– Mówisz poważnie? -
– Oczywiście.
– Nie będziesz się starała trzymać nas z dala od wnuka?
– Nie.
– No dobrze, trzymam cię za słowo. – Wstała. – Od tej chwili.
– Nie rozumiem.
– Chcę mieć wnuka przy sobie od tej chwili. – Cichemu głosowi przeczył stanowczy grymas ust. – Nie chcę, żebyś wyjeżdżała z Salvation.
– Muszę.
– Już łamiesz słowo?
Denerwowała się coraz bardziej.
– Dziecko jeszcze nie przyszło na świat. Czego ode mnie chcesz?
– Chcę cię poznać. Odkąd się znamy, otaczała cię zasłona dymna.
– Wiesz, że oszukałam twojego syna w ohydny sposób. Czy to nie dość?
– Nie wiem dlaczego, ale nie. Nie wiem, co Cal do ciebie czuje, wiem tylko, że ostatnio był szczęśliwy jak nigdy. I nie wiem, dlaczego Annie tak bardzo cię lubi. Moja matka jest trudna, ale nie głupia. Więc może zobaczyła coś, co mi umknęło?
Jane zaplotła ramiona.
– Prosisz o rzecz niemożliwą. Nie wrócę do Cala.
– Więc zostań tu, z Annie i ze mną.
– Tutaj?
– A co, może to za skromny dom?
– Nie o to chodzi. – Już, już miała powiedzieć coś o pracy, ale nagle zabrakło jej sił. Dość już na dzisiaj dramatów. Robiło jej się słabo na samą myśl o jeździe do Asheville i locie do Chicago.
Wśród konarów magnolii błysnął zimorodek i nagle zdała sobie sprawę, że tak naprawdę chce tu zostać; tu, na Heartache Mountain. Tylko na krótko. Lynn jest babką jej dziecka i zna całą prawdę. Chyba może pomieszkać z nią troszeczkę i pokazać, że nie jest zła, tylko słaba?
Było jej niedobrze, marzyła o filiżance herbaty i domowym ciasteczku. Chciała patrzeć na ptaki wśród gałęzi i wypełniać polecenia Annie. Chciała siedzieć w słońcu i łuskać groszek.
Lynn czekała cierpliwie. W końcu Jane odpowiedziała:
– Dobrze, ale tylko na kilka dni i pod jednym warunkiem: obiecasz, że nie pozwolisz Calowi tu przyjechać. Nie chcę go więcej widzieć. Nie mogę.
– W porządku.
– Obiecaj, Lynn.
– Obiecuję.
Lynn pomogła jej wytaszczyć walizkę z samochodu i pokazała gościnny pokój na końcu korytarza. Stało tam wąskie żelazne łóżko i stara maszyna do szycia Singera. Na pożółkłych tapetach widniały błękitne chabry. Lynn zostawiła ją samą. Jane była zbyt zmęczona, by się rozpakować. Zasnęła błyskawicznie. Obudziło ją dopiero wołanie Lynn na kolację.
Posiłek upływał zadziwiająco spokojnie, choć Annie mamrotała przez cały czas, że Lynn nie dodała masła do ziemniaków. Kończyły zmywać, gdy zadzwonił telefon. Lynn podniosła słuchawkę. Jane zorientowała się, kto dzwoni.
– Jak turniej golfowy? – Lynn machinalnie kręciła kabel w palcach. – A to szkoda. – Zerknęła na Jane, nachmurzyła się. – Tak, dobrze słyszałeś. Jest tutaj… tak… Porozmawiać z nią?
Jane pokręciła przecząco głową i posłała jej błagalne spojrzenie. Annie poderwała się od stołu i mrucząc coś gniewnie, przeszła do saloniku.
– Nie, Jane nie chce z tobą rozmawiać… nie, nie mogę jej zmusić… Przykro mi, Cal, nie wiem, jakie ma plany, wiem tylko, że nie chce cię widzieć. – Zmarszczyła czoło. – Uważaj, jak do mnie mówisz, młody człowieku, i sam sobie przekazuj swoje wiadomości!
Milczała przez dłuższą chwilę, ale słowa Cala chyba jej nie uspokajały, bo mars na czole pogłębiał się coraz bardziej.
– Wszystko bardzo pięknie, ale ty i ja musimy sobie wiele wyjaśnić. Zaczniemy od tego, że twoja żona jest w czwartym miesiącu ciąży, a ty nie raczyłeś mnie zawiadomić!
Czas mijał. Mars na czole Lynn wygładzał się stopniowo.
– Ach, tak… rozumiem.
Jane czuła się jak intruz, więc poszła do Annie, do saloniku. Staruszka drzemała na kanapie; nie przeszkadzały jej w tym wieczorne wiadomości. Jane akurat usiadła w fotelu, gdy weszła Lynn.
