– A kto to jest Claire Benzie?
– Nie jesteś zatrzymana, Claire – oświadczyła Siobhan – ale jeśli sobie życzysz adwokata, to twoja sprawa. W każdym razie proszę o wyrażenie zgody na nagrywanie.
– Brzmi to strasznie poważnie – powiedziała Claire Benzie. Zabrali ją z mieszkania w Bruntsfield i przewieźli na St Leonard’s. Zachowywała się potulnie i nie zadawała żadnych pytań. Miała na sobie dżinsy i jasnoróżowy golf. Twarz bez makijażu. Siedziała w sali przesłuchań, czekając, aż Bain założy taśmy na oba magnetofony.
– Będziemy mieli dwa oryginały – odezwała się Siobhan – jeden dla ciebie, drugi dla nas, w porządku?
Benzie obojętnie wzruszyła ramionami.
Bain powiedział: „No to jedziemy”, uruchomił obie taśmy i usiadł na krześle obok Siobhan. Dla porządku Siobhan przedstawiła siebie i Baina oraz podała czas i miejsce nagrania.
– Claire, czy mogłabyś podać swoje pełne imię i nazwisko? – zwróciła się do dziewczyny.
Claire to zrobiła, dodając swój adres w Bruntsfield. Siobhan na moment odchyliła się do tyłu, jakby zbierając siły, potem pochyliła do przodu i oparła łokciami o krawędź wąskiego stołu.
– Claire, czy pamiętasz naszą wcześniejszą rozmowę? Było to w obecności mojego kolegi, w gabinecie doktora Curtisa?
– Tak, pamiętam.
– Zapytałam cię wtedy, czy wiesz coś na temat gry, w którą grała Philippa Balfour?
– Jutro jest jej pogrzeb.
Siobhan kiwnęła głową.
– Ale czy to pamiętasz?
– Siedem płetw w górę czyni króla – powiedziała Benzie. – Mówiłam wam o tym.
– Zgadza się. Powiedziałaś, że Philippa podeszła do ciebie w jakimś barze…
– Tak.
– …i powiedziała ci, o co w tym chodzi.
– Tak.
– Ale o całej grze nie wiedziałaś?
– Nie. Nie miałam pojęcia, póki mi nie powiedzieliście.
Siobhan odchyliła się do tyłu i założyła ręce identycznie jak Claire, jakby była jej lustrzanym odbiciem.
– To jak to możliwe, że ten, kto wysyłał Flipie zagadki, korzystał z twojego adresu internetowego?
Benzie w milczeniu wpatrywała się w Siobhan, która równie intensywnie świdrowała ją wzrokiem. Eric Bain podrapał się kciukiem po nosie.
– Chcę adwokata – powiedziała cicho Benzie.
Siobhan wolno pokiwała głową.
– Przesłuchanie zakończono o piętnastej dwanaście – wyrecytowała. Bain wyłączył magnetofony, a Siobhan zapytała Claire, czy ma kogoś konkretnego na myśli.
– Chyba naszego rodzinnego adwokata.
– A kto nim jest?
– Mój ojciec – odparła, a widząc zdumienie na twarzy Siobhan, skrzywiła usta w uśmieszku i dodała: – Mam na myśli ojczyma, pani posterunkowa. Proszę się nie bać, nie będę wywoływała duchów…
Wiadomość o przesłuchaniu rozniosła się lotem błyskawicy i kiedy Siobhan wyszła z sali przesłuchań i minęła w drzwiach wezwaną policjantkę, na korytarzu czekał na nią zwarty tłumek kolegów, którzy zarzucili ją pytaniami.
– No i co?
– To ona to zrobiła?
– Co ci powiedziała?
– Przyznała się?
Siobhan nie odpowiedziała i podeszła do Gill Templer.
– Chce adwokata i tak się składa, że ma takiego w rodzinie.
– To dobrze.
Siobhan kiwnęła głową i przeciskając się przez tłumek, weszła do sali detektywów i wyciągnęła z gniazdka wtyczkę pierwszego z brzegu telefonu.
– Prosi też o coś do picia, najchętniej dietetyczną pepsi, jeżeli to możliwe.
Templer rozejrzała się wokół i zatrzymała wzrok na Silversie.
– Słyszałeś, George?
– Tak jest, pani komisarz – odparł Silvers, jednak wcale się nie kwapił, by odejść, aż go musiała pogonić gestem ręki.
– No i co? – spytała, zagradzając drogę Siobhan.
