Wpadł w panikę. Wyglądała jak Matka Ziemia, nie jak jego matka.
Jane tymczasem upuściła motykę i podeszła do werandy. Miała na nogach brudne białe tenisówki bez sznurowadeł. Stanęła obok dwóch kobiet.
Annie stała pośrodku, nadal mierząc do niego z dubeltówki, matka i Jane ustawiły się po jej obu stronach. Choć żadna z nich nie grzeszyła wzrostem, przypominały trzy Amazonki.
Annie trochę krzywo namalowała sobie brwi, co nadawało jej nieco diabelski wygląd.
– Jak ją chcesz odzyskać, Calvin, lepiej uderz w porządne konkury.
– Wcale jej nie chce odzyskać! – warknął Jim. – Zobacz, co mu zrobiła! – Wyrwał Calowi gazetę i wyciągnął w stronę kobiet.
Jane wzięła ją i pochyliła głowę.
Cal nigdy nie słyszał tyle goryczy w głosie ojca.
– Mam nadzieję, że jesteś z siebie dumna – syknął do Jane. – Postanowiłaś zmarnować mu życie i jak na razie idzie ci doskonale.
Jane przeczytała pobieżnie artykuł i błagalnie spojrzała na Cała. Mało brakowało, a byłby się rozpłakał.
– Jane nie ma z tym nic wspólnego, tato.
– Przecież jest tu jej nazwisko, jako autorki! Przestań ją w końcu chronić!
– Jane jest zdolna do wielu rzeczy, nie wyłączając uporu i lekkomyślności – zerknął na nią groźnie – ale nie do tego.
Nie zaskoczyło jej chyba, że się za nią wstawił. To dobrze. Przynajmniej mu ufa. Patrzył, jak. nerwowo gniecie gazetę, jakby chciała ukryć artykuł przed całym światem, i obiecał sobie, że Jodie Pulanski drogo za to zapłaci.
Ojciec nadal miał ponurą minę i Cal zrozumiał, że musi wyznać chociaż część prawdy. Nie powie, co zrobiła Jane, to sprawa między nimi, ale wytłumaczy chociaż, czemu tak wrogo odnosiła się do jego rodziny.
Podszedł bliżej. Jim zerknął na Jane wrogo.
– Chodzisz do lekarza? A może kariera pochłania cię do tego stopnia, że nie myślisz o dziecku?
Patrzyła mu prosto w oczy.
– Prowadzi mnie doktor Vogler. Niechętnie skinął głową.
– Jest dobra. Słuchaj jej poleceń, jasne?
Ręce Annie drżały, widać było, że strzelba ciąży jej coraz bardziej. Cal porozumiewawczo spojrzał na matkę. Wyjęła staruszce broń z rąk.
– Annie, jeśli któraś z nas musi ich powystrzelać, ja to zrobię. No, świetnie! Na dodatek jego matka zwariowała.
– Jeśli nie macie nic przeciwko temu – wykrztusił – chciałbym porozmawiać z żoną na osobności.
– To zależy od niej. – Matka spojrzała na Jane, ta zaś przecząco pokręciła głową. To dopiero wkurzyło go naprawdę.
– Halo, halo? Jest tu kto?
Trzy damy odwróciły się jednocześnie i jak jeden mąż uśmiechnęły promiennie, gdy następca Cała w drużynie wyszedł zza rogu.
A myślał, że gorzej być nie może…
Kevin zauważył wszystko od razu: kobiety na ganku, mężczyzn na podwórku i strzelbę. Uniósł brew, skinął Jimowi na powitanie i wbiegł na werandę.
– Piękne panie zaprosiły mnie na smażonego kurczaka, i oto jestem. – Oparł się o kolumienkę, którą Cal własnoręcznie pomalował zaledwie miesiąc wcześniej. – Jak tam bobas? – Ze swobodą, która zdradzała, że nie robi tego po raz pierwszy, położył dłoń na brzuchu Jane.
Cal powalił go na ziemię w mgnieniu oka.
Huk wystrzału niemal go ogłuszył. Grudki ziemi boleśnie uderzyły w gołe ramiona. Wskutek hałasu i chwilowej utraty wzroku, spowodowanej pyłem w oczach, nie mógł odpowiednio wycelować i Kevin mu się wymknął.
– Cholera, Bomber, stłukłeś mnie bardziej niż przeciwnicy. Cal przetarł oczy i poderwał się na równe nogi.
– Trzymaj się od niej z daleka.
Kevin skrzywił się zabawnie i zwrócił do Jane:
– Jeśli tak cię traktował, to nic dziwnego, że od niego odeszłaś.
Cal zazgrzytał zębami.
– Jane, chciałbym z tobą porozmawiać. I to zaraz!
Jego matka, jego słodka, kochana, rozsądna matka, zasłoniła sobą Jane, jakby to była jej córka! Stał z głupią miną, patrzył na matkę i niczego nie pojmował.
– Jakie są twoje zamiary wobec Jane, Cal?
– To nasza sprawa.
– Niezupełnie. Jane ma rodzinę.
– A żebyś wiedziała! Mnie.
– Nie chciałeś jej, więc jej rodziną jesteśmy Annie i ja. A to oznacza, że dbamy o jej dobro.
Widział, jakim zdumionym, szczęśliwym wzrokiem Jane patrzy na jego matkę. Pomyślał o oziębłym draniu, który ją wychował i mimo wszystkich niepowodzeń – mimo strzelby, zdrady matki, nawet mimo Kevina Tuckera -ucieszył się, że wreszcie znalazła kochającą rodzinę. Pech tylko, że akurat jego rodzinę.
Dobry humor przeszedł mu jednak, gdy matka posłała mu surowe spojrzenie, takie samo jak przed dwudziestu laty. Wtedy nie miał wyjścia, zawsze oddawał kluczyki od samochodu.
– Czy dotrzymasz przysięgi małżeńskiej? A może nadal chcesz się jej pozbyć, gdy tylko dziecko przyjdzie na świat?
– Nie zachowuj się, jakbym chciał ją zabić! – Cal łypnął na Tuckera. -I, jeśli łaska, porozmawiajmy o tym w gronie rodzinnym, bez tego tutaj.
– On zostaje – wtrąciła się Annie. – Lubię go. A on lubi ciebie, Calvin. Prawda, Kevin?
– A jakże, pani Glide. I to bardzo. – Kevin uśmiechnął się do niego diabolicznie, jak Jack Nicholson, i spojrzał na Lynn. – A jeśli on nie chce Jane, zgłaszam się na ochotnika.
Jane miała czelność się uśmiechnąć.
Jego matka zawsze umiała skupić się na najważniejszym.
– Nie możesz mieć wszystkiego, Calvin. Albo Jane jest twoją żoną, albo nie. Więc jak?
Zapędziły go w ślepy zaułek. Nie panował już nad sobą,
– No dobrze! Nie będzie rozwodu! – Patrzył na nie płonącym wzrokiem. – Macie! Zadowolone? A teraz chcę porozmawiać z żoną!
Lynn się skrzywiła. Annie potrząsnęła głową, mlasnęła językiem. Jane posłała mu spojrzenie pełne pogardy i weszła do domu. Drzwi trzasnęły. Kevin gwizdnął cicho.
– Wiesz co, Bomber, może zamiast oglądać tyle nagrań meczów, powinieneś poczytać co nieco na temat psychiki kobiecej.
Zdawał sobie sprawę, że wszystko zepsuł, ale wiedział też, że doprowadzili go do ostateczności. Upokorzyli publicznie, zrobili z niego błazna w obecności żony. Nie patrząc na nich, odwrócił się i odszedł.
Lynn miała łzy w oczach. Chciałaby za nim pobiec, za tym upartym najstarszym synem, który był dla niej także towarzyszem zabaw. Jest na nią wściekły. Może tylko mieć nadzieję, że postąpiła słusznie i że Cal kiedyś to zrozumie.
Myślała, że Jim pobiegnie za nim. On tymczasem podszedł do werandy, ale zwrócił się nie do niej, tylko do Annie. Znała jego zdanie na temat staruszki i spodziewała się zwykłej wrogości, ale czekała ją kolejna niespodzianka.
– Pani Glide, czy mógłbym zaprosić pani córkę na spacer?
Wstrzymała oddech. Dzisiaj Jim zjawił się tu po raz pierwszy od tamtego wieczoru przed dwoma tygodniami, gdy odrzuciła jego propozycję. Za dnia wiedziała, że postąpiła słusznie, nocami jednak żałowała, że wszystko ułożyło się właśnie tak. Nie łudziła się, że schowa dumę do kieszeni i po raz drugi zabawi się w adoratora.
Annie jednak wcale nie była tym zaskoczona.
– Tylko nie oddalajcie się zbytnio od domu – poleciła.
Posłusznie skinął głową.
– No, dobrze. – Kościste palce Annie uderzyły ją w plecy. – Idź, Amber Lynn, Jim ładnie cię prosi. I bądź dla niego miła, nie taka opryskliwa jak ostatnio wobec mnie.
– Dobrze, mamo. – Lynn zbiegła ze schodów. Miała ochotę roześmiać się na głos, mimo łez w oczach.