Выбрать главу

Raz jeszcze stanęła na Moście Północnym i spojrzała na wschód, w stronę wciąż ciągnącej się jeszcze budowy nowej siedziby parlamentu, która zdawała się stać w miejscu. Redakcja „Scotsmana” przeniosła się już do lśniącego nowością budynku przy Holyrood Road, vis a vis nowego parlamentu. Nie tak dawno była tam na jakimś przyjęciu i stała na wielkim balkonie z tyłu budynku, skąd roztaczał się widok na Salisbury Crags. Z mostu widać też było stary budynek „Scotsmana”, który przechodził teraz gruntowną przebudowę pod następny nowy hotel. Nieco dalej, tam gdzie Most Północny łączy się z Princess Street, wznosił się opuszczony i zakurzony budynek zajmowany niegdyś przez Pocztę Główną. O jego dalszych losach najwyraźniej jeszcze nie zadecydowano – choć mówiło się, że ma tu powstać kolejny hotel. Skręciła w prawo w Waterloo Place i pogryzając drugie już jabłko, starała się nie myśleć o chipsach i wafelkach w czekoladzie. Wiedziała, gdzie zmierza: na cmentarz Calton. Weszła na teren cmentarza przez kutą żelazną bramę i stanęła przed obeliskiem znanym jako Pomnik Męczenników i poświęconym pamięci pięciu mężczyzn, „Przyjaciół ludu”, którzy w 1790 roku ośmielili się agitować za reformą parlamentarną. Podjęli tę akcję w czasach, kiedy w całym mieście mieszkało mniej niż czterdziestu uprawnionych do udziału w ówczesnych wyborach parlamentarnych. Całą piątkę skazano na banicję, wręczając bilety w jedną stronę do Australii. Jean spojrzała na jabłko. Przed chwilą zdjęła z niego małą nalepkę, z której wynikało, że jabłko pochodzi z Nowej Zelandii. Pomyślała o piątce zesłańców i o losie, jaki im zgotowano. Ale Szkocja nie miała zamiaru dopuścić do rodzimej wersji rewolucji francuskiej, w każdym razie nie w latach dziewięćdziesiątych osiemnastego stulecia.

Przypomniała sobie o przepowiedni któregoś z myślicieli i przywódców komunistycznych – bodaj samego Marksa – głoszącej, że rewolucja w Europie Zachodniej zacznie się od Szkocji. Jeszcze jedna, kolejna mrzonka…

Jean nie wiedziała zbyt wiele o Davidzie Hume, jednak stanęła przed jego grobowcem i otworzyła kartonik z sokiem. Filozof i eseista… Kiedyś któryś z jej przyjaciół powiedział, że największym osiągnięciem Hume’a było to, że umożliwił zrozumienie koncepcji filozoficznych Johna Locke’a. Tyle że o Locke’u też zbyt wiele nie wiedziała.

Były też inne słynne grobowce: Blackwooda i Constable’a, wydawców i przywódców „Zamętu”, ruchu, który doprowadził do powstania Wolnego Kościoła Szkocji. Od wschodu, tuż za murem cmentarnym, widać było niewielką wieżę zwieńczoną blankami. Jean wiedziała, że była to jedyna pozostałość po starym więzieniu Calton. Widywała stare ryciny przedstawiające więzienie widziane od drugiej strony, ze wzgórza Calton. Na wzgórzu zbierały się rodziny i przyjaciele uwięzionych, wykrzykując do nich pozdrowienia i wiadomości. Zamykając oczy, potrafiła niemal zastąpić odgłosy ruchu ulicznego, niosącym się po Waterloo Place, chórem pisków i krzyków, kakofonią rozmów między więźniami i ich bliskimi…

