Выбрать главу

— Akwilo, zawsze zachęcałam cię do zadawania kłopotliwych pytań — wtrąciła się głośno panna Tyk — teraz jednak byłabym szczęśliwa, mogąc cię pochwalić za doskonałe opanowanie sztuki milczenia! Proszę, usiądź za panną Libellą, z pewnością chciałaby ruszyć, pókijeszcze mamy trochę dziennego światła.

Miotła podskoczyła, kiedy tylko właścicielka jej dosiadła. Czarownica poklepałają zachęcająco.

— Nie masz lęku wysokości, prawda, kochanie? — zapytała, gdy Akwila wdrapała się koło niej.

— Nie — odparła dziewczynka.

— Zobaczymy się na Próbach Czarownic! — krzyknęłajeszcze panna Tyk, gdy miotła zaczęła się lekko unosić. — Uważajcie na siebie!

Już po chwili okazało się, że panna Libella, pytając o lęk wysokości, zadała Akwili niewłaściwe pytanie. Dziewczynka nie bała się niczego co wysokie. Potrafiła spacerować pomiędzy wysokimi drzewami i nawet okiem nie mrugnęła. Spoglądanie na wysokie góry też nie wywoływało żadnych sensacji.

Natomiast bała się (chociaż nigdy wcześniej nie zdawała sobie z tego sprawy) głębokości. Bała się spadania tak długiego, że zdąży wykrzyczeć sobie płuca, zanim uderzy o skałę tak twardą, że jej ciało zamieni się w coś galaretowatego, a kości połamią na drobne kawałeczki. Tak naprawdę bała się podłoża. I kontaktu z nim. Panna Libella powinna była lepiej precyzować pytanie, zanim je zadała.

Akwila przywarła do pasa czarownicy, nie odrywając wzroku od jej sukni.

— Czy fruwałaś już wcześniej? — zagadnęła panna Libella, gdy nadal się wznosiły.

— Oj! — Tylko tyle wydobyła z siebie Akwila.

— Jeśli masz ochotę, mogę zrobić koło — mówiła dalej panna Libella. — Będziesz miała wspaniały widok na twoją krainę.

Powietrze świstało. Było zimno. Akwila nie odrywała wzroku od ubrania wiedźmy.

— Miałabyś ochotę? — Czarownica podniosła głos, by przekrzyczeć wiatr. — To nie zabierze dużo czasu.

Akwila nie zdążyła odpowiedzieć „nie”, poza tym była pewna, że gdy otworzy usta, skończy się to bardzo niedobrze. Poczuła, jak kij pod nią się przechyla, a wraz z nim cały świat.

Nie chciała patrzeć, ale uświadomiła sobie, że wiedźma j est zawsze ciekawska, wręcz wścibska. Aby zostać wiedźmą, musiała popatrzeć.

Zaryzykowała zerknięcie i zobaczyła pod sobą świat. Czerwono — złota poświata zachodu otulała ziemię. Dwiekoszule kładły wysokie cienie, a dalej za kolejnymi lasami i wioskami dostrzegła zaokrąglony grzbiet Kredy…

…gdzie kredowy Biały Koń lśnił złotem niczym wisiorjakiegoś olbrzyma. W gasnącym świetle popołudnia, kiedy cienie wydłużały się i wydłużały, wyglądał jak żywy.

W tym momencie Akwila zapragnęła zeskoczyć z miotły i polecieć tam z powrotem, zamknąć oczy, znaleźć się w domu, stuknąć obcasami i być tam, zrobić cokolwiek…

Nie! Przecież te myślijuż udałojej się zdusić, czyż nie? Musiała się uczyć, a na wzgórzach nie było dla niej żadnej nauczycielki!

Ale Kreda była jej światem. Chodziła po niej każdego dnia. Czuła pod stopamijej prastare życie. Czuła tę ziemię w swoich kościach, jak mawiała babcia Dokuczliwa. Ta ziemia była też w jej imieniu, które w starożytnym języku Fik Mik Figli znaczyło wodę, i w wyobraźni potrafiła spacerować po tych głębokich prehistorycznych głębiach, kiedy Kreda powstawała z milionów skorupek stworzeń żyjących w oceanach. Deptała tę ziemię, którą stworzyło życie, oddychała nią, słuchałajej i myślałajej myślami. A teraz patrzenie na ten spłachetek, tak maleńki pośród wielkiego świata, wydawało jej się zbyt trudne. Musiała tam wrócić.

Miotła na chwilę zatrzymała się w powietrzu.

Nie! Przecież wiem!

Miotła szarpnęła, Akwili zrobiło się niedobrze, a po chwili już zawracały, kierując się w stronę gór.

