Выбрать главу

Dźwignia sama wysunęła mu się z rąk, odskoczyła, uderzyła go w bok głowy i zniknęła w jamie, która się nagle otworzyła, Gwałtowny cios sprawił, że zatoczył się na nogach. Kamień, który wystrzelił z osuwiska, uderzył go w plecy, więc upadł, łapczywie chwytając powietrze, niepewny, czy wpadł do szybu, czy też nie, aż do chwil i, kiedy walnął brzuchem o podłoże i przywarł do niego ramionami. Łoskot spadających skał trwał krótko, ale był ogłuszający.

Oślepiony pyłem Franciszek leżał, chwytając łapczywie powietrze i zastanawiając się, czy zdobędzie się na odwagę, żeby wykonać jakiś ruch, tak ostry był ból w plecach. Kiedy odzyskał nieco dech, wsunął rękę pod habit i sięgnął do miejsca między łopatkami, gdzie jakieś kości mogły ulec złamaniu. Palce natrafiły na zgrubienie i poczuł kłucie. Cofnął rękę i zobaczył, że palce ma mokre i czerwone. Poruszył się, ale jęknął i padł z powrotem.

Jego uszu dobiegł łagodny trzepot skrzydeł. Spojrzał do góry i zobaczył sępa gotującego się, by usiąść na stercie gruzu w odległości kilku metrów. Ptak zaraz wzbił się znowu w powietrze, ale Franciszek wyobraził sobie, że sęp spojrzał na niego z jakimś matczynym zafrasowaniem, tak jak patrzy zmartwiona kokosz. Czym prędzej przekręcił się na plecy. Ptaki zbiły się na niebie w wielką czarną hordę i zataczały kręgi na małej wysokości. Kiedy się poruszył, wzleciały wyżej. Nagle, nie zważając na to, że być może ma złamany kręgosłup albo złamane żebro, stanął na trzęsących się nogach. Rozczarowana czereda wzbiła się znowu wysoko na niewidocznych słupach rozgrzanego powietrza, a następnie rozproszyła się, odlatując w stronę swoich oddalonych, powietrznych posterunków. Wydawało się, że ptaki, mroczne alternatywy Parakleta, na którego nadejście czekał, pragną czasem zstąpić, zajmując miejsce Gołębia; ich nagłe zainteresowanie jego osobą denerwowało go i poruszywszy parę razy na próbę ramionami, rychło doszedł do wniosku, że ostry odłam skalny zrobił mu tylko siniaka i lekko go skaleczył.

Powiew wiatru rozpraszał słup pyłu, który wzbił się znad szybu. Franciszek miał nadzieję, że z wież strażniczych opactwa dojrzą ten pył i ktoś przybędzie, żeby sprawdzić, co też się stało. U jego stóp, w miejscu gdzie zbocze się zapadło, zionął kwadratowy otwór. Zobaczył wiodące w dół schody, ale tylko ich górny fragment nie był zasypany. Niżej pokrywał je gruz, który przez sześć wieków wisiał na włosku, czekając na pomoc brata Franciszka, żeby zwalić się z łoskotem.

Na ścianie szybu przetrwał czytelny, chociaż na pół zasypany znak. Mobilizując cały skromny zasób swojego angielskiego sprzed potopu, wyszeptał, zająkując się, słowa:

SCHRON DLA PRZETRWANIA OPADU
Maksymalna pojemność: 15

Zaopatrzenie w przeliczeniu na jednego użytkownika: 180 dni. Podzielić przez liczbę użytkowników. Wchodząc do schronu, upewnij się, czy pierwszy właz jest szczelnie zaryglowany, czy osłona zabezpieczająca przed wtargnięciem osób napromieniowanych jest pod napięciem, czy światła ostrzegawcze na zewnątrz zostały włączone…

Reszta była zasypana, ale Franciszkowi wystarczyło jedno słowo. Nigdy nie widział „opadu” i miał nadzieję, że nigdy go nie zobaczy. Nie przetrwał żaden wiarygodny opis tego potwora, ale Franciszek słyszał krążące o nim legendy. Przeżegnał się i cofnął znad otworu. Tradycja mówiła, że błogosławiony Leibowitz spotka! potwora i był w jego władaniu przez wiele miesięcy, zanim egzorcyzmy, jakie towarzyszyły jego ochrzczeniu, odpędziły szatana.

Brat Franciszek wyobrażał sobie opad jako na pół salamandrę, albowiem, według tradycji, zrodził się z Potopu Płomieni, i napoi inkuba, który psuł dziewki podczas snu; czyż bowiem potworów tego świata nie nazywano nadal „dziećmi Opadu”? To, że diabeł jest zdolny zadać wszystkie nieszczęścia, jakie spadły na Hioba, zostało nie tylko zapisane, ale być może stanowiło artykuł wiary.

