Teraz stała tam, podczas gdy wiatr targał trawą, a z oddali dochodziło brzęczenie owczych dzwonków.
— Ja muszę… — odchrząknęła. — Muszę odejść. Muszę… zdobyć wiedzę, jak porządnie czarować, a tutaj nie ma nikogo, kto mógłby mnie nauczyć, rozumiesz, prawda? Teraz odejdę… żeby potem pilnować tych wzgórz, tak jak ty to robiłaś. Bo widzisz, ja potrafię… robić pewne rzeczy, ale ich nie rozumiem, a panna Tyk twierdzi, że to, czego nie rozumiemy, może nas zabić. Chcę być równie dobra jak ty. Wrócę! Wrócę jak najszybciej! I obiecuję, że będę wtedy mądrzejsza.
Niebieski motyl niesiony podmuchem wiatru zboczył z kursu i usiadł Akwili na ramieniu, raz czy dwa poruszył skrzydełkami, a potem odleciał.
Babcia Dokuczliwa nigdy nie czuła się dobrze w towarzystwie słów. Kolekcjonowała ciszę, tak jak inni zbierają kawałki sznurka. A jednak zawsze potrafiła wyrazić nic niemówieniem wszystko, co trzeba.
Akwila została jeszcze trochę, czekając, by jej łzy obeschły, a potem zeszła ze wzgórza, pozostawiając tam wiecznie trwający wiatr, by krążył między zardzewiałymi kołami i gwizdał w kominie brzuchatego piecyka. Życie toczyło się dalej.
Fakt, że dziewczynka w wieku Akwili szła „na służbę”, nie był niczym niezwykłym. Zazwyczaj oznaczało to pracę służącej lub pokojówki. Zgodnie z tradycją pierwszy krok stanowiło pomaganie jakiejś starszej, mieszkającej samotnie damie, która nie mogła wiele za taką usługę zapłacić, ale też praca początkującej dziewczyny nie jest przecież wiele warta.
Trzeba przyznać, że we własnym domu Akwila praktycznie sama prowadziła mleczarnię, jeśli tylko ktoś pomógł jej z ciężkimi bańkami na mleko, tak więc rodzice dość się zdziwili, słysząc, że ich najmłodsza córka chce się wybrać na służbę. Ale Akwila oznajmiła, że przecież każda to robi. Poznaje wtedy trochę świata. Spotyka nowych ludzi. Nigdy nie wiadomo, do czego to doprowadzi.
W ten sprytny sposób przeciągnęła na swoją stronę matkę. Pewna zamożna krewna po kądzieli zaczęła od pozycji pomywaczki, potem została pokojówką, a wreszcie wyszła za rzeźnika i zamieszkała w bardzo porządnym domu. Co prawda nie był to jej dom i mieszkała w nim tylko przez chwilę, ale stała się dzięki temu prawdziwą damą.
Tego Akwila nie planowała. To był tylko podstęp. Wymyślony zresztą przez pannę Tyk.
Za czarowanie nie można brać pieniędzy, więc czarownice wykonują też inne prace. Panna Tyk zazwyczaj występowała w przebraniu nauczycielki. Podróżowała wraz z innymi nauczycielami, którzy wędrowali z miejsca na miejsce, ucząc wszystkich o wszystkim w zamian za jedzenie lub stare ubrania.
To był bardzo dobry sposób podróżowania, ponieważ ludzie na Kredzie z natury nie ufali wiedźmom. Podejrzewali je, że tańczą w świetle księżyca, w dodatku bez reform. (Akwila dowiadywała się, jak z tym naprawdę jest, i ku swej uldze usłyszała, że wiedźma nie musi tego robić. Co prawda takie zachowanie było dopuszczalne, ale tylko pod warunkiem że się chciało i tylko gdy się było pewnym, że wokół rosną pokrzywy, oset i kolczasty żywopłot).
Trzeba jednak powiedzieć, że w stosunku do nauczycieli ludzie też byli nieufni. Mówiono, że zdarza im się zwędzić kurczaka, który wcale dzięki temu nie stawał się wędzony, i że wykradają dzieci (co w pewien sposób było prawdą), i że podróżują od wioski do wioski w swych jarmarcznych budach, noszą długie suknie ze skórzanymi łatami na rękawach i dziwaczne płaskie kapelusze, a na dodatek rozmawiając między sobą, używają barbarzyńskich wyrażeń, których nikt nie potrafi zrozumieć, jak na przykład: „Alea jacta est” czy „Quid pro quo”. Panna Tyk bez trudu się pomiędzy nich wmieszała. Jej spiczasty kapelusz też występował w przebraniu, udając zwykły czarny słomkowy kapelusz ozdobiony papierowymi kwiatami — do właściwej postaci wracał po pociągnięciu za specjalny sznurek.
