Выбрать главу

— Nie możesz poślubić dwóch żon, ponieważ to by była bigamia, czy się mylę? — Głos Joanny brzmiał niebezpiecznie słodko.

— To nie było nic tak poważnego. — Rozbój rozpaczliwie się rozglądał, szukając drogi ucieczki. — I tylko czasowo, to przecież zwykła dziewczynka, z tym że potrafiła myśleć.

— Ja także potrafię myśleć, Rozboju, i jestem wodzą tego klanu, czyż nie? Wodza może być tylko jedna, prawda? I ja myślę, że nie będziesz więcej ganiał za tą dużą ciutdziewuchą Powinieneś się wstydzić. Jestem pewna, że ona też by nie chciała, żeby ktoś taki jak Duży Jan szpiegował ją przez cały czas.

Rozbój zwiesił głowę.

— No tak… ale…

— Ale co?

— Współżycz ściga tę biedną ciutdziewczynę.

Przez długą chwilę panowała cisza, wreszcie Joanna zapytała:

— Jesteś tego pewien?

— Tak, wodzo — odparł Duży Jan. — Jeśli ktoś raz słyszał to buczenie, nigdy go już nie zapomni.

Joanna zagryzła wargę. Wreszcie podniosła na nich wyraźnie pobladłą twarz i zapytała:

— Mówiłeś, że będzie z niej potężna czarownica, Rozboju, prawda?

— Tak, ale nikt nigdy nie umknął przed współżyczem! Nie można go zabić ani zatrzymać, ani…

— Ale czy nie opowiadałeś mi, jak ta wielka ciutdziewczyna walczyła z Królową i ją zwyciężyła? Załatwiła ją za pomocą patelni, tak mówiłeś. A to chyba oznacza, że jest naprawdę dobra? Jeśli jest prawdziwą czarownicą, poradzi sobie sama. Każda z nas musi sama dźwigać swój krzyż. Ona też musi się zmierzyć z tym, co ją czeka. Jeśli sobie nie poradzi, nie jest prawdziwą czarownicą.

— No tak, ale współżycz jest gorszy niż…

— Pojechała, by nauczyć się czarowania od innych wiedźm — oświadczyła Joanna. — A ja muszę się nauczyć, jak być wodzą całkiem sama. Pozostaje ci mieć nadzieję, że ona będzie się uczyć równie szybko jak ja, Rozboju.

Rozdział drugi

Dwie koszule i dwa nosy

Dwie koszule było tylko miejscem, gdzie droga zmieniała kierunek, które posiadało nazwę. Nie było tam nic poza karczmą dla dyliżansów, kuźnią i sklepikiem z optymistyczną informacją „Pamiątki” wypisaną na kawałku deski i ustawioną w oknie. To wszystko. W okolicy, oddzielone od tego miejsca przez pola i lasy, znajdowały się zagrody, dla których mieszkańców Dwie koszule wydawały się duże i ważne. Cały świat pełen jest miejscowości takich jak Dwie koszule. Miejscowości, z których ludzie przybywają, ale gdzie nikt się nie wybiera.

W tym momencie miejscowość Dwie koszule przycupnięta dawała się ogrzewać gorącemu popołudniowemu słonku. Dokładnie na środku drogi leżał stary brązowy spaniel w białe cętki i drzemał w pyle drogi.

Dwie koszule były większe od wioski, z której pochodziła Akwila, a na dodatek dziewczynka nigdy wcześniej nie widziała czegoś takiego jak pamiątki. Weszła do sklepu i wydała pół pensa na małe drewienko z wyrytymi dwiema koszulami wiszącymi na sznurze oraz na dwie pocztówki z napisem „Widok na Dwie koszule”, na których widniał sklep z pamiątkami i pies niezwykle podobny do tego, który spał teraz na słońcu. Niska staruszka, która stała za ladą i zwracała się do Akwili per „młoda damo”, powiedziała jej, że w miejscowości jest znacznie gwarniej w drugiej połowie roku, kiedy przybywają tu ludzie nawet z zabudowań odległych o milę, by brać udział w Festiwalu Ugniatania Kapusty.

Gdy dziewczynka wyszła ze sklepu, ujrzała pannę Tyk stojącą nad śpiącym psem i wpatrującą się ze zmarszczonym czołem w kierunku, z którego przybyły.

— Czy coś się stało? — zapytała Akwila.

— Co? — Panna Tyk wyglądała tak, jakby zapomniała o obecności dziewczynki. — O… nie. Ja tylko… myślałam… posłuchaj, może byśmy poszły coś zjeść.

