Выбрать