Nie zdążyła nic powiedzieć, bo zamknął ją w ramionach i całował do utraty tchu. Poczuła, jak nabrzmiewa, ale był jasny dzień, więc odsunęła się, choć niechętnie.
– Jeszcze się nie poddajesz?
Zatrzymała wzrok na jego ustach i westchnęła:
– Już prawie.
– Wiesz, że nie pozwolę ci się wykpić byle czym, prawda? Nie zadowoli mnie nic poza striptizem w biały dzień.
– Wiem.
– Może nawet każę ci przejść się na zewnątrz.
Spojrzała na niego ponuro.
– Nie zdziwiłabym się.
– Oczywiście nie wygnałbym cię na dwór na na golasa.
– Ależ z ciebie łaskawca.
– Włożyłabyś te fajne szpilki.
– Wielkie dzięki.
Całowali się znowu, a Cal błądził dłońmi po jej piersiach. Już po chwili oboje ciężko dyszeli. Nie chciała, by przerywał. Nie tak dawno temu postanowiła sobie, że koniec z gierkami. Czas dotrzymać słowa. Jedną ręką uniosła skraj koszuli nocnej.
Zadzwonił telefon. Podnosiła koszulę wyżej, nie przerywając pocałunku, ale uparty dzwonek zniszczył cały nastrój.
Jęknął.
– Dlaczego nie włącza się sekretarka? Pozwoliła koszulce opaść z powrotem.
– Wczoraj były sprzątaczki, pewnie ją wyłączyły… niechcący.
– To na pewno ojciec. Miał do mnie dzisiaj zadzwonić. – Przyciągnął ją do siebie, przytulił i pocałował w czubek nosa.
Nie mieściło jej się to w głowie. W końcu zdobyła się na odwagę, by pokazać mu swoje pulchne ciało, a ten głupi telefon wszystko zepsuł! Nie chcąc mu przeszkadzać, wróciła do swojej sypialni, wzięła prysznic, ubrała się i zeszła do kuchni.
Cal wsuwał właśnie portfel do tylnej kieszeni spodni.
– Dzwonił ojciec. Umówił się z mamą na lunch w Asheville. Może ją przekona, że czas skończyć z wygłupami i wracać do domu. Nie mogę uwierzyć, że jest taka uparta.
– W tym związku jest dwoje ludzi.
– Ale tylko jedno jest uparte.
Dała sobie spokój. Cal był święcie przekonany, że to jego matka ponosi winę za separację rodziców – w końcu to ona się wyprowadziła. Jane w żaden sposób nie mogła mu wytłumaczyć, że istnieje także druga strona medalu.
– Wiesz, co mama powiedziała Ethanowi, kiedy jej zaproponował wsparcie duchowe? Żeby pilnował swego nosa!
Uniosła brew.
– Ethan nie jest najlepszym doradcą.
– Jest jej pastorem!
Z trudem powstrzymała się, by nie przewrócić oczami. Zamiast tego cierpliwie tłumaczyła rzeczy oczywiste:
– Ty i Ethan jesteście zbyt zaangażowani osobiście, by cokolwiek doradzać któremukolwiek z nich.
– Chyba tak. – Sięgnął po kluczyki. Nagle zmarszczył czoło. – Nadal nie rozumiem, jak mogło do tego dojść.
Patrząc na jego zmartwienie modliła się, by Lynn i Jim doszli do porozumienia, nie tylko ze względu na siebie, ale i na synów. Cal i Ethan kochali rodziców i kryzys ich związku odbijał się i na nich,
Po raz kolejny zastanowiła się, co też się stało z Lynn i Jimem Bonnera-mi. Wydawało się, że od lat żyli razem, i to szczęśliwie. Dlaczego rozstali się teraz?
Jim Bonner wszedł do sali restauracyjnej Grove Park Inn, ulubionego lokalu Lynn. Umówili się tu na lunch. Może miłe wspomnienia sprawią że jej upór zmięknie.
Grove Park Inn powstał na przełomie dziewiętnastego i dwudziestego wieku jako letni azyl dla możnych tego świata. Budynek, wtulony w zbocze Sunset Mountain, był, w zależności od punktu widzenia, wspaniały albo okropny.
Sala restauracyjna, podobnie jak cały hotel, była utrzymana w przytulnym, staroświeckim stylu. Jim wszedł w głąb sali i dostrzegł Lyrin przy stoliku pod oknem, spoglądającą na majestatyczne góry. Napawał się jej widokiem.
Nie chciał jej odwiedzać na Heartache Mountain, więc miał do wyboru: albo dzwonić, albo liczyć, że ją spotka miasteczku. Wynajdywał wymówki, by co środa wpadać do kościoła akurat wtedy, gdy zbierał się komitet dobroczynny, i wypatrywał jej przed sklepem spożywczym.
