Istnieje coś, co nazywanej est Doktryną Podpisu. Działa to tak: kiedy Stwórca Wszechświata stwarzał przydatne ludziom rośliny, dołączał rodzaj kluczy, by były wskazówkami dla ludzi. Roślina nadająca się do leczenia zębów przypomina kształtem ząb, tę, która wygląda jak ucho, można stosować na ból ucha, ajeśli spływa z niej zielonkawa maź, bez wątpienia możnajej użyć do nosa i tak dalej. Wielu ludzi wierzy w taką zbieżność.
Żeby się w tym połapać, trzeba pewnej dozy wyobraźni (choć w przypadku nosa niewielkiej). W świecie Akwili Stwórca był bardziej… twórczy. Niektóre rośliny mają na sobie napis, ale trzeba wiedzieć, gdzie szukać. Zazwyczaj znaleźć gojest bardzo trudno, a jeszcze trudniej przeczytać, ponieważ rośliny nie mówią. Zresztą większość ludzi nie ma o tym pojęcia i po prostu stosują tradycyjne metody sprawdzenia, czy roślina jest trująca, czy pożyteczna, testując ją na ciotce staruszce, która do niczego innegojuż się nie nadaje. Panna Libellabyłajednak pionierką nowych technik, które — jak miała nadzieję — poprawiajakość życia wszystkim (a w przypadku cioć także znacznieje przedłużą).
— Tę na przykład nazywają gencjaną — mówiła do Akwili. Przebywały w długim zimnym pomieszczeniu na tyłach domku. W geście triumfu podniosła ziele. — Wszyscy myślą, że to jeszcze jedno lekarstwo na ból zęba, ale spójrz tylko na przecięty korzeń w zmagazynowanym świetle księżyca, przy użyciu mego błękitnego szkła powiększającego…
Akwila pochyliła się i zobaczyła maleńkie literki. Odczytała napis: „DoBRENAPrzeziamBienie, powoduje senność, nie przerabiać maszynowo”.
— Jak na gencjanę całkiem nie najgorsza pisownia — powiedziała panna Libella.
— Mam uwierzyć, że rośliny naprawdę mówią pani, do czego ich używać? — zapytała z powątpiewaniem Akwila.
— Cóż, nie wszystkie i na dodatek trzeba wiedzieć, gdzie spojrzeć — odparła panna Libella. — Weź na przykład zwyczajny orzech włoski. Trzeba użyć zielonego szkła powiększającego przy świetle świecy z czerwonym bawełnianym knotem, wtedy…
Akwila zmrużyła oczy. Literki były tak małe, że z trudem dawało sieje odczytać.
— Może zawierać orzech? — zaryzykowała. — Ale przecież to jest skorupa orzecha, więc z całą pewnością w środku znajduje się orzech. Czy… może jednak nie?
— Niekoniecznie. Na przykład może się w nim mieścić kunsztowna miniaturowa scena ze złota i kamieni szlachetnych wykonana w dziwnej świątyni położonej na dalekich lądach. Mówię tylko, że może — dodała panna Libella, dostrzegając wyraz malujący się na twarzy Akwili. — Żadne prawo tego nie zabrania. Przynajmniej dosłownie. Światjest pełen niespodzianek.
Tego wieczora Akwila miała wiele do zanotowania w swoim dzienniku. Leżał zawsze w górnej szufladzie komody przygnieciony porządnym kamieniem. Oswald zachowywał się tak, jakby zrozumiał przekaz, ale nie mógł się oprzeć i wypolerował kamień.
Tu się zatrzymajmy, unieśmy nad domkiem, a potem odlećmy w noc…
Wiele mil dalej przejdziemy niewidocznie przez coś, co samo jest niewidzialne, ale co brzęczy jak rój pszczół, gdy podrywa się z ziemi…
I dalej, drogami ponad miastami i lasami, mijanymi ze świstem, aż dotrzemy do wielkiego miasta i tam prawie w samymjego centrum znajduje się wysoka stara wieża, a pod nią starożytny Niewidoczny Uniwersytet, a w nim biblioteka uniwersytecka, a w bibliotece półki pełne ksiąg i… tutaj podróż dopiero się rozpoczyna.
Po półkach płynie rzeka przeszłości. Książki trzymane są na łańcuchach. Kiedy przechodzisz, niektóre próbują cię chapnąć.
Książki naprawdę niebezpieczne trzymane są osobno, niektóre z nich zamknięto w klatkach lub w kadziach z lodowatą wodą albo po prostu stoją pomiędzy dwoma ołowianymi płytami.