— Musiałyśmy wpaść w drobne turbulencje — rzuciła przez ramię panna Libella. — A tak przy okazji, czy panna Tyk przypomniała ci o ciepłych wełnianych kalesonach, kochanie?

Akwilajeszcze ciągle nie doszła do siebie. Wykrztusiła coś, co zabrzmiałojednakjak „nie”. Co prawda panna Tyk mówiłajej o kalesonach, podkreśliła nawet, że co wrażliwsze czarownice wkładają po trzy pary, by chronić się przed lodowatym wiatrem, ale dziewczynka całkiem o tym zapomniała.

— Oj, niedobrze! — jęknęła panna Libella. — Lepiej będzie, jeśli polecimy bardzo nisko.

Miotła opadław dółjak kamień.

Akwila nigdy nie zapomniała tego lotu, choć nie można powiedzieć, że nie próbowała. Leciały tuż nad ziemią, która podjej stopami wyglądała jak zamazana. Za każdym razem kiedy trafiały na płot lub żywopłot, panna Libella przeskakiwała go z okrzykiem: „No to hop!” lub „Hopaj siupaj!”, co miało najprawdopodobniej wprowadzić Akwilę w lepszy nastrój. Nie wprowadziło. Dwa razy zwracała.

Panna Libella leciała z głową pochyloną tak nisko, jak się tylko dało, trzymając ją prawie na poziomie miotły, aby spiczasty kapelusz zajął najbardziej aerodynamiczną pozycję. Był dość pękaty i krótki, zaledwie kilka cali, trochęjak kapelusz klauna, tyle że bez pomponów. Akwila dowiedziała się potem, że wiedźma wybrała taki, by nie musieć go zdejmować, gdy wchodzi do domów o niskich powałach.

Po chwili — z punktu widzenia Akwili była to wieczność — zostawiły za sobą pola uprawne i zaczęły manewrować między wzgórzami. Pojakimś czasie zalesione pagórki też zostawiły z tyłu i teraz leciały ponad bystrymi nurtami białej szerokiej rzeki usianej kamiennymi głazami. Woda pryskała im na buty.

— Mogłabyś się odchylić nieco w tył — doszedł ją głos starszej wiedźmy. — To trochę niebezpieczne!

Akwila zaryzykowała jedno zerknięcie nad ramieniem czarownicy i ażjej dech zaparło.

Na Kredzie nie było zbyt wiele wody, poza niewielkimi strumykami, które ludzie tam nazywali potokami. Spływały ze wzgórz na wiosnę, a latem wysychały. Wielkie rzeki otaczały Kredę, ale toczyły swe wody powoli i spokojnie.

Awoda przed nimi nie była ani powolna, ani łagodna. Spadała pionowo.

Rzeka wznosiła się aż po ciemnobłękitne niebo, sięgała do gwiazd. Miotła ruszyła wzdłuż niej.

Akwila odsunęła się do tyłu i zaczęła krzyczeć, nie przestała aż do chwili, gdy znalazły się ponad wodospadem. Słowo to oczywiście znała, ale słowo nie było ani takie wielkie, ani takie mokre, a przede wszystkim nie było takie głośne.

Wszechobecny pył wodny przemoczyłją do nitki. Hałas wdzierał się wjej uszy. Trzymała się kurczowo pasa panny Libelli, kiedy przedzierały się przez ten grzmot i powietrze, które też było wodą, i czuła, żejeszcze chwila, anie da rady…

…potem nagle wyleciała do przodu, hałas wodospadu został gdzieś z tyłu, a miotła, znowu poruszająca się raczej wzdłuż niż pod, przyspieszyła ponad powierzchnią wody, która choć nadal podskakiwała i gulgotała, miałajednak na tyle przyzwoitości, by robić to na ziemi.

Wysoko ponad głową Akwila zobaczyła most. Rzekę po obu stronach obejmowały ściany zimnej skały, ale stawały się coraz niższe, rzeka coraz spokojniejsza, a powietrze coraz cieplejsze, wreszcie miotła prześlizgnęła się po spokojnej tafli jeziora, które najprawdopodobniej wcale się nie spodziewało, co się z nim stanie. Srebrna ryba umknęła, widząc ich cień na powierzchni.

Następnie panna Libella skręciła znowu w stronę pól, mniejszych, ale też bardziej zielonych od tych, które Akwila zostawiła w domu. Znowu pojawiły się drzewa, a nawet lasy porastające głębokie doliny. Ponieważ jednak nawet wspomnienie słońca schowało sięjuż za horyzont, ziemia pogrążyła się w ciemnościach.