– No cóż – odparła Siobhan – musi nam parę rzeczy wyjaśnić, ale to jeszcze nie znaczy, że jest morderczynią.
– Ale byłoby nieźle, gdyby była – odezwał się ktoś obecnych.
Siobhan pamiętała uwagę Rebusa na temat Claire Benzie i spojrzała teraz Gill Templer prosto w oczy.
– Jeśli nie zmieni zdania i zostanie przy patologii – powiedziała – to za dwa, trzy lata może się okazać, że będziemy z nią współpracować ramię w ramię. Więc nie powinniśmy się teraz na niej wyżywać. – Nie była pewna, czy dosłownie cytuje wypowiedź Rebusa, ale wiedziała, że jest blisko.
Templer spojrzała na nią z uznaniem i wolno pokiwała głową.
– Posterunkowa Clarke ma absolutną rację – stwierdziła, zwracając się do otaczającego je tłumku. A potem usunęła się na bok i do mijającej ją Siobhan mruknęła coś w rodzaju: „Dobra robota, Siobhan”.
Po powrocie do sali przesłuchań, Siobhan wetknęła wtyczkę telefonu do gniazdka na ścianie i poinformowała Claire, że wyjście na miasto jest przez 9.
– Ja jej nie zabiłam – powiedziała studentka głosem spokojnym i pewnym siebie.
– Wobec tego, nie masz się czym martwić. Musimy tylko ustalić, co się naprawdę stało.
Claire kiwnęła głową i podniosła słuchawkę. Siobhan dała znak Bainowi i oboje wyszli z sali, zostawiając na straży policjantkę.
Tłumek na korytarzu już się rozszedł, ale z sali detektywów dochodził głośny i ożywiony gwar.
– Załóżmy, że to nie ona – Siobhan półgłosem zwróciła się do Baina.
– Okej – kiwnął głową.
– To jak to możliwe, żeby Quizmaster mógł korzystać z jej adresu?
Pokręcił głową.
– Nie wiem. Pewnie technicznie jest to możliwe, ale to jednocześnie bardzo mało prawdopodobne.
Siobhan spojrzała na niego badawczo.
– Więc myślisz, że to ona?
– Chciałbym się najpierw dowiedzieć, do kogo należą te pozostałe adresy.
– Czy ci ze służb specjalnych powiedzieli, jak to długo potrwa?
– Może będą coś mieli jeszcze dziś pod koniec dnia, a może dopiero jutro.
Ktoś idący korytarzem poklepał oboje po ramionach i uniósł w górę oba kciuki, po czym bez słowa poszedł dalej.
– Oni wszyscy myślą, że rozwiązaliśmy zagadkę – powiedział Bain.
– Tym gorzej dla nich.
– Ale ona miała motyw, sama to mówiłaś.
Siobhan pokiwała głową. Przypomniała sobie wskazówkę do Rygorów i spróbowała wyobrazić, że jej autorką jest kobieta. Tak, to możliwe. Oczywiście, że to możliwe. W całym tym wirtualnym świecie można udawać, kogo się chce, bez względu na płeć i wiek. W gazetach pełno było doniesień o pedofilach w średnim wieku, wdzierających się do dziecięcych klubów czatowych i udających nastolatków albo jeszcze młodszych. Główną atrakcją sieci była jej anonimowość. Pomyślała o Claire Benzie i długim, zmyślnym planowaniu, jakie musiałaby podjąć, i o gniewie, który musiałby kipieć i narastać w niej od czasu samobójstwa ojca. Może zaczęło się od tego, że chciała ponownie nawiązać kontakt z Flipą, by się z nią pogodzić, i dopiero potem wzięła w niej górę nienawiść. Nienawiść do łatwego i beztroskiego świata, w jakim się Flipa obracała, nienawiść do jej przyjaciół w sportowych samochodach, do barów i nocnych klubów, do których chodzili, do ich proszonych kolacji i przyjęć – do tego całego życia ludzi, którzy nigdy nie zaznali bólu i którzy nigdy nie utracili czegoś, czego nie da się już odkupić.
– Nie wiem – powiedziała i przeczesała sobie włosy palcami tak gwałtownie, że aż ją zapiekła skóra na głowie. – Po prostu nie wiem.
– I dobrze – odezwał się Bain. – Do przesłuchania należy podchodzić z otwartą głową i bez wstępnych przekonań. W każdym podręczniku to piszą.
Uśmiechnęła się blado i ścisnęła go za rękę.
– Dzięki, Eric – powiedziała.