– Twoja żona? – Mężczyzna nie wierzył własnym uszom.
– Tak jest – potwierdziła.
– To Harley Crisp, właściciel sklepu żelaznego – wyjaśnił Cal. Jane nigdy nie słyszała równie opryskliwego tonu.
Harley puścił rękę Jane i zwrócił się do Cala:
– Dlaczego, kiedy w końcu tu przyszła, zjawiła się z Tuckerem, a nie z tobą?
Cal zacisnął zęby.
– To starzy znajomi.
Jane poczuła na sobie wzrok wszystkich zebranych. Nie były to przyjazne spojrzenia.
– Miło, że w końcu zechciała pani poświęcić nam, wieśniakom, chwilę czasu, pani Bonner – mruknął Harley.
Wtedy zrozumiała, że wiadomość, iż Cal ożenił się z wyniosłą, dumną profesorką, obiegła już całe miasteczko.
Cal zwrócił na siebie uwagę, każąc dopisać szkody do rachunku Kevina. Młodszy mężczyzna naburmuszył się jak chłopiec, którego odsyła się do jego pokoju.
– Przecież ty mnie pierwszy uderzyłeś.
Cal nie słuchał. Złapał Jane za rękę i pociągnął do drzwi.
– Cieszę się, że was poznałam – krzyknęła przez ramię pod adresem wrogiej gromadki. – Chociaż szkoda, że mi nie pomogliście.
– Zamknij się wreszcie! – syknął.
Wyszli na dwór. Prowadził ją do dżipa, co jej przypomniało, że czeka ich jeszcze jedna walka. Małżeństwo z Calem Bonnerem okazywało się coraz bardziej skomplikowane.
– Mam własny samochód.
– Akurat. – Krwawił z rany na wardze, spuchła mu szczęka.
– Właśnie że tak. -Nie.
– Stoi przed drogerią. – Otworzyła torebkę, wyjęła chusteczkę i przytknęła do jego krwawiących ust.
Nie zwracał na to uwagi.
– Kupiłaś samochód?
– Mówiłam, że to zrobię.
Zatrzymał się gwałtownie. Delikatnie wycierała mu krew, ale odepchnął ją energicznie.
– Zabroniłem ci.
– Cóż, jestem trochę za stara na takie zakazy.
– Pokaż – parsknął gniewnie.
Przypomniała sobie niepochlebne uwagi Kevina na temat jej samochodu i nagle poczuła się nieswojo.
– Może spotkamy się w domu?
– Pokaż!
Zrezygnowana, szła w kierunku centrum. Towarzyszył jej w milczeniu. Wydawało się, że spod jego nóg lecą iskry.
Niestety, wygląd escorta nie uległ szczególnej poprawie podczas jej nieobecności. Cal wyglądał, jakby chciał przetrzeć oczy ze zdumienia:
– Powiedz, że to nie ten.
– Potrzebny mi tylko czasowy środek transportu. W domu czeka na mnie saturn w doskonałym stanie.
Mówił, jakby dławiły go wypowiadane słowa.
– Czy ktoś cię w tym widział?
– Prawie nikt.
– To znaczy?
– Kevin.
– Cholera!
– Doprawdy, Cal, uważaj na słowa i na ciśnienie krwi. W twoim wieku… – Zorientowała się, że weszła na grząski grunt i szybko zmieniła temat. – Wystarcza mi w zupełności.
– Oddaj kluczyki.
– Nie.
– Wygrałaś, pani profesor. Kupię ci samochód. A teraz oddawaj kluczyki.
– Mam samochód.
– Prawdziwy. Mercedesa, bmw, co tylko chcesz.
– Nie chcę mercedesa ani bmw.
– Tak ci się tylko wydaje.
– Nie strasz mnie.
Powoli gromadzili się wokół nich gapie, co zresztą nie było niczym dziwnym. Bo przecież jak często mieszkańcy Salvation w Północnej Karolinie mają okazję zobaczyć lokalnego gwiazdora ociekającego krwią i piwem w samym centrum miasteczka?
– Oddawaj kluczyki – syknął.
– Figę!
Na jej szczęście wobec tylu gapiów nie mógł ich zabrać siłą, jak tego pragnął. Wykorzystała okazję, by minąć go, wsiąść do samochodu i zatrzasnąć drzwiczki.
Wyglądał, jakby miał zaraz wybuchnąć.
– Ostrzegam cię, pani profesor. Po raz ostatni jedziesz tym gruchotem, więc rozkoszuj się każdą chwilą.
Tym razem nie rozbawiła jej wyniosłość Cala. Najwyraźniej płatki owocowe niczego go nie nauczyły i czas na nową lekcję. Pan Calvin Bonner musi się nauczyć raz na zawsze, że małżeństwo to nie to samo co mecz i że nie będzie jej rozkazywał.