Ale jest tam też księga, jakby przezroczysta, z której cudowność wprost emanuje, i ona leży pod szklaną kopułą. Młodzi magowie, dopiero wstępujący na drogę badawczą, zachęcani są byją przeczytać. Jej tytuł brzmi: „Współżycze. Dystertacja na temat przyrządu o zadziwiającej pomysłowości autorstwa Rwetesta Prostoty, dr. med. i filozofii, szlachetnego profesora magii”. Większość tej napisanej ręcznie księgi mówi o konstrukcji wielkiego i silnego aparatu magicznego, służącego złapaniu współżycza tak, by łapiącemu nie stało się nic złego. Na ostatniej jednak stronie doktor Rwetest zapisał:
TERRY PRATCHETT Zgodnie ze starożytną i słynną księgą „Res Centum et Una Quas Magus Facere Potest”[5] współżycz jest czymś w rodzaju demona (profesor Palstrach klasyfikuje go jako Demona Szpiega, a Dużowina przyznaje im miejsce Demonów Błądzących w LIBER IMMANIS MONSTRORUM[6]. Jednakże starożytna księga odkryta w Jaskini Słojów podczas pechowej Pierwszej Ekspedycji do Regionu Loko odkrywa zupełnie inną opowieść, która potwierdza moje własne solidne badania na ten temat.
Współżycze zostały uformowane podczas pierwszych sekund Stworzenia. Nie są istotami żywymi, ale mają, rzec można, żywy kształt. Nie mają ciała, nie mają też mózgu, same nie potrafią myśleć. Nagi współżycz jest naprawdę nagi i kolebie się w nieskończonej nocy pomiędzy światami. Zgodnie z Palstrachem, większość z nich kończy swój żywot na dnie mórz lub w głębinach wulkanów albo też dryfuje między gwiazdami. Palstrach jest znacznie pośledniejszym myślicielem ode mnie, ale w tym przypadku ma rację.
Jednak współżycz potrafi bać się i pragnąć. Trudno stwierdzić, czego współżycz się lęka, wiadomo jednak, że szuka schronienia w ciałach, które charakteryzują się jakąś mocą, fizyczną, intelektualną albo magiczną. Pod tym względem zachowuje się jak pospolity słoń samotnik z Howonda — landu, Elephantus solitarius, który zawsze szuka najmocniejszej chaty na swoje schronienie.
Nie mam cienia wątpliwości, że współżycze są odpowiedzialne za rozwój cywilizacji. Dlaczego pewnego dnia ryby wypełzły na ląd? Dlaczego ludzie nie wahają się sięgać po coś, co wydaje się dla nich niebezpieczne, jak na przykład ogień?
Wierzę mocno, że za tym wszystkim stoją współżycze, rozpalając w wyjątkowych istotach różnych gatunków nadzwyczajne ambicje pchające ich wyżej i dalej. Czego szuka współ — życz? Co takiego pcha go do przodu? Czego pragnie? Tego właśnie chcę się dowiedzieć!
Wiem, że magowie mniejszego formatu ode mnie ostrzegają przed użyczeniem współżyczowi własnego mózgu, twierdząc, że w efekcie takiej wizyty mózg zetnie się (niczym mleko na kwaśne), wskutek czego nastąpi śmierć jego właściciela. Ja twierdzę, że to brednie! Ludzie zawsze bali się tego, czego nie potrafili zrozumieć! Ale ja pojąłem wszystko!
Dziś o drugiej nad ranem złowiłem moim urządzeniem współżycza! Teraz mam go zamkniętego wewnątrz swojej głowy. Czuję jego wspomnienia, wspomnienia o każdym stworzeniu, w którym zamieszkiwał. Ale tym razem dzięki mojemu wysokiemu intelektowi to ja współżycza kontroluję, a nie on mnie. Nie czuję, by jego obecność zmieniła mnie w jakikolwiek sposób. Mój umysłjest równie silnyjak dotąd!!!
W tym momencie pismo staje się zamazane, takjakby profesor Prostota zaczął się ślinić nad kartką, którą zapełniał notatkami.
Och, ile lat mnie powstrzymywali, te robaki tchórzliwe, istoty bez litości, które dzięki łutowi szczęścia mieli prawo nazywać siebie moimi panami! Śmiali się ze mnie! ALE JUŻ SIĘ NIE ŚMIEJĄ!!! Nawet ci, którzy zwali się moimi przyjaciółmi, o tak, oni też, byli mi jedynie przeszkodą. Co z ostrzeżeniami? — pytali. Dlaczego słój, w którym znalazłeś plany, miał napisane słowa „Nie otwierać pod żadnym pozorem” wytłoczone na pokrywie w piętnastu starożytnych językach? — mówili. Tchórze!