Выбрать главу

– O ile wiadomo pani asystentce – odparła.

Bain pokiwał głową.

– Bo w dzisiejszych czasach – dodała Siobhan – wystarczy tylko telefon.

Z WAPem, taki jak ten Granta, uzupełniła w myśli. Z jakiegoś powodu stanął jej przed oczyma ten poranek w kawiarni Pod Słoniem… Grant rozwiązujący krzyżówkę, którą już wcześniej rozwiązał, popisujący się przed kobietą przy sąsiednim stoliku… Zaczęła pisać następną wiadomość:

Czy możesz mi powiedzieć, kim byli ci gracze. Czy wiesz, kim byli?

Odpowiedź była natychmiastowa: Nie.

Nie możesz, czy nie wiesz?

Nie na oba. Rygory czekają.

Ostatnie pytanie. W jaki sposób wybrałeś Flipę?

To ona wybrała mnie, tak samo jak ty.

Ale jak cię znalazła?

Wkrótce otrzymasz wskazówkę do Rygorów.

– Zdaje się, że ma już dosyć – powiedział Bain. – Pewnie nie przywykł do tego, że mu się niewolnicy mądrzą.

Siobhan jeszcze przez chwilę zastanawiała się, czy kontynuować ten dialog, potem bez słowa kiwnęła głową.

– Obawiam się, że z Grantem nie mogę się równać – dodał Bain. Zmarszczyła czoło, nie rozumiejąc, o co mu chodzi. – W temacie rozwiązywania zagadek – wyjaśnił.

– Poczekamy, zobaczymy – odparła.

– Tymczasem mogę wyekspediować materiały do służb specjalnych.

– Ekspediuj – powiedziała z uśmiechem. Jej myśli znów powędrowały do Granta. Bez jego pomocy nie byłoby jej tu, gdzie jest. A mimo to, od chwili, gdy go przenieśli, nie wykazał najmniejszego zainteresowania sprawą, nawet do niej nie zadzwonił, żeby zapytać, czy nie ma jakiejś nowej zagadki do rozwiązania… Zdumiewała ją taka umiejętność całkowitego przestawienia się. Ten Grant, którego widywała teraz w telewizji, różnił się zasadniczo od Granta, który kiedyś nerwowo krążył po jej mieszkaniu, a także od Granta, który przeżył załamanie nerwowe na szczycie Hart Fell. Nie miała wątpliwości, która wersja jej bardziej odpowiada, i nie sądziła, by wynikało to jedynie z zawodowej zawiści. Pomyślała, że przy okazji dowiedziała się też paru rzeczy o Gill Templer. Ona się po prostu wystraszyła, a lęk przed odpowiedzialnością związaną z jej nowym stanowiskiem powodował, że próbowała przerzucać ją na swych podwładnych. Starała się otaczać ludźmi chętnymi i pewnymi siebie, może dlatego, że jej samej tej pewności brakowało. Siobhan miała nadzieję, że to tylko sprawa przejściowa. Modliła się, by tak było.

Miała też nadzieję, że gdy nadejdzie wskazówka do Rygorów, Grant znajdzie w swym pełnym zajęć dniu minutkę dla swej dawnej partnerki, i to niezależnie od tego, czy jego nowej mentorce to się spodoba, czy nie.

Grant Hood całe przedpołudnie spędził na użeraniu się z prasą, na pisaniu nowej wersji komunikatu prasowego na dzisiejsze popołudnie – w nadziei, że tym razem znajdzie uznanie w oczach komisarz Templer i zastępcy komendanta Carswella – i na opędzaniu się od telefonów od ojca ofiary, niezadowolonego, że media elektroniczne nie poświęcają więcej czasu na apele do społeczeństwa o pomoc w zbieraniu informacji.

– A co z Crimewatch [program telewizji BBC typu Ktokolwiek widział, ktokolwiek wie…] – zapytał kilkakrotnie Balfour.

W głębi duszy Grant uznał, że Crimewatch to świetny pomysł, zadzwonił więc do BBC w Edynburgu, gdzie podano mu numer do biura w Glasgow. Z Glasgow odesłano go do Londynu, gdzie centrala połączyła go z redakcją programów publicystycznych, a tam redaktor dyżurny poinformował go – tonem, z którego niezbicie wynikało, że rzecznik prasowy mający choć odrobinę oleju w głowie powinien sam o tym wiedzieć – że program Crimewatch został czasowo zdjęty z anteny i nie wróci na nią wcześniej niż za kilka miesięcy.

– Ach, no tak, oczywiście, dziękuję – powiedział Grant i odłożył słuchawkę.

Nie miał czasu na lunch, a śniadanie składało się tylko z bułki z bekonem z miejscowego bufetu i zostało skonsumowane całe sześć godzin temu. Miał świadomość, że tkwi w samym środku ścierających się interesów – wewnętrznej polityki różnych frakcji w komendzie policji. Carswell i Templer mogli się ze sobą zgadzać w niektórych sprawach, ale na pewno nie we wszystkich, on zaś tkwił pomiędzy nimi, starając się, by zbyt mocno nie podpaść żadnemu z nich. Carswell reprezentował sobą prawdziwą władzę, ale Templer była jego bezpośrednią przełożoną i jednym ruchem mogła go znów zesłać na margines. Jego zadaniem było, nie dać jej ku temu ani powodu, ani okazji.

Wiedział, że jak dotąd radzi sobie nieźle, ale odbywało się to w dużej mierze kosztem rezygnacji z jedzenia, snu i wolnego czasu. Po stronie plusów należało natomiast zapisać to, że sprawą zaczynały się interesować media spoza Edynburga, i to nie tylko w Londynie, ale i dużo dalej: w Nowym Jorku, Sydney, Singapurze i Toronto. Międzynarodowe agencje prasowe zwracały się do niego z prośbą o komentarz do posiadanych informacji. Zaczęto przebąkiwać o przysłaniu do Edynburga własnych ekip i upewniano się, że Hood będzie osiągalny w celu przeprowadzenia z nim krótkiego wywiadu do kamery.

Za każdym razem Grant odpowiadał twierdząco. Pamiętał też, by za każdym razem notować sobie dane rozmówców, ich telefony kontaktowe, a nawet istniejącą różnicę czasu.

– Nie ma przecież sensu, żeby wysyłać faksy w środku nocy – wyjaśnił jednemu z dziennikarzy dzwoniącemu z Nowej Zelandii.

– Ja i tak, koleś, wolę e-maile – odparł dziennikarz.

Tę uwagę Grant też sobie zanotował. Przyszło mu do głowy, że będzie musiał odebrać swojego laptopa od Siobhan. Albo to, albo zainwestować w coś nowszego. Właściwie przydałoby się dla tej sprawy założyć oddzielną witrynę. Trzeba będzie wysłać notatkę służbową do Carswella, z kopią do Templer, i złożyć taką propozycję.

Jeśli tylko czas mu na to pozwoli…

Siobhan i jego laptop: od kilku dni nawet o niej nie pomyślał. Jego zauroczenie nią długo nie potrwało. Całe szczęście, że do niczego więcej między nimi nie doszło. Jego nowe stanowisko musiałoby się wbić między nich klinem. A jeśli chodzi o ten pocałunek, to wiedział, że stopniowo będą o nim zapominać, aż wreszcie będzie można uznać, że to się wcale nie wydarzyło. Jedynym naocznym świadkiem był Rebus, ale jeśli oboje będą konsekwentnie zaprzeczali i twierdzili, że kłamie, to on też zacznie w końcu o tym zapominać.

Dwie rzeczy były teraz dla Granta najważniejsze: chciał zostać w biurze prasowym na stałe i wiedział, że w tym, co robi, jest dobry.

Postanowił wypić szóstą tego dnia kawę i wracając z nią korytarzem, kiwał przyjaźnie głową zupełnie obcym sobie ludziom. Wszyscy wokół zdawali się wiedzieć, kim jest, i sprawiać wrażenie, że zależy im, by i on wiedział, kim są. Kiedy wrócił do swego pokoju, telefon na biurku znów dzwonił. Pokój był maleńki – w niektórych komisariatach bywały tej wielkości szafy – i pozbawiony światła dziennego. Mimo wszystko, było to jego królestwo. Usiadł na krześle, podniósł słuchawkę i odchylił się do tyłu.

– Posterunkowy Hood.

– Ma pan zadowolony z życia głos.

– Kto mówi?

– Steve Holly. Pamięta mnie pan?

– Jasne, Steve, czym mogę służyć? – Jego ton stał się natychmiast bardziej oficjalny.

– No cóż… Grant – powiedział Holly z nie ukrywanym szyderstwem w głosie. – Chodzi mi o oficjalną wypowiedź, którą chciałbym zacytować w moim nowym materiale.

– Tak, słucham – odparł Grant, pochylając się lekko do przodu. Poczuł, że pewność siebie nieco go opuszcza.