Otworzyła oczy i zobaczyła to, po co tu przyszła: grób doktora Kenneta Lovella. Tablicę nagrobną wmurowano we wschodni mur cmentarny. Z biegiem lat popękała i pokryła się patyną, jej krawędzie zaś pokruszyły się, ukazując znajdujący się pod spodem piaskowiec. Tablica była niewielka i umieszczona nisko nad ziemią. DR KENNET LOVELL, WYBITNY LEKARZ TEGO MIASTA – głosił napis. Zmarł w roku 1863 w wieku pięćdziesięciu sześciu lat. Wyrastające z ziemi kępy chwastów zasłaniały część napisu. Jean kucnęła i zaczęła je kolejno wyrywać, natykając się przy tym na zużyty kondom, który odrzuciła liściem szczawiu. Wiedziała, że ludzie odwiedzają Calton Hill nocą i wyobraziła sobie, jak pary kryją się za tym murem dla odbycia igraszek miłosnych i przy okazji tłamszą kości doktora Lovella. Ciekawe, co on by na to powiedział? Przez chwilę przemknęła jej przez głowę myśl o innej parze: ona i John Rebus. Właściwie był zupełnie nie w jej typie. W swoim czasie spotykała się z naukowcami i wykładowcami uniwersyteckimi. Miała też za sobą krótki romans ze znanym w mieście żonatym rzeźbiarzem. To on właśnie zabierał ją na cmentarze, będące jego ulubionym miejscem spacerów. Pomyślała, że John Rebus też pewnie lubi cmentarze. Kiedy się poznali, uznała go za ciekawostkę i nowe doświadczenie. Nawet jeszcze teraz musiała walczyć ze sobą, by nie myśleć o nim jak o eksponacie. Było w nim, tak wiele tajemnic, tak wiele spraw, które wolał ukrywać przed światem. I wiedziała, że czekają ją jeszcze dalsze prace odkrywkowe…

Po usunięciu chwastów doczytała się, że Lovell był aż trzykrotnie żonaty i że wszystkie trzy żony zmarły przed nim. Nie było natomiast mowy o żadnych dzieciach… Zastanowiła się, czy dzieci pochowano gdzie indziej, czy też może nie było ich w ogóle. Tyle że John coś mówił o jakimś potomku… Przyjrzała się wypisanym datom i stwierdziła, że wszystkie żony zmarły młodo. Przyszło jej na myśl, że może umierały podczas porodu.

Pierwsza żona: Beatrice, z domu Alexander, lat dwadzieścia dziewięć.

Druga żona: Alice, z domu Baxter, lat trzydzieści trzy.

Trzecia żona: Patricia, z domu Addison, lat dwadzieścia sześć.

Dopisek u dołu brzmiał: „Odeszły, lecz jakże słodko będzie się spotkać w królestwie Pana”.

Jean nie mogła się opędzić od myśli, że musiało to być niezłe spotkanie: Lovell i jego trzy żony. Miała w kieszeni długopis, lecz ani skrawka papieru. Rozejrzała się po cmentarzu i znalazła starą kopertę, którą rozdarła. Oczyściła ją z brudu i piasku, i na odwrocie zapisała sobie wszystkie daty i nazwiska.

Siobhan wróciła do biura i przystąpiła do prób ułożenia anagramu z liter w słowach Camusa i ME Smitha i przy tej czynności zastał ją Eric Bains.

– Wszystko w porządku? – zapytał.

– Jakoś zipię.

– To dobrze. – Położył teczkę przy nogach, wyprostował się i rozejrzał wokół. – Ze służb specjalnych już się odezwali?

– Nic mi o tym nie wiadomo. – Zliczała literki końcem długopisu. Pomiędzy M i E nie było spacji, więc może należało je odczytywać jako jedno słowo me, a więc „ja” albo „mnie”? Czy Quizmaster chciał przez to powiedzieć, że nazywa się Smith? Skrót ME używany był też na określenie jakiejś choroby. Nie pamiętała, od jakich słów był to skrót… pamiętała tylko, że gazety nazywały ją „grypą yuppies”. Bain podszedł do faksu, wziął do ręki plik kartek i zaczął je przeglądać.

– Nie wpadłaś na to, żeby sprawdzić? – powiedział, odkładając dwie kartki na bok i wkładając resztę do korytka faksu.

– A co to? – spytała Siobhan, podnosząc głowę.

W drodze do jej biurka czytał.

– Ale bomba! – sapnął. – Nie pytaj mnie jak, ale się im udało.

– Co?

– Namierzyli jeden z adresów.

Siobhan tak gwałtownie zerwała się z krzesła i wyciągnęła rękę po faks, że włosy zupełnie jej się rozsypały. Oddając kartkę, Bains zapytał: