Cal prychnął tylko, splótł ręce na piersi i zmrużył oczy. Prędzej czy później Jane będzie musiała wyjść i z nim porozmawiać. Zaczeka.
O pierwszej przybył ojciec. Cholera, zjeżdża ich coraz więcej, a nikt nie wychodzi.
Jim skinął w stronę drogi.
– Co to? Parking? Cal wyciągnął rękę:
– Oddawaj kluczyki, jeśli chcesz tam wejść.
– Cal, to się musi skończyć.
– Robię co w mojej mocy.
– Nie możesz jej po prostu powiedzieć, że ją kochasz? r~ Nie da mi dojść do słowa.
– Mam nadzieję, że wiesz, co robisz. – Jim rzucił mu kluczyki i zniknął w domku.
Cal także miał taką nadzieję, ale za nic nie przyznałby się do wątpliwości, zwłaszcza ojcu.
Jego uczucia wobec Jane były teraz tak oczywiste, że nie mieściło mu się w głowie, iż kiedyś było inaczej. Życie bez niej byłoby puste i jałowe, i nawet sport nie wypełniłby tej próżni. Najchętniej zapominałby, jak odrzucił jej miłość tamtego dnia, gdy odeszła. Nigdy nie dostał równie cennego daru, a odtrącił go jak worek śmieci. Nic dziwnego, że odpłaca mu tą samą monetą.
Wychodził z założenia, że mimo podstępu, którym się posłużyła, by zajść w ciążę, Jane jest staroświecka i jeśli już się zakocha, to na zawsze. Nawet jednak przy tym założeniu nie zasługiwał na nią, skoro nie potrafił docenić daru od losu. Trudno, będzie tu siedział do końca życia, jeśli będzie trzeba.
Popołudnie dłużyło się niemiłosiernie. Z tyłu domu dochodziły dźwięki muzyki, znak, że w najlepsze trwa zaimprowizowany piknik. Po Jane nie było śladu. Dobiegł go zapach mięsa pieczonego na grillu. Kevin przybiegł przed dom po dysk, który ktoś rzucił za daleko. Wygląda na to, że wszyscy bawią się doskonale, tylko nie on. Jest obcy we własnej rodzinie. Tańczą na jego pogrzebie.
Wyprostował się czujnie widząc dwie postacie wśród drzew, po wschodniej stronie domu. W pierwszej chwili pomyślał, że Jane namówiła kogoś, by jej pomógł uciec na piechotę. Już się szykował do sprintu, gdy rozpoznał rodziców.
Zatrzymali się pod wiekowym drzewem, na które się często wspinał jako mały chłopiec. Matka oparła się o pień, ojciec przyciągnął ją do siebie i Cal ani się obejrzał, kiedy całowali się jak dwójka dzieciaków.
Między rodzicami wreszcie się układa. Uśmiechnął się po raz pierwszy od wielu dni. Zaraz jednak spoważniał, gdy zobaczył, gdzie zmierzają ojcowskie dłonie.
Szybko odwrócił fotel w drugą stronę. Pewnych rzeczy wolał nie widzieć.
Przez następnych kilka godzin drzemał z krótkimi przerwami. Ethan i Ke-vin zaglądali do niego co jakiś czas, ale rozmowa się nie kleiła. Ethan mówił coś polityce, Kevin, jak łatwo się domyślić, o piłce. Ojca nigdzie nie było widać, ale Cal wolał nie myśleć, co robią z mamą. Jane nie dawała znaku życia.
Zmierzchało, gdy pojawiła się matka. Była potargana, miała gałązki we włosach i zaczerwienioną szyję.
Na jego widok nachmurzyła się.
– Jesteś głodny? Przynieść ci coś do jedzenia?
– Nie potrzebuję łaski. – Nie mógł się pozbyć wrażenia, że go zdradziła.
– Zaprosiłabym cię do środka, ale Annie się na to nie zgodzi.
– Chciałaś powiedzieć, Jane.
– Skrzywdziłeś ją, Cal. Czego się spodziewasz?
– Że tu do mnie wyjdzie i porozmawiamy.
– Żebyś znowu na nią nawrzeszczał, tak?
Akurat wrzaski ani mu w głowie, ale zanim zdążył jej to powiedzieć, był sam na werandzie. Biorąc pod uwagę, że chciał chronić rodziców przed swoim życiem prywatnym, wpakował się w niezłe tarapaty.
Nadeszła noc. Powoli musiał się pogodzić z tym, że poniósł klęskę. Ukrył twarz w dłoniach. Nie wyjdzie do niego. Jakim cudem tak bardzo wszystko zepsuł?
Drzwi zaskrzypiały cicho. Podniósł głowę i zobaczył ją. Opuścił nogi na ziemię i wyprostował się błyskawicznie. •
Miała na sobie tę samą sukienkę, co tamtego dnia, gdy od niego odeszła: kremową, z dużymi brązowymi guzikami, ale we włosach nie było przepaski; rozsypywały się niesfornie, jak wtedy, gdy byli w łóżku.