Ona zaś zdawała się robić co w jej mocy, by go unikać. Wpadała do domu wtedy, gdy, jak wiedziała, jest w gabinecie albo w szpitalu. Kamień spadł mu z serca, gdy zgodziła się na dzisiejsze spotkanie.
Zadowolenie na jej widok przerodziło się w irytację. Ostatni miesiąc nie zostawił na niej żadnych śladów, podczas gdy on miał wrażenie, że bardzo się postarzał. Miała na sobie luźny żakiet w kolorze lawendy, który bardzo lubił, srebrne kolczyki i jedwabną bluzkę. Kiedy siadał naprzeciwko, wmawiał sobie, że widzi cienie pod jej oczami, ale to na pewno tylko gra świateł.
Uprzejmie skinęła mu głową, jak nieznajomemu. Gdzie się podziała dzika, szalona dziewczyna z gór, która dekorowała stół kaczeńcami?
Podszedł kelner. Jim zamówił dwa kieliszki ich ulubionego wina, ale Lynn zaraz poprosiła o dietetyczną pepsi zamiast alkoholu. Po odejściu kelnera Jim spojrzał pytająco.
– Przytyłam dwa i pół kilo – wyjaśniła.
– Jesteś w trakcie kuracji hormonalnej. To normalne.
– To nie wina tabletek, tylko kuchni Annie. Jeśli nie doda kostki masła, uważa, że danie jest niejadalne.
– Czyli najlepszym sposobem pozbycia się tych paru kilogramów byłby powrót do domu.
Przez chwilę zwlekała z odpowiedzią.
– Mój dom zawsze był na Heartache Mountain. Poczuł się, jakby otrzymał cios w żołądek.
– Mówię o prawdziwym domu. Naszym domu.
Nie odpowiedziała, zagłębiła się w lekturze karty dań. Kelner przyniósł napoje i przyjął zamówienia. Gdy czekali najedzenie, Lynn mówiła o pogodzie i koncercie, na którym była w poprzednim tygodniu. Przypomniała mu, by sprawdził klimatyzację i zapytała o roboty drogowe. Serce mu się krajało. Oto piękna kobieta, która kiedyś mówiła, co myśli, teraz zamknęła się w sobie.
Ze wszystkich sił starała się unikać tematów osobistych, ale wiedział, że nie zlekceważy problemów synów.
– Gabe dzwonił wczoraj z Meksyku. Najwyraźniej żaden braci nie śmiał mu powiedzieć, że się wyprowadziłaś.
Zmarszczyła brwi.
– Nie powiedziałeś mu, prawda? I bez tego ma dosyć zmartwień.
– Nie, nie powiedziałem. Odetchnęła z wyraźną ulgą.
– Martwię się o niego. Chciałabym, żeby wrócił do domu.
– Może kiedyś.
– Martwię się także o Cala. Zauważyłeś?
– Co? Wygląda doskonale.
– Albo i lepiej. Widziałam go wczoraj. Nigdy nie był tak szczęśliwy. Nie rozumiem tego, Jim. Znam się na ludziach; ta kobieta złamie mu serce. Dlaczego nie widzi, jaka jest naprawdę?
Jim spochmurniał na myśl o synowej. Kilka dni temu minęła go na ulicy i udała, że nie widzi, jakby był powietrzem. Nie pokazywała się w kościele, odrzucała zaproszenia najsympatyczniejszych kobiet w Salvation, ba, nie przyszła nawet na uroczysty obiad, który państwo Jaycee wydali na cześć Cala. Wyglądało na to, że jedynym, któremu łaskawie poświęca trochę czasu, jest Kevin Tucker, a wszystko to nie wróżyło Calowi nic dobrego.
– Nie pojmuję – ciągnęła Lynn – jakim cudem może być szczęśliwy, mając za żonę taką… taką…
– Oziębłą sukę.
– Nienawidzę jej, nic na to nie poradzę. Zrobi mu krzywdę, a Cal na to nie zasłużył. – Jej brwi ściągnęły się w poziomą kreskę. Lekko podniesiony głos zdradzał, jak bardzo jest wzburzona. – Przez tyle lat czekaliśmy, aż się ożeni i ustatkuje, a tymczasem popatrz, co zrobił; związał się z okropną egoistką. – Popatrzyła na niego ze smutkiem. – Szkoda, że nie możemy mu pomóc.
– Lynn, nie dajemy sobie rady z własnymi problemami. Jak niby mielibyśmy pomóc Calowi?
– To nie to samo. On… on jest wrażliwy.
– A my nie?
Po raz pierwszy poruszyła się niespokojnie.
– Tego nie powiedziałam.
Gorycz podeszła mu do gardła.