Zapisała to w swoim pamiętniku, który był teraz dużo grubszy, pomiędzy kartkami suszyły się różne zioła, powkładane też były dodatkowe zapiski i notatki na karteczkach. Został nadepnięty przez krowę, trafił go piorun i wpadł do herbaty. I nie miałjuż oka. Oko pewnego dnia wyskoczyło z okładki. Teraz to był prawdziwy pamiętnik wiedźmy.
Akwila zarzuciła noszenie kapelusza w obejściu, bo ciągle zaczepiała nim o futryny i o mało co nie zniszczyła go o niski sufit w sypialni. Ale dzisiaj szła w kapeluszu, a wiatr usiłował zdmuchnąć go z jej głowy.
Dotarła do miejsca, gdzie cztery zardzewiałe koła zagłębiły się już do połowy w ziemię. Brzuchaty piecyk wystawał nieco ponad trawę i stanowił teraz wygodne siedzisko.
Wokół panowała cisza, cisza pełna życia, gdy owce brykają z jagniętami i świat się obraca.
Dlaczego się odchodzi? Aby powrócić. Aby ujrzeć miejsce, z którego się wyruszyło, nowymi oczami i w nowych barwach. A także po to, by ludzie spojrzeli na ciebie inaczej. Powrót do miejsca, z którego się zaczęło, niejest tym samym co nieruszanie się z niego nigdy.
Takie myśli przebiegały Akwili przez głowę, gdy przyglądała się owcom. Poczuła, że przepełnia ją szczęście. Szczęście ma się tak do radościjak morze do bajora. Uczucie, które ma się w sobie, ale które z trudem da się tam pomieścić. Wydobywa się w postaci śmiechu.
— Wróciłam! — oświadczyła wzgórzom. — Lepsza niż wcześniej.
Ściągnęła z głowy kapelusz w gwiazdki. To nie był zły kapelusz, choć przez te gwiazdki wyglądał trochę jak zabawka. Ale to nigdy nie był jej kapelusz. I nie mógłby być. Jedyny kapelusz wart noszenia to taki, który zrobi się własnoręcznie dla siebie, nie kupiony ani nawet nie otrzymany w prezencie. Twój własny kapelusz na twoją własną głowę. Twoja własna przyszłość, nie czyjaś inna.
Podrzuciła gwiezdny kapelusz jak najwyżej, wiatr pochwycił go zręcznie. Przez chwilę zdawało się, że kapelusz spadnie, ale zaraz z kolejnym podmuchem, wirując i obracając się, poleciał nad wzgórzami gdzieś hen.
Wtedy Akwila zrobiła kapelusz z nieba. Usiadła na brzuchatym piecyku i przysłuchiwała się wiatrom. Słońce dążyło ku zachodowi.
Gdy cienie bardzo się już wydłużyły, z pobliskiego kopca wysypały się małe postacie, które podbiegły do niej, by wspólnie siedzieć w tym uświęconym miejscu, siedzieć i patrzeć.
Słońce zaszło, co jest magią dnia codziennego, i przyszła ciepła noc.
Kapelusz wypełnił się gwiazdami…
Od autora
Doktryna Podpisu, o której wspominam na stronie 62, naprawdę istnieje, choć dzisiaj bardziej jest znana historykom nauki niż lekarzom. Ale przez całe wieki ludzie wierzyli, że Bóg, którego dziełem jest oczywiście wszystko, co nas otacza, „podpisał” każdą z rzeczy, która jest, by pokazać ludziom, do czego można jej użyć. Na przykład rumianek jest żółty, więc MUSI być dobry na żółtaczkę, przy której skóra robi się żółta. Ten tok rozumowania bywał niekiedy bardziej skomplikowany i nawet zdarzało się, że pacjent przeżył.
Zadziwiający przypadek sprawił, że Koń wycięty w Kredzie jest znacząco podobny do Białego Konia z miejscowości Uffington w naszym świecie w południowo-zachodnim Oxfordshire. Ma on 374 stopy długości, liczy sobie kilka tysięcy lat i jest wycięty w skale w taki sposób, że da się go obejrzeć jedynie z powietrza. Co sugeruje, że a) albo został wycięty, by oglądali go bogowie, b) albo latanie wynaleziono dużo wcześniej, niż nam się to wydaje, c) kiedyś ludzie byli dużo, ale to dużo wyżsi.
Aha, w naszym świecie też organizowano próby dla czarownic. Były zazwyczaj finałem polowania na czarownice. I nie miały nic wspólnego z zabawą.