Mowy nie ma, żeby na kolanach poczołgał się na Heartache Mountain i błagał ją o przebaczenie. On takich rzeczy nie robi. Potrzebował pretekstu, żeby tam pojechać, ale nic nie przychodziło mu do głowy, w każdym razie nic, co mógłby powiedzieć na głos.
Nadal nie rozumiał, czemu Jane od razu nie wróciła do Chicago, ale i cieszył się, bo tym sposobem może jeszcze odzyska rozum i do niego wróci. Powiedziała, że go kocha, a Jane nie rzuca słów na wiatr. Może właśnie dzisiaj zrozumiała, że popełniła błąd, i zaraz przyjedzie?
Zadzwonił dzwonek do drzwi, ale Cal nie był w humorze, więc nie zwrócił na to uwagi. Ostatnio źle sypiał, odżywiał się przeważnie kanapkami. Nawet płatki owocowe straciły swój urok, zbyt wiele wspomnień się z nimi wiązało, więc zamiast śniadania pił kawę. Potarł zarośnięty policzek; kiedy ostatnio się golił? Nie pamięta, ale nie ma ochoty na golenie. Nie ma ochoty na nic poza oglądaniem nagrań meczów i wrzeszczeniem na Kevina.
Dzwonek zabrzmiał ponownie. Cal zmarszczył brwi. To nie Tucker, sukinsyn zdobył klucz, nie wiadomo skąd. Może to…
Serce fiknęło mu w piersi koziołka, gdy jak wariat biegł do drzwi. Niestety, na progu stała nie pani profesor, tylko jego ojciec.
Jim wpadł jak burza, wywijając brukowcem.
– Widziałeś? Maggie Lowelll podsunęła mi to pod nos, akurat kiedy skończyłem badać jej dzieciaka. Na Boga, na twoim miejscu pozwałbym te babę do sądu i zdarł z niej ostatnią koszulę, a jeśli ty tego nie zrobisz, możesz na mnie liczyć! Nie obchodzi mnie, co o niej powiesz! Od początku mi się nie podobała, ale ty byłeś zaślepiony! – Urwał, gdy uważniej przyjrzał się synowi. – Coś ty z siebie zrobił? Wyglądasz okropnie.
Cal wyrwał mu gazetę. Pierwsze, co zobaczył, to zdjęcie jego i pani profesor. Zrobiono je na lotnisku w Chicago, zanim odlecieli do Karoliny Północnej. Była smutna, on zły. Jednak to nie zdjęcie przyprawiło go o zimny dreszcz, tylko podpis:
Złapałam najlepszego i najgłupszego piłkarza w lidze NFL – opowiada doktor Jane Darlington Bonner.
– Cholera.
– Będziesz przeklinał o wiele gorzej, kiedy to przeczytasz! – wrzasnął Jim. -Nie obchodzi mnie, czy jest w ciąży, czy nie, kłamie jak najęta! Twierdzi, że była twoim prezentem urodzinowym, że udawała prostytutkę, żeby zajść w ciążę. Skąd tyją wytrzasnąłeś?
– Już ci mówiłem, tato. Mieliśmy romans i zaszła w ciążę. Pech.
– Cóż, najwyraźniej prawda okazała się zbyt pospolita, więc wymyśliła tę bajeczkę. I wiesz co? Czytelnicy w to uwierzą.
Cal zgniótł gazetę. Szukał pretekstu, by pojechać na Heartache Mountain. Wreszcie go znalazł.
Życie bez mężczyzn było cudowne, tak sobie przynajmniej wmawiały. Jane i Lynn jak kotki wygrzewały się w słońcu, czesały się dopiero po południu. Wieczorami podawały Annie ziemniaki z mięsem, a same zajadały gruszki z twarożkiem i nazywały to kolacją. Nie odbierały telefonów, nie nosiły staników, Lynn nawet powiesiła plakat przystojnego młodzieńca w kąpielówkach na ścianie w kuchni. Ilekroć w radiu śpiewał Rod Stewart, tańczyły. Jane pozbyła się dawnych obiekcji, jej stopy tylko śmigały po podłodze.
Stary mały domek stał się dla niej prawdziwym domem. Łuskała groszek, zbierała polne kwiaty, którymi dekorowała stół. Wkładała je do szklanek, słoików, nawet do poobijanego kubka, który Lynn znalazła na górnej półce. Nie pojmowała, czemu tak bardzo zbliżyły się z Lynn; może przyczyniło się do tego podobieństwo ich mężów? Przecież nie potrzebowały słów, by zrozumieć swój ból.
Dopuszczały Kevina do swojego grona, bo je bawił. Potrafił wywołać śmiech, sprawiał, że czuły się piękne i godne pożądania, nawet z gałązkami we włosach i sokiem na ustach. Dopuszczały także Ethana, bo nie miały serca go wyrzucić, ale oddychały z ulgą, gdy się żegnał, bowiem nie potrafił ukryć troski.
