet lilii i orchidei w kryształowym wazonie.
– Skąd to wzięłaś, mamo? Odkąd Joyce Belik zamknęła kwiaciarnię, nie widziałem tu równie wspaniałych kwiatów.
– Zamówiłam je w Asheville. Lilie co prawda troszkę zwiędły, ale nadal są piękne.
Po raz pierwszy, odkąd usiedli do kolacji, Jim zwrócił się bezpośrednio do żony:
– A pamiętasz, jak dekorowałaś stół zaraz po naszym ślubie? Umilkła na chwilę.
– Było to tak dawno temu, że już zapomniałam.
– A ja nie. – Popatrzył na synów. – Wasza matka zrywała dzwonki w cudzych ogródkach, wsadzała je do słoika i prezentowała mi dumnie, jakby to były jakieś egzotyczne cuda. Tak się podniecała słoikiem kaczeńców, jak inne kobiety bukietem róż.
Jane była ciekawa, czy Jim zamierzał zawstydzić żonę wypominając jej ubogie pochodzenie. Jeśli tak, plan spalił na panewce. Lynn nie zawstydziła się wcale, za to w jego głosie pojawiły się niskie nuty, świadczące o głębokim poruszeniu. Może Jim Bonner wcale nie odnosi się tak pogardliwie do prostych korzeni Lynn, jak udaje.
– Złościłeś się na mnie – odparła – i wcale ci się nie dziwię. Pomyśleć tylko: zwykłe dzwonki na stole.
– Nie tylko kwiaty ją zachwycały. Kiedyś, pamiętam, nazbierała kamyków i ułożyła je w ptasim gnieździe.
– A ty wtedy, bardzo słusznie zresztą, zauważyłeś, że ptasie gniazdo na stole jest bardzo niehigieniczne i nie tknąłeś kolacji, póki nie posprzątałam.
– Zrobiłem tak? – Sięgnął po kieliszek wina. Zmarszczył brwi. – No tak, na pewno było to niehigieniczne jak diabli, ale i ładne.
– Doprawdy, Jim, nic nadzwyczajnego. – Uśmiechnęła się chłodno i spokojnie, jakby nie dotyczyły jej dawne uczucia, najwyraźniej dręczące jej męża.
Po raz pierwszy spojrzał jej prosto w oczy.
– Zawsze lubiłaś ładne rzeczy.
– Do dzisiaj tak jest.
– Tylko że teraz lubisz znane marki.
– A tobie te marki podobają się o wiele bardziej niż dzwonki w słoiku czy ptasie gniazda.
Chociaż obiecała, że zachowa dystans, Jane nie mogła tego dłużej słuchać.
– Jak sobie radziliście podczas pierwszych lat po ślubie? Cal mówił, że nie mieliście pieniędzy.
Cal i Ethan wymienili spojrzenia. Jane nabrała podejrzeń, że poruszyła zakazany temat; w końcu zadała bardzo osobiste pytanie. Skoro jednak ma być bezczelna, co za różnica?
– No właśnie, tato, jak sobie radziliście? – zapytał Ethan.
Lynn wytarła kąciki ust lnianą serwetką.
– To zbyt przygnębiające, by o tym mówić. Ojciec uczył się całymi dniami… zresztą nie chcę mu psuć kolacji ponurymi wspomnieniami.
– Nie całymi dniami. -Jim zadumał się nagle. – Mieszkaliśmy w okropnym dwupokojowym mieszkaniu na Chapel Hill. Nasze okna wychodziły na tylne podwórko, gdzie wszyscy wystawiali stare niepotrzebne meble. Czułem się tam okropnie, ale mama była zachwycona. Wycinała zdjęcia z,,National Geographic” i przyczepiała do ścian. Nie mieliśmy zasłon, tylko rolety pożółkłe ze starości. Ozdobiła je różowymi kwiatami z bibułki. Byliśmy biedni jak myszy kościelne. Kiedy nie kułem w bibliotece, robiłem zakupy, ale cały ciężar spadał na nią. Aż do narodzin Cala co rano wstawała o czwartej i szła do pracy w piekarni. I bez względu na to, jak była zmęczona, w drodze do domu zbierała dzwonki.