— I oczywiście jeśli się czujesz w tym momencie nie do końca szczęśliwa, mogłabyś otworzyć prezent, który… — spróbowała znowu panna Tyk.
— Proszę mi opowiedzieć o pannie Libelli — odezwała się szybko Akwila. O damie, u której miała zamieszkać, wiedziała tylko, jak się nazywa i gdzie żyje, choć trzeba przyznać, że adres brzmiał nie najgorzej: „Panna Libella, Chatka w Lasach koło martwego dębu przy przesiece Zagubionego Człowieka, Wysoki Nawis, listy można zostawić w starym bucie przy drzwiach”.
— Ach tak, panna Libella — poddała się panna Tyk. — Cóż, tak naprawdę nie jest bardzo stara, ale twierdzi, że przyda jej się trzecia para rąk.
Przy Akwili nie powinny się nikomu wymykać słowa, nawet pannie Tyk.
— Czy to oznacza, że już tam ktoś poza nią jest? — zapytała Akwila — Hm… nie. Niezupełnie.
— W takim razie czy ona ma czworo rąk? — dopytywała się Akwila. Coś w głosie panny Tyk powiedziało jej, że czarownica wolałaby uniknąć rozmowy na ten temat.
Panna Tyk westchnęła. Rozmowa z kimś, kto przez cały czas zachowuje czujność, nie należała do najłatwiejszych. I zbijała z tropu.
— Poczekaj, aż ją poznasz. Cokolwiek ci teraz powiem, nie da ci prawdziwego obrazu. Jestem pewna, że się dogadacie. Ona znakomicie radzi sobie z ludźmi, a w wolnym czasie prowadzi badania. Hoduje pszczoły… a także kozy. Chyba się nie mylę, że ich mleko jest bardzo dobre ze względu na ujednolicony poziom tłuszczu. — Jakie badania prowadzą czarownice?
— To bardzo stare rzemiosło. Poznając, jak naprawdę działały stare uroki, stara się tworzyć nowe. Wiesz, o czym mówię: „Ucho nietoperza i palec żaby”, prawda? To nigdy nie działa, ale panna Libella jest przekonana, że powodem jest nasza niewiedza, jakiej żaby należy użyć i którego palca…
— Bardzo mi przykro, ale nie zamierzam nikomu pomagać w odrąbywaniu kawałków jakiejś niewinnej żabie czy nietoperzowi — oświadczyła zdecydowanie.
— Ależ ona nigdy nie zabija żadnego stworzenia! — wykrzyknęła panna Tyk. — Używa tylko tych, które umarły w sposób naturalny, zostały przejechane lub popełniły samobójstwo. Żabom zdarza się popadać w ciężkie depresje.
Furmanka toczyła się po pylącej na biało drodze, aż zniknęła z widoku.
Nic się nie stało. Skowronki śpiewały tak wysoko, że nie było ich widać. W powietrzu unosiły się nasiona trawy. Owce beczały ponad wzgórzami Kredy.
Nagle jednak coś pojawiło się nad drogą. Poruszało się jak powolna trąba powietrzna, więc można było dostrzec tylko wirujący pył. Kiedy się przesuwało, brzęczało jak chmara much.
A potem to także znikło u stóp wzgórza…
I wtedy z wysokiej trawy, która porastała pobocze drogi, odezwał się głos:
— Na litość! Nie ma wątpliwości, że podąża za nią! A drugi głos mu odpowiedział:
— Ale stara czarownica wkrótce to zauważy?
— Co? Nauczycielka? Nie, ona nie jest do końca wiedźmowata!
— Przecież ma spiczasty kapelusz ukryty pod kwiatami, Duży Janie. — Drugi głos nie rezygnował, można powiedzieć, że brzmiał w nim wyrzut. — Sam widziałem. Naciska ciutsprężynkę, a wtedy pokazuje się czubek!
— Masz rację, Hamiszu, powiedziałbym, że z czytaniem i pisaniem radzi sobie całkiem dobrze, ale nie wie za wiele o tym, czego nie ma w książkach. I ja nie mam zamiaru się pokazać w jej obecności. Z pewnością by zaraz wszystko spisała! Chodź, musimy opowiedzieć o tym wodzy!
Fik Mik Figle z Kredy nienawidziły pisania z wielu powodów, ale jeden był najważniejszy: to, co napisane, zostaje. Przyszpila słowa na wieki. Człowiek powie, co mu ślina na język przyniesie, a potem jakiś nieprzyjemny ciutgłupek spisze to i skąd wiadomo, co z tymi słowami zrobi? Może nawet przybić człowiekowi cień do ściany.
Ale teraz mieli przecież nową wodzę, a nowe wodze przynoszą nowe pomysły. Tak to właśnie zostało pomyślane. Dzięki temu klan nie staje się zbyt skostniały. Wodza Joanna pochodziła z klanu znad Długiego Jeziora, a tam pisano.
Nie rozumiała, czemu jej mąż nie mógłby tego robić także. I w ten sposób Rozbój bardzo szybko się przekonał, że Joanna jest prawdziwą wodzą.
Obficie się pocił.
Kiedyś w pojedynkę pokonał wilka. Teraz z radością zgodziłby się na powtórzenie tego eksperymentu, i to z zamkniętymi oczami i jedną ręką przywiązaną na plecach, byle tylko nie robić tego, czego wymagała od niego żona.
Dwa pierwsze etapy pisania, tak jak on to rozumiał, opanował do perfekcji.
1) Ukraść papier.
2) Ukraść ołówek.
Niestety, na tym się nie kończyło.
Właśnie w tej chwili zaciskał obie dłonie na końcówce ołówka, usiłując się wycofać, podczas gdy dwóch jego braci pchało go z całych sił w stronę kartki papieru przyszpilonej do ściany komnaty (był to stary rachunek za dzwonki owiec, zwędzony z farmy). Reszta klanu rozsiadła się na galeriach i przyglądała z przerażeniem pomieszanym z fascynacją.
— Może powinienem podejść do tego łagodniej — protestował, wbijając się butami w klepisko. — Może wystarczyłoby, gdybym zaczął od przecinka lub kropki.
— Ty jesteś tu szefem, Rozboju, należy się więc, byś pierwszy zabrał się do pisania — oświadczyła Joanna. — Nie mogę mieć męża, który nie potrafi nawet się podpisać. Przecież ci pokazywałam, jak wyglądają litery.
— O tak, kobieto, ohydne, pokrętne i pogarbione! — jęczał Rozbój. — Takiemu Q nigdy bym nie zawierzył. Podstępna litera dźgająca żądłem, ot co!
— Trzymaj tylko ołówek nad papierem, a ja już ci powiem, jakie znaki masz stawiać. — Joanna wyciągnęła w jego kierunku ramię.
— Ale z pisania mogą wyniknąć nieliche kłopoty — bronił się Rozbój. — To, co człowiek napisze, potrafi zaprowadzić go na stryczek!
— No, dosyć już! Przecież to dziecinnie proste! — żachnęła się jego żona. — U wielkich dzieł już maluchy potrafią robić to, czego nie umie całkiem dorosły Figiel!
— To, co jest napisane, trwa nawet po śmierci człowieka! — Rozbój machał ołówkiem, jakby odganiał złe duchy. — Nie powiesz mi, że to w porządku.
— Ach, więc ty po prostu boisz się liter, prawda? — Joanna starannie wymawiała słowa. — Jeśli tak, dobrze, dam ci spokój. Wszyscy duzi mężczyźni to w rzeczywistości tchórze. Zabierz mu ołówek, Jasiu. Nie możemy prosić, by zmierzył się ze swymi lękami.
W kopcu zapanowała całkowita cisza, gdy Głupi Jaś wyjmował ołówek z rąk swego brata. Wszystkie oczy zwrócone były na Rozbója. Jego dłoń zaciskała się i otwierała nerwowo. Wpatrywał się w pustą kartkę, oddychając ciężko. Nagle wysunął brodę do przodu.
— Twarda z ciebie kobieta, Joanno Mik Figiel! — powiedział wreszcie. Klasnął w dłonie i wyrwał ołówek z rąk Głupiego Jasia. — Daj mi to narzędzie tortur! Litery nie poznają, kto w nie wymierzył.
— Oto mój dzielny chłopak! — wykrzyknęła jego żona, gdy Rozbój pochylił się nad papierem. — Zaczynajmy więc. Pierwsza litera to R. Ta, która wygląda niczym maszerujący grubas, pamiętasz?
Zebrane praludki obserwowały, jak Rozbój, solidnie postękując, z wystawionym językiem, ciągnął ołówek po zakrętach i liniach liter. Po ukończeniu każdej z nich spoglądał w oczekiwaniu na wodzę.
— Znakomicie — powiedziała wreszcie. — Pięknie!
Rozbój zrobił krok w tył i krytycznie przyjrzał się kartce papieru.