Wsunęła ręce do kieszeni.
– Czemu to robisz?
Najchętniej porwałby ją na ręce i zaniósł do lasu, żeby to ona miała suche liście we włosach.
– Nie wyjedziesz stąd, Jane. Najpierw musisz dać nam szansę.
– Mieliśmy niejedną szansę, ale wszystkie zaprzepaściliśmy.
– Ja, nie my. Obiecuję, że nie zmarnuję jeszcze jednej.
Wstał i podszedł do niej. Instynktownie cofnęła się o krok. Zatrzymał się niechętnie. Nie tylko on nie lubi, by go zapędzać w kozi róg.
– Kocham cię, Jane.
Jeśli miał nadzieję, że to wyznanie zwali ją z nóg, był w błędzie. Zamiast radości, posmutniała.
– Nie kochasz mnie, Cal. Nie rozumiesz? Dla ciebie to kolejna gra. Wczoraj zrozumiałeś, że przegrywasz, tylko że ty jesteś urodzonym zwycięzcą i nie godzisz się z porażką. Zwycięzcy nie zawahają się przed niczym, byle zwyciężyć, mówią nawet rzeczy nieprawdziwe.
Gapił się na nią zdruzgotany. Nie wierzy mu! Jak może myśleć, że to gra?
– Mylisz się. Mówię poważnie.
– Może w tej chwili tak ci się wydaje, ale pamiętaj, co się stało po tym, jak zobaczyłeś mnie nago. Gra dobiegła końca, Cal, i przestałeś się mną interesować. Teraz też tak będzie. Gdybym zgodziła się wrócić, straciłbyś zainteresowanie.
– Nie przestałem się tobą interesować, gdy zobaczyłem cię nago! Skąd ci to przyszło do głowy? – Zdał sobie sprawę, że wrzeszczy, i ze zdenerwowania miał ochotę wrzeszczeć jeszcze głośniej. Dlaczego nie może rozmawiać jak każdy normalny człowiek?
Przełknął ślinę, nie zwracając uwagi na strumyki potu na czole.
– Kocham cię, Jane, i nie zmienię tego, tak jak i ty. Pod tym względem jesteśmy podobni. Więc odwołaj swoich aniołów stróżów.
– Moich? Oni strzegą ciebie! – oburzyła się. – Usiłowałam się ich pozbyć, ale nie mają zamiaru się ruszyć. Wbili sobie do głowy, że ich potrzebujesz. Ty! Ethan zasypał mnie łzawymi historyjkami z waszego dzieciństwa, Kevin opisał ze szczegółami każdy punkt, jaki zdobyłeś lub prawie zdobyłeś, lub mogłeś zdobyć, jakby mnie to obchodziło! Twój ojciec ograniczył się od wychwalania twoich zdolności umysłowych, choć akurat tego wolałabym nie słyszeć!
– Matka pewnie mnie nie chwaliła?
– Najpierw opowiadała, z jakim organizacjami dobroczynnymi współpracujesz. Potem wspominała, jak grała z tobą w klasy, ale zaczęła płakać i odeszła, więc nie bardzo wiem, co chciała mi przez to powiedzieć.
– A co powiedziała Annie?
– Że jesteś szatańskim pomiotem i lepiej mi będzie z dala od ciebie.
– Nieprawda.
– No, prawie.
– Jane, kocham cię. Nie odchodź.
Skrzywiła się żałośnie.
– W tej chwili kochasz wyzwanie, które stanowię, ale to za mało, by na tym budować dalsze życie. – Otuliła się ramionami. – Ostatnie tygodnie pozwoliły mi wiele zrozumieć. Nie wiem, dlaczego się łudziłam, że możemy być razem na dłużej. Przecież byłyby to nie kończące się awantury. Ty to uwielbiasz, ale ja potrzebuję kogoś, kto będzie przy mnie, gdy wyzwanie straci już swój urok.
– Na Boga, ty nic nie rozumiesz! – Boże, znowu wrzeszczy. Nabrał tchu i ściszył głos. – Nie możesz zaryzykować i mi uwierzyć? Wiem, co mówię.
– Zbyt wysoka stawka.
– Posłuchaj mnie, Jane. Nie chodzi tu o walki i wyzwania. Kocham cię i chcę z tobą spędzić resztę życia.
Pokręciła przecząco głową.
Zabolało. Otwiera się przed nią, a ona… Nie przychodziło mu do głowy nic, co mogłoby ją przekonać. Odezwała się cicho:
– Jutro wyjeżdżam, nawet gdybym musiała wezwać policję na pomoc. Do widzenia, Cal. – Odwróciła się na pięcie i weszła do domu.