Zatrzymała się progu i zaplotła ręce na piersi.
– Cal przedstawił mi inną wersję, Jane.
– Tak?
– Nie wspomniał, że go wykorzystałaś.
– A co powiedział?
– Że mieliście przelotny romans i zaszłaś w ciążę.
Uśmiechnęła się lekko. Po raz pierwszy tego dnia poczuła się odrobinę lepiej.
– To miło z jego strony. – Zerknęła na Lynn. – Wiesz, że kłamie, prawda? Lynn wzruszyła ramionami.
– Na razie w ogóle nie wiem, co o tym wszystkim sądzić. Annie gwałtownie podniosła głowę.
– Jeśli nie macie do powiedzenia nic ważniejszego niż pan Phillips w telewizorze, trzymajcie buzie na kłódkę.
Trzymały buzie na kłódkę.
Później, gdy Jane zasnęła, a Annie oglądała kanał muzyczny, niewątpliwie z nadzieją, że pokaże się Harry Connick Junior, Lynn starała się uporządkować myśli. Bardzo tęskniła za Jimem, brakowało jej charakterystycznej krzątaniny po domu, ciepłego głosu w środku nocy, gdy uspokajał jakiegoś zdenerwowanego rodzica przez telefon.
Brakowało ciepła jego dużego ciała, ba, nawet tego, że codziennie źle składał gazetę. Brakowało jej własnego domu i własnej kuchni, ale jednocześnie po raz pierwszy od lat ogarnął ją spokój.
Jim ma rację. Utracił dziewczynę, którą przed laty poślubił, ale wie, że to nie jej pragnie teraz. Pragnął siebie samego takim, jakim był wtedy, w szkole, pełnego nadziei osiemnastolatka.
Zdawała sobie sprawę, że nigdy już nie będzie tamtą beztroską dziewczynką. Nie będzie także opanowaną, chłodną panią doktorową Bonner, którą teściowa nauczyła poskramiać wszelkie trywialne przejawy uczucia.
Więc kim jest? Kobietą, która kocha swoich bliskich, tego była pewna. Lubi sztukę, a gór potrzebuje do życia tak samo jak powietrza. I nie wystarczą jej już okruchy uczuć od mężczyzny, którego kocha od piętnastego roku życia.
Tylko że Jim jest uparty i dumny. Kiedy nie uległa na słowo „rozwód", to było dla niego wyzwanie. Jim nigdy nie rzucał słów na wiatr: jeśli Lynn nie wróci do domu, spełni groźbę i przeprowadzi rozwód. Już taki jest, uparty jak osioł, zupełnie jak jego syn. Prędzej się złamie niż ugnie przed kimś karku.
Problemy jej i Jima zaczęły się ponad trzydzieści pięć lat temu, ale co z Calem? Umiała czytać między wierszami i z opowieści Jane wywnioskowała, że Cal wzdragał się przed trwałym związkiem, którego pragnęła jego żona.
Dlaczego perspektywa stabilizacji wprawia Cala w panikę? Przecież wychował się w kochającej rodzinie. Dlaczego tak się broni przed założeniem własnej?
Od dziecka najbardziej liczyło się dla niego współzawodnictwo. Pamiętała, jak uczyła go grać w klasy – ledwie umiał chodzić, a co dopiero skakać na jednej nodze. Sama była wówczas dzieckiem i najstarszy syn był dla niej także towarzyszem zabaw. Rysowała klasy na chodniku przed domem. Nigdy nie zapomni, z jakim skupieniem i determinacją starał się jej dorównać. Podejrzewała, że żona i dziecko symbolizowały w jego oczach koniec najważniejszej części jego życia, po której nic go nie czeka.
Pewnie zaraz po rozmowie z nią zadzwonił do ojca i powiedział mu o dziecku. Znała Jima doskonale, wiedziała, że ucieszy się na wieść o nowym członku rodziny i że jak ona będzie się martwił o Cala. W przeciwieństwie do niej nie pomyśli jednak o kobiecie śpiącej w gościnnym pokoju.
Lynn zerknęła na matkę.
– Calowi chyba zależy na Jane, w innym wypadku nie okłamałby mnie,
– Calvin ją kocha, tylko sam jeszcze o tym nie wie.
– Ty też nie. Nie na pewno. – Choć sama to sprowokowała, drażniła ją wszystkowiedząca mina matki. A może po prostu nadal jest zła, że Annie zna Jane lepiej niż ona?
– Myśl sobie co chcesz – prychnęła Annie. – Ja i tak wiem swoje.
– Na przykład?
– Po pierwsze, ona nie da sobie w kaszę dmuchać i to się Calowi podoba. I nie boi się z nim kłócić. Drugiej takiej jak Janie Bonner ze świecą nie znajdziesz.