Przez chwilę wydawało się, że w gospodzie nie ma żywej duszy, ale panna Tyk zawędrowała do kuchni i znalazła tam kobietę, która obiecała im kilka maślanych bułek i herbatę. Kobieta sama była zdziwiona swoimi słowami, bo wcześniej nie zamierzała niczego podawać, tak się składało, że był to jej wolny dzień aż do przyjazdu powozu, ale panna Tyk umiała pytania zadawać w ten sposób, by otrzymywać odpowiedzi, których sobie życzyła Czarownica poprosiła także ojedno świeże niegotowane jajko w skorupce. Wiedźmy też nie najgorzej sobie radzą z prośbami, na które druga osoba nie odpowie pytaniem „dlaczego”.

Usiadły na ławeczce przed gospodą i tam spożyły w słońcu swój posiłek. Dopiero wtedy Akwila wyciągnęła pamiętnik.

Nie ten, który trzymała w mleczarni, gdzie notowała wszystko, co dotyczyło produkcji sera i masła. Ten był osobisty. Kupiła go u obwoźnego sprzedawcy, bardzo tanio, ponieważ daty dotyczyły ubiegłego roku. Ale przecież liczba dni się nie zmieniła.

Pamiętnik miał mały mosiężny zameczek ze skórzaną klapką. I zamykający ten zameczek maleńki kluczyk. Właśnie on zachwycił Akwilę. W pewnym wieku dostrzega się wagę rzeczy małych.

Teraz zapisała w nim „Dwiekoszule”, a po dłuższym zastanowieniu dodała: „miejsce, w którym droga zmienia kierunek”. Panna Tyk wciąż wpatrywała się wstecz.

— Panno Tyk, czy cośjest nie tak? — zapytałajeszcze raz Akwila, podnosząc na nią wzrok.

— Nie… jestem pewna. Czy ktoś się nam przygląda?

Akwila rozejrzała się. Dwiekoszule drzemały w słońcu. Nikt na nią ani na pannę Tyk nie patrzył.

— Nie, panno Tyk.

Nauczycielka ściągnęła kapelusz, wyjęła z niego kilka drewienek i szpulkę z czarną nicią. Podwinęła rękawy, rozejrzała się woko — ° na wypadek, gdyby w Dwóchkoszulach ekspresowo wykiełkowała zwiększona populacja, urwała dobry kawałek nici i uniosła jajko w górę.

Jajko, nić i palce przez chwilę byłyjakby nieostre, a po paru se — kundachjajko zwisało z dłoni panny Tyk na czarnej nitce.

Akwila była pod wrażeniem.

Ale panna Tykjeszcze nie skończyła. Zaczęła wyciągać różne rzeczy z kieszeni, a czarownice zazwyczaj posiadają wiele kieszeni. Paciorki, kilka piórek, okulary i jeden czy dwa paski kolorowego papieru, wszystko to splątane wełnianymi i bawełnianymi nićmi.

— Co to jest? — zapytała Akwila.

— Chaos.

— Czy to magia?

— Niezupełnie. Raczej sztuczka — odpowiedziała panna Tyk. Podniosła lewą dłoń. Piórka, paciorki, jajko i cały kieszonkowy bałagan zawirował w sieci utworzonej przez wielobarwne nici.

— Hm — mruknęła. — No to zobaczmy, co tu się da zobaczyć… Wepchnęła palce prawej dłoni pomiędzy sieć i pociągnęła… Jajko, szkiełko, koraliki i piórka tańczyły, Akwila dałaby głowę, że w pewnym momencie jedna nitka przecięła drugą.

— Och! — wyszeptała. — Tojak kocia kołyska!

— Bawiłaś się w to, prawda? — rzuciła panna Tyk tylko trochę skoncentrowana na chaosie.

— Potrafię zrobić wszystkie normalne figury — powiedziała Akwila. — Klejnoty, kołyskę, dom i stado, i trzy staruszki, jedna zezowata, niosąca kosz ryb na rynek, gdzie spotyka osła… chociaż do tego potrzeba dwóch osób i robiłam to tylko raz, a Ela Dwarzez podrapała się w nos w nieodpowiednim momencie i musiałam przynieść nożyczki, żeby odciąćjej…

Palce panny Tyk pracowałyjak krosna.

— To zabawne, że dzieci się w to teraz bawią — mruknęła i dodała, wpatrując się w skomplikowaną pajęczynę, którą uplotła: — Aha…

— Czy coś pani widzi? — zapytała Akwila.