Zazgrzytała zębami.
– Wiesz, co możesz zrobić z twoimi pogróżkami, dupku? Możesz je sobie…
– Porozmawiamy o tym w domu. – Posłał jej lodowate spojrzenie jasnych oczu. – Jedź już!
Wściekła, nacisnęła pedał gazu. Samochód, na szczęście, nie sprzeciwił się. Zacisnęła usta i ruszyła w stronę domu.
Już ona mu pokaże.
Rozdział piętnasty
Jane zablokowała automatyczne otwieranie bramy małym śrubokrętem, który zawsze miała przy sobie, a zajęło jej to niecałe dwie minuty. Doskonale, teraz się nie otworzą. Dojechała do domu, zaparkowała escorta, wpadła do środka i zastawiła drzwi wejściowe. Tylne wejście zablokowała prowizoryczną sztabą.
Zabezpieczała właśnie drzwi na taras, gdy rozległ się dzwonek interkomu. Wróciła do kuchni. Zaciągnęła wszystkie zasłony w oknach, wyłączyła telefon. Dopiero wtedy sięgnęła po słuchawkę interkomu. Cały czas miała przy sobie swój mały śrubokręt.
– Cal?
– Tak. Słuchaj, Jane, coś jest nie tak z bramą.
– Coś jest nie tak, a jakże, ale nie z bramą! – Jednym ruchem wyrwała kabel ze ściany. Następnie wróciła na górę, włączyła komputer i zabrała się do pracy.
Niewiele czasu upłynęło, gdy jej skupienie zakłóciło łomotanie w drzwi i szarpanie klamki. Hałas jej przeszkadzał, więc przedarła chusteczkę na pól i zatkała sobie uszy.
Błogosławiona cisza.
Escort! Cal podciągnął się i po chwili stał na niższej części dachu, nad gabinetem. Najpierw popsuła mu śniadanie, sabotując płatki, a potem narobiła mu wstydu na oczach całego miasteczka, jeżdżąc starym escortem! Nie pojmował, dlaczego te akurat przestępstwa wydają mu się o wiele gorsze niż choćby to, że nie wpuszcza go do jego własnego domu. Może dlatego, że podoba mu się wyzwanie, jakie przed nim postawiła, i że musi jakoś dostać się do środka. Już nie wspomni o awanturze, którą jej zrobi, ledwie postawi nogę w domu.
Szedł najdelikatniej jak umiał; nie chciał, żeby dach zaczął przeciekać przy najbliższym deszczu. Wystarczyło jedno spojrzenie na pociemniałe niebo, by się domyślić, że lunie lada chwila.
Doszedł do końca. Rozczarował się odrobinę widząc, jak niewielki odstęp dzieli dach od balkonu. Mimo wszystko, balustradka z kutego żelaza nie utrzyma jego ciężaru, więc musi wymyślić coś innego.
Podskoczył, złapał się podłogi balkonu i przesuwał krok po kroku, wisząc na rękach, aż dotarł do kolumny. Nad jego głową zagrzmiało; zaczął padać deszcz. Cal oplótł kolumnę nogami, złapał się jedną ręką cienkiej balustradki i podciągnął na tyle, że wskoczył na balkon.
Zamek w drzwiach jego sypialni był kiepski; zdenerwowało go, że pani Mądralińska nie pomyślała, by zastawić je chociaż krzesłem. Pewnie uznała, że jest za stary, by się tędy dostać. Fakt, że piecze go warga, bolą żebra, a kontuzjowana łopatka dokucza jak sto diabłów, tylko potęgował jego irytację. Otworzył drzwi, na nowo rozjuszony. Co za brak szacunku! Nawet nie zastawiła drzwi zwykłym krzesłem!
Wyszedł z ciemnej sypialni i skierował siew stronę światła z jej pokoju. Siedziała tyłem do drzwi, skupiona na kolumnach niezrozumiałych cyfr migających na monitorze. Z jej uszu sterczały kawałki niebieskiej chusteczki do nosa. Wyglądała jak królik z kreskówek. Najchętniej podszedłby do niej cichutko i nastraszył, wyjmując te prowizoryczne zatyczki, jednak zmienił plan ze względu na jej ciążę. Nie żeby wierzył w ostrzeżenia Annie na temat znamion i duszących pępowin, ale wolał nie ryzykować.
Smród piwa towarzyszył mu przez cały czas. Był przemoczony, zły i obolały, a to wszystko jej wina! Cichutko zszedł na dół. Serce zabiło mu szybciej, gdy odrzucił głowę do tyłu i ryknął na całe gardło: