Выбрать главу

Jednak tej nocy głód mniej targał Franciszkiem niż pragnienie, by czym prędzej pobiec do opactwa i rozgłosić nowinę o swoim odkryciu. Byłoby to jednak wyrzeczeniem się powołania, kiedy tylko się pojawiło. Bez względu na to, czy został powołany, czy też nie, miał wytrwać tu przez cały wielki post, czuwać, jakby nie zdarzyło się nic nadzwyczajnego.

Siedząc przy ogniu, patrzył sennie w ciemność w kierunku Schronu Opadu i próbował wyobrazić sobie wyniosłą bazylikę wystrzelającą w tym miejscu. To przyjemna fantazja, ale trudno było oczekiwać, żeby ktoś wybrał zapadły skrawek pustyni na punkt, wokół którego skupi się w przyszłości diecezja. Skoro nie bazylika, to może jakiś mniejszy kościół, kościół pod wezwaniem Świętego Leibowitza na Pustyni, otoczony ogrodem i murem, z relikwiarzem świętego przyciągającym z północy rzeki pielgrzymów z przepasanymi biodrami. „Ojciec” Franciszek z Utah pokazywałby im ruiny, a nawet wprowadzał przez właz numer dwa w splendor obszaru hermetycznego, do katakumb z czasów Potopu Płomieni, gdzie… gdzie… następnie odprawiałby mszę przed kamiennym ołtarzem kryjącym relikwie po świętym, od którego kościół wziął swe imię: Strzęp workowego płótna? Włókienko ze sznura, na którym go powieszono? Nożyczki do paznokci z zardzewiałego dna skrzynki? Albo może MODEL WYŚCIGOWY? Ale fantazje rozwiały się. Niewielkie były szansę na to, że brat Franciszek zostanie kapłanem: bracia Leibowitza nie byli zakonem misyjnym, więc potrzebowali księży wyłącznie dla samego opactwa i kilku mniejszych wspólnot mnisich w innych miejscowościach. Co więcej, święty nadal był tylko błogosławionym i nigdy nie zostanie oficjalnie kanonizowany, jeśli nie dokona paru dalszych, solidnych cudów, które wsparłyby jego beatyfikację. Beatyfikacja nie była postanowieniem nieomylnym jak kanonizacja, aczkolwiek pozwalała mnichom zakonu Leibowitza czcić swojego założyciela i patrona, wyjąwszy msze i nabożeństwa. Wydumany kościół zmalał do wymiarów przydrożnej kapliczki, rzeka pielgrzymów zmieniła się w wątłą strużkę. Nowy Rzym ma na głowie inne sprawy, jak na przykład petycja w kwestii nadprzyrodzonych darów Najświętszej Maryi Panny. Dominikanie utrzymują, że Niepokalane Poczęcie pociąga za sobą nie tylko zamieszkiwanie przez łaskę, ale także to, że Matka Boska musi mieć te nadprzyrodzone władze, które miała Ewa przed upadkiem. Niektórzy teolodzy z innych zakonów uznawali to za pobożne domniemanie, ale zaprzeczali, iżby tak musiało być, i utrzymywali, że „stworzenie” może mieć „wrodzoną niewinność”, ale nie może być wyposażone w nadprzyrodzone dary. Dominikanie przychylali się do tego, ale twierdzili jednocześnie, że ich przekonanie zawsze zawierało się, choć w sposób pośredni, w innych dogmatach, jak Wniebowzięcie (przyrodzona nieśmiertelność) oraz ochrona przed rzeczywistym grzechem (zakładająca przyrodzoną prawość), a także inne przykłady. Zajęty wyciszaniem tego sporu, Nowy Rzym najwyraźniej sprawę kanonizacji Leibowitza odłożył, żeby pokrywała się kurzem na półkach.

Zadowoliwszy się małą kapliczką ku czci błogosławionego i dorywczą strużką pielgrzymów, brat Franciszek zaczął drzemać. Kiedy się obudził, z ognia pozostały żarzące się węgle. Miał uczucie, że coś jest nie tak, jak być powinno. Czy na pewno jest zupełnie sam? Wpatrywał się, mrugając oczami, w otaczające go ciemności.

Zza czerwonych węgielków zamrugał do niego w odpowiedzi ciemny kształt wilka.

Nowicjusz wrzasnął i skoczył do kryjówki.

Kiedy już leżał drżący w norze z kamieni i krzewów, uznał, że okrzyk stanowił tylko mimowolne naruszenie reguły milczenia. Tulił do siebie metalową skrzynkę i modlił się, by dni wielkiego postu przeszły jak najszybciej, a w tym czasie wokół jego schronienia krążyły bezszelestnie stopy.