Nowicjusz z przerażeniem patrzył na znak. Jego znaczenie było wystarczająco wyraźne. Niechcący wtargnął do siedziby (modlił się, by okazała się pusta) niejednej, ale piętnastu straszliwych istot! Sięgnął po fiolkę ze święconą wodą.

2

A spiritu fomicationis, Domine, libera nos[9]. Od piorunów i burzy Wybaw nas, Panie. Od bicza trzęsienia ziemi Wybaw nas, Panie. Od plag powietrza, głodu i wojny Wybaw nas, Panie.
Od zerowego punktu wybuchu Wybaw nas, Panie. Od kobaltowego deszczu Wybaw nas, Panie. Od deszczu strontu Wybaw nas, Panie. Od opadu cezu Wybaw nas, Panie.
Od przekleństwa Opadu Wybaw nas, Panie. Od tego, byśmy się rodzili potworami Wybaw nas, Panie. Od przekleństwa zniekształceń ciała Wybaw nas, Panie. A morte perpetua, Domine, libera nos[10].
Peccatores, te rogamus, audi nos[11]. Abyś nas oszczędził, prosimy, wysłuchaj nas. Abyś zechciał nam wybaczyć, prosimy, wysłuchaj nas. Abyś zechciał doprowadzić nas do prawdziwej skruchy, te rogamus, audi nos.

Brat Franciszek zdyszanym szeptem odmawiał strzępy tych wersów z Litanii do Wszystkich Świętych, schodząc ostrożnie klatką schodową dawnego schronienia przez Opadem, uzbrojony jedynie w święconą wodę i zaimprowizowaną pochodnię, którą zapalił od przechowanych węgielków ogniska roznieconego poprzedniej nocy. Przez ponad godzinę czekał, żeby ktoś z opactwa przybył zobaczyć, co było powodem słupa pyłu. Nikt się nie j zjawił.

Porzucenie, choćby na krótko, czuwania przed przyjęciem ślubów, jeśli powodem nie była poważna choroba albo polecenie powrotu do opactwa, uznano by za wyrzeczenie się ipso facto twierdzenia o powołaniu do życia mnisiego w benedyktyńskim zakonie Leibowitza. Brat Franciszek wolałby ponieść śmierć. Tak zatem stał w obliczu wyboru między zbadaniem przerażającego pomieszczenia przed zachodem słońca a spędzeniem nocy w jamie, nie wiedząc, co mogło zaczaić się w kryjówce i, obudziwszy się w ciemności, wypełznąć. Już wilki były wystarczająco niebezpieczne, by zbudzić nocne lęki, a przecież to tylko stworzenia z krwi i kości. Istoty bardziej zwiewne wolałby spotykać w ciągu dnia; aczkolwiek jama była jeszcze trochę oświetlona skąpym światłem, słońce bowiem chyliło się już ku zachodowi.

Gruz, który runął do schronu, utworzył nasyp sięgający do samego prawie szczytu schodów, tak że między głazami a sufitem pozostał tylko wąski przesmyk. Wsunął się tam nogami i stwierdził, że ze względu na stromość zbocza musi już zsuwać się na brzuchu. Tak zwrócony tyłem ku Niewiadomemu szukał oparcia dla stóp w osuwającej się stercie kamieni i stopniowo przebył całą drogę w dół. Od czasu do czasu, kiedy słabło światło pochodni, nachylał ją do dołu, żeby płomień objął więcej drewna. W czasie tych przerw próbował ocenić niebezpieczeństwo czające się wokół niego i poniżej. Niewiele jednak było do oglądania. Znalazł się w podziemnym pomieszczeniu, prawie w jednej trzeciej zawalonym gruzem, który osunął się tutaj przez szyb schodowy. Lawina kamieni pokryła całą podłogę, połamała sporą część wyposażenia, które znalazło się w zasięgu jego wzroku, i prawdopodobnie całkowicie zasypała resztę. Ujrzał zgruchotane metalowe szafki, pochylone w różne strony, głęboko zanurzone w gruz. W przeciwległym krańcu pomieszczenia znajdowały się metalowe drzwi otwierające się na jego stronę i zaryglowane solidnie przez kamienne zwalisko. Na drzwiach z trudem można było odczytać łuszczące się szablonowe litery:

вернуться

9

Od ducha nierządu wybaw nas, Panie.

вернуться

10

Od śmierci wiecznej wybaw nas. Panie.

вернуться

11

My, grzesznicy, Ciebie prosimy, wysłuchaj nas.