Podczas minionego roku Akwila nieustannie dziwiła, a nawet martwiła swą matkę, zdradzając niezaspokojony głód wiedzy. Ludzie w wiosce uznawali zaspokajanie go w sposób umiarkowany za zdrowy, jednak dawki zbyt duże nie były zalecane.
A miesiąc temu nadeszła wiadomość: Bądź gotowa.
Panna Tyk, wystrojona w swój kwiecisty kapelusz, odwiedziła ich farmę, by poinformować pana i panią Dokuczliwych, że pewna starsza dama mieszkająca w górach usłyszała o nadzwyczajnej biegłości Akwili w robieniu sera i jest gotowa zaoferować jej posadę służącej za cztery dolary miesięcznie, z jednym dniem wolnym w tygodniu, własnym łóżkiem i tygodniowymi wakacjami na Strzeżenie Wiedźm.
Akwila znała swoich rodziców. Trzy dolary miesięcznie uznaliby za kwotę zbyt małą, a pięć dolarów za podejrzanie dużą, choć biegłość w robienia sera zasługiwała z pewnością na dodatkowego dolara. A już własne łóżko było mile widzianą premią. Zanim większość sióstr Akwili wyprowadziła się z domu, spanie po dwie w łóżku uważano za coś całkiem normalnego. Oferta była po prostu dobra.
Ponadto panna Tyk zrobiła na rodzicach Akwili wrażenie, można powiedzieć też, że nieco się jej bali, ale ponieważ zostali wychowani w przeświadczeniu, że ludzie, którzy wiedzą więcej od ciebie, a na dodatek znają długie słowa, są wyżej postawieni, więc wyrazili zgodę.
Przypadkowo Akwila usłyszała ich rozmowę na ten temat wieczorem, kiedy już poszła do łóżka. Nie jest zbyt trudno przypadkowo usłyszeć, o czym ktoś rozmawia na dole, jeśli się postawi na deskach podłogi odwróconą szklankę i całkiem przez przypadek przyłoży do niej ucho.
Usłyszała tatę, który powiedział, że Akwila w ogóle nie musi nigdzie iść.
Usłyszała mamę, która odparła, że wszystkie dziewczyny są ciekawe, jak wygląda świat, więc lepiej niech go sama zobaczy. Szczególnie że jest dziewczynką potrafiącą o siebie zadbać, z mądrą głową mocno osadzoną na ramionach. A jeśli będzie ciężko pracować, to kto wie, może pewnego dnia zostanie służącą u kogoś ważnego i zamieszka w domu z wygódką w środku.
Tato odparł, że szorowanie podłóg wszędzie wygląda tak samo.
No cóż, w takim razie po roku ją to znudzi, odparła matka, i wróci do domu, a tak przy okazji, co to znaczy biegłość?
Wprawa w wykonywaniu czegoś, pomyślała Akwila. Chociaż mieli w domu stary słownik, jednak mama nigdy go nie otwierała, ponieważ widok tak wielu słów wywoływał u niej melancholię. Akwila zaś przeczytała go od deski do deski.
I w ten sposób całkiem szybko, choć zupełnie nie nagle, zawijała swe stare buty noszone przed nią przez jej wszystkie siostry w kawałek czystego materiału, by schować je do kupionej dla niej przez mamę używanej torby, która wyglądała jak zrobiona ze zniszczonej tektury lub ze sprasowanych pestek winogron połączonych woskowiną i musiała być związana sznurkiem.
Potem nastąpiły pożegnania. Trochę popłakała, a jej mama płakała bardzo, wtórował im mały Bywart, który liczył, że na pociechę otrzyma coś słodkiego. Ojciec nie płakał, ale dał jej srebrnego dolara i dość burkliwie nakazał co tydzień pisać list do domu, co jest męską odmianą płaczu. Akwila pożegnała się też z serami w mleczarni, owcami na wybiegu i nawet z kotem Szczurołowem.
A jeszcze potem wszyscy poza serami i kotem stali przy bramie i machali za nią i za panną Tyk — no tak, i poza owcami również — aż doszły do kredowobiałej dróżki prowadzącej w stronę wioski.