Выбрать главу

Ceramika?

Bacznie przyjrzał się ładunkowi ostatniej ciężarówki. Zmarszczył lekko czoło. Był to transport urn czy waz, wszystko jedno, opakowanych w celu zabezpieczenia słomą. Gdzieś już to widział, ale nie potrafił sobie przypomnieć gdzie.

Inna z ciężarówek przywiozła jedynie wielki „kamienny” posąg — najprawdopodobniej wykonany ze wzmocnionego plastiku — i kwadratową płytę, na której posąg miał być najwidoczniej ustawiony. Posąg spoczywał na plecach, podtrzymywany przez rusztowanie z drewna i materiały zabezpieczające. Dostrzegł tylko nogę i jedną wyciągniętą rękę, która wystawała z otulającej go słomy. Posąg był dłuższy niż skrzynia ciężarówki i bose stopy wystawały poza klapę. Ktoś uczepił do wielkiego palca u nogi czerwoną szmatkę. Zerchi był zaintrygowany. Po co marnować ciężarówkę na przywożenie posągu tam, gdzie potrzebowano zapewne kolejnego transportu prowiantu?

Przyglądał się mężczyznom, którzy stawiali tablicę. Wreszcie jeden z nich opuścił swoją krawędź płyty i wlazł na drabinę, żeby poprawić umieszczone wysoko uchwyty. Jedna krawędź spoczęła teraz na ziemi i dzięki temu Zerchi, wyciągając szyję, zdołał przeczytać jej treść:

18 OBÓZ MIŁOSIERDZIA
ZIELONA GWIAZDA
LIKWIDACJA SKUTKÓW KATASTROFY

Czym prędzej skierował z powrotem wzrok na ciężarówki. Ceramika! Spłynęło na niego olśnienie. Kiedyś przejeżdżał obok krematorium i widział, jak mężczyźni wyładowują takie same urny z ciężarówki opatrzonej znakami tego samego przedsiębiorstwa. Omiótł lornetką cały obszar, rozglądając się za ciężarówką z ładunkiem ogniotrwałych cegieł. Ciężarówka odjechała ze swojego miejsca. Po chwili dostrzegł, że zaparkowano ją w obrębie obozu. Cegły wyładowywano obok wielkiego czerwonego urządzenia. Raz jeszcze przyjrzał mu się uważnie. To, co za pierwszym rzutem oka wyglądało na kocioł, teraz wskazywało raczej na komorę pieca. Evenit diabolus![102] — mruknął opat i ruszył w stronę schodów.

Znalazł doktora Corsa w ambulatorium rozstawionym na dziedzińcu. Lekarz przymocowywał zielony kartonik do klapy marynarki jakiegoś starca i mówił mu jednocześnie, że powinien udać się na razie do obozu wypoczynkowego, oddać się pod opiekę pielęgniarek, ale wszystko będzie w porządku, jeśli o siebie zadba.

Zerchi stał z założonymi ramionami, przygryzając wargi i przyglądając się chłodnym spojrzeniem lekarzowi. Kiedy starzec odszedł, Cors powoli podniósł głowę.

— Słucham. — Jego spojrzenie zarejestrowało lornetkę i raz jeszcze przyjrzał się twarzy Zerchiego. — Och — mruknął. — No więc ja nie mam nic, ale to nic wspólnego z tą działką.

Opat przyglądał mu się przez kilka sekund, potem odwrócił się i odszedł. Udał się do swojego gabinetu i polecił bratu Patrykowi połączyć się z wyższym funkcjonariuszem Zielonej Gwiazdy.

— Chcę, żeby usunięto obóz z okolicy opactwa…

— Przykro mi, ale muszę z całą stanowczością odmówić.

— Bracie Pat, połącz się z warsztatami i przyślij tu brata Luftera.

— Nie ma go tam, domne.

— Niechaj więc przyślą mi cieślę i malarza. Wszystko jedno kogo.

Po kilku minutach zjawili się dwaj mnisi.

— Proszę natychmiast przygotować pięć lekkich plansz — polecił. — Chcę, żeby miały dobre, długie drążki. Muszą być na tyle wysokie, by były czytelne z odległości kilkudziesięciu metrów, ale na tyle lekkie, żeby bez szczególnego zmęczenia dało się trzymać je w górze przez kilka godzin. Czy możecie to wykonać?

— Oczywiście, panie mój. Co ma być na nich napisane? Opat Zerchi zapisał im.

— Mają być duże i wyraźne — oświadczył. — Niech rzucają się w oczy. To wszystko.

Kiedy poszli, znowu wezwał brata Patryka.

— Bracie Pat, sprowadź mi tutaj pięciu dobrych, młodych, zdrowych nowicjuszy, najlepiej cierpiących na kompleks męczeństwa. Powiedz im, że mogą mieć to, co święty Stefan.

Ja zaś nawet coś gorszego — pomyślał — kiedy Nowy Rzym dowie się wszystkiego.

28

Odśpiewali kompletę, ale opat pozostał w kościele i klęczał samotnie w wieczornym półmroku.

— Domine, mundorum omnium Factor, parsurus esto impńmis eisfiliis cwiantibus ad sideria caeli, ąuorum victus dificilior[103]

Modlił się za zespół brata Joszui, za ludzi, którzy wyjechali, by wsiąść do statku kosmicznego i ruszyć ku niebu i ku większej niepewności niż ta, jakiej człowiek musi stawić czoło na Ziemi. Będą potrzebowali mnóstwa modlitw, nikt bardziej niż wędrowiec nie jest podatny na choroby, które gnębią ducha, poddając próbie wiarę i podważając przekonanie, nękając umysł zwątpieniem. Tu, na Ziemi, sumienie ma swoich nadzorców i ciemięży-cieli, ale poza Ziemią sumienie jest samotne, rozdarte między Pana a Jego przeciwnika. Oby okazali się twardzi — modlił się — oby trzymali się drogi wyznaczonej przez zakon.

Doktor Cors znalazł go o północy w kościele i wywołał po cichu na zewnątrz. Był wymizerowany i zbity z tropu.

— Przed chwilą złamałem obietnicę! — oznajmił wyzywającym tonem.

Opat milczał.

— I jest pan z tego dumny? — spytał wreszcie.

— Nie bardzo.

Poszli w stronę ambulatorium i przystanęli w blasku niebieskawego światła, które sączyło się od wejścia. Kitel Corsa był przesiąknięty potem i lekarz ocierał czoło rękawem. Zerchi przyglądał mu się z litością, jaką człowiek może mieć dla kogoś, kto się zagubił.

— Oczywiście natychmiast się wyniesiemy — oznajmił Cors.

— Pomyślałem, że lepiej powiedzieć o tym ojcu. — Odwrócił się i wszedł do ambulatorium.

— Proszę poczekać — powiedział ksiądz. — Proszę powiedzieć wszystko.

— Czyżby? — powrócił ton wyzwania. — Po co? Czy ojciec chce narazić się na ogień piekielny? Jest wystarczająco chora, podobnie jak dziecko. Nie powiem.

— Już pan powiedział. Wiem, kogo miał pan na myśli. Przypuszczam, że chodzi także o dziecko? Cors zawahał się.

— Choroba popromienna. Oparzenia. Matka ma złamane biodro. Ojciec nie żyje. Radioaktywne są nawet plomby w jej zębach. Dziecko prawie świeci w ciemności. Zaczęło wymiotować zaraz po przejściu fali uderzeniowej. Mdłości, anemia, popękane pęcherzyki płucne. Nie widzi na jedno oko. Bez przerwy krzyczy z powodu oparzeń. Trudno pojąc, jak zdołali przeżyć falę uderzeniową. Nic nie mogę dla nich zrobić poza wskazaniem zespołu Eukrem.

— Widziałem ich.

— Więc wie ojciec, dlaczego złamałem obietnicę. Człowieku, ja po tym wszystkim będą musiał ze sobą żyć! Nie chcę żyć jako oprawca kobiety i jej dziecka.

вернуться

102

Wyszedł diabeł!

вернуться

103

Panie, który stworzyłeś wszystko na świecie, oszczędź zwłaszcza tych synów Twoich lecących do gwiazd niebieskich, bo ich życie trudniejsze…