Lynn porzuciła spotkania towarzyskie i dopasowane kostiumy. Nie farbowała włosów, nie pielęgnowała paznokci. Komputer Jane ciągle tkwił w bagażniku escorta. Nie zawracała sobie głowy Teorią Wszystkiego, wolała wylegiwać się na starym szezlongu na werandzie i czekać na dziecko.
Niczego im nie brakowało do szczęścia. Powtarzały to sobie każdego dnia. Potem jednak słońce chyliło się ku zachodowi i rozmowy się rwały. Jedna z nich wzdychała ciężko, druga wpatrywała się w mrok.
Wraz z nocą do małego starego domku na Heartache Mountain przychodziła samotność. Łapały się na tym, że nasłuchują, czy na ścieżce nie rozlegną się ciężkie kroki, głęboki głos. Za dnia pamiętały, że ukochani je zawiedli, ale nocami kobiece gospodarstwo spowijał smutek. Chodziły spać coraz wcześniej, żeby noc była jak najkrótsza, żeby jak najszybciej nadszedł świt.
Ich dni były do siebie bardzo podobne. Tamten dzień, dwa tygodnie po przybyciu Jane na Heartache Mountain, zaczął się jak wszystkie inne. Podała Annie śniadanie, posprzątała, poszła na spacer. Kiedy wróciła, zachwyciła ją piosenka Mariah Carey, więc oderwała Lynn od prasowania i zatańczyła z nią w saloniku. Potem odpoczywała na werandzie. Po lunchu szykowała się do pracy w ogródku.
Ramiona ją bolały, ale dzielnie pieliła grządki fasolki i groszku. Było gorąco, postąpiłaby rozsądniej robiąc to rano, lecz organizacja czasu straciła dla niej wszelki urok. Rano wolała wsłuchiwać się w bicie dziecięcego serduszka.
Wyprostowała się, żeby ulżyć obolałym plecom, i podparła na motyce. Popołudniowa bryza przylepiła jej starą bawełnianą sukienkę do ciała.
Może dzisiaj poprosi Kevina albo Ethana, żeby wyjęli jej komputer, o ile oczywiście dzisiaj je odwiedzą. A może nie. Co będzie, jeśli zacznie pracować, a w radiu zagra Rod Stewart? Albo w ogródku wyrosną nowe chwasty?
Nie, praca to kiepski pomysł, choć Jeny Miles zapewne już spiskuje za jej plecami. Praca to kiepski pomysł, kiedy ma się ogródek do pielenia i dziecko do kochania. Teoria Wszystkiego ją kusiła, ale mierziła biurokracja. Wolała wpatrywać się w górskie szczyty i udawać, że na nich kończy się jej świat.
I tak zastał ją Cal. W ogrodzie, opartą na motyce, z twarzą zwróconą ku słońcu.
Wstrzymał oddech, widząc ją w starej, spranej sukience. Złote włosy tworzyły jasną koronę. Wydawała się częścią nieba i ziemi, jednym z żywiołów.
Pot i wiatr przykleiły cienki materiał do ciała, obnażyły piersi i brzuch, w którym nosi jego dziecko. Rozpięła górne guziki i kołnierzyk rozchylił się, odsłaniając opalony, wilgotny dekolt.
Była opalona i brudna. Wyglądała jak kobieta z gór, jedna z tych dzielnych, zrezygnowanych żon, które podczas Wielkiego Kryzysu z trudem wydzierały jałowej glebie skąpe plony.
Nie zmieniła pozycji, tylko otarła czoło, zostawiając na nim brudną smugę. Zaschło mu w ustach, gdy patrzył na małe krągłe piersi i zaokrąglony brzuch. Nigdy nie wydawała mu się równie piękna jak teraz, w ogrodzie jego babki, nieumalowana. Widać po niej było każdy rok z jej trzydziestu czterech łat.
. Gazeta zaszeleściła mu w dłoni. Annie odezwała się za jego plecami:
– Wynocha z mojej ziemi, Calvin! Nikt cię tu nie zapraszał!
Jane gwałtownie otworzyła oczy i upuściła motykę.
Odwrócił się akurat, by zobaczyć, jak ojciec gniewnie wymachuje rękami.
– Odłóż strzelbę, stara wariatko!
Jego matka również wyszła na werandę i stanęła obok Annie.
– A niech to, idealna południowa rodzinka, prawda?
Matka. Rozmawiał z nią przez telefon, ale uparcie odmawiała spotkań. Nie widział jej od kilku tygodni. Co się z nią stało? Nigdy nie była złośliwa, a teraz jej głos wręcz ociekał sarkazmem. Zdumiony, dostrzegł i inne zmiany.
Zamiast drogiego kostiumu, miała na sobie stare czarne dżinsy, krzywo obcięte w połowie uda i zieloną bluzeczkę, którą, o ile sobie przypominał, ostatnio widział na swojej żonie, choć wtedy nie była taka brudna. Podobnie jak Jane, nie była umalowana. Miała dłuższe niż zwykle włosy, z siwymi pasmami, których dawniej nie było.