3

— …I wtedy, ojcze, niewiele brakowało, a wziąłbym chleb i ser.

— Lecz nie uczyniłeś tego?

— Nie.

— A więc nie było grzechu uczynkowego.

— Ale tak bardzo pragnąłem skosztować.

— Świadomie? Czy z rozmysłem rozkoszowałeś się tą myślą?

— Nie.

— Czy starałeś sieją odsunąć?

— Tak.

— A zatem nie było również łakomstwa w myślach. Dlaczego się z tego spowiadasz?

— Bo wtedy przestałem nad sobą panować i pokropiłem go święconą wodą.

— Coś uczynił? Dlaczego?

Ojciec Cheroki, ze stułą na szyi, patrzył na penitenta, który klęczał bokiem do niego na otwartej pustyni palonej przez promienie słoneczne. Ksiądz zastanawia} się, jak to możliwe, żeby taki młodzieniec (który jak dotąd nie wykazywał się szczególną pojętnością) znalazł okazję albo pozór okazji do grzechu, chociaż był zupełnie samotny na pustyni, daleko od wszelkich rzeczy pociągających i od wszelkiego widocznego źródła pokusy. Młodzieniec uzbrojony jedynie w różaniec, krzesiwo, nożyk i modlitewnik nie mógł tu popaść w prawie żadne kłopoty. Tak wydawało się ojcu Cherokiemu. Ale spowiedź zabrała już sporo czasu i ksiądz wolałby, żeby chłopiec wreszcie ją zakończył. Znowu dokuczał mu artretyzm, jednak ze względu na obecność Najświętszego Sakramentu ustawionego na przenośnym stoliku, który zabierał na swoje obchody, Cheroki wolał stać albo klęczeć razem z penitentem. Zapalił świecę przed małą złotą puszką zawierającą Hostię, ale płomień był zupełnie niewidoczny w blasku słońca i być może lekki wiatr już go nawet zdmuchnął.

— Ale egzorcyzmy są dozwolone w naszych czasach bez żadnego specjalnego upoważnienia od wyższych zwierzchności. Z czego więc się spowiadasz? Że wpadłeś w złość?

— Z tego też.

— Na kogoś się zagniewał? Na tego starca czy na siebie, bo niewiele brakowało, a byłbyś wziął jedzenie?

— Ja… ja nie jestem pewien.

— No więc zdecyduj się — oznajmił zniecierpliwiony ojciec Cheroki. — Oskarżasz siebie czy też nie?

— Oskarżam siebie.

— O co? — westchnął Cheroki.

— O nadużycie sakramentów w porywie gniewu.

— Nadużycie? Nie masz chyba rozumnych podstaw, żeby podejrzewać wpływy diabelskie? Po prostu wpadłeś w gniew i prysnąłeś? Tak samo, jak mógłbyś prysnąć mu w oczy atramentem?

Nowicjusz zarumienił się i zawahał, wyczuwając drwinę w głosie księdza. Spowiedź zawsze przychodziła bratu Franciszkowi z trudem. Nigdy nie umiał znaleźć właściwych słów dla swoich uchybień, a kiedy próbował przypomnieć sobie motywy swoich czynów, czuł beznadziejny zamęt w umyśle. A ksiądz ze swoim: „Albo to zrobiłeś, albo nie”, wcale mu nie pomagał, chociaż oczywiście Franciszek albo to coś zrobił, albo nie.

— Myślę, że na chwilę straciłem zmysły — powiedział wreszcie.

Cheroki otworzył usta, najwidoczniej zamierzając kontynuować ten temat, ale potem rozmyślił się.

— Rozumiem. Co dalej?

— Łakomstwo w myślach — powiedział po chwili Franciszek.

Ksiądz westchnął.

— Myślałem, że już to omówiliśmy. Czy też zdarzyło ci się raz jeszcze?

— Wczoraj. Chodzi o małą jaszczurkę, ojcze. Była w niebieskie i żółte paski i miała takie okazałe udka, grube na palec i pulchniutkie, że jąłem rozmyślać, jak też by smakowała upieczona jak kurczę, z brunatną i chrupiącą skórką i…

— No dobrze — przerwał ksiądz. Ledwie cień odrazy przemknął przez jego starczą twarz. W końcu ten chłopiec spędził mnóstwo czasu na słońcu. — Czy te myśli sprawiały ci przyjemność? Czy nie próbowałeś odsunąć od siebie pokusy?

Franciszek zaczerwienił się.

— Ja… ja próbowałem ją złapać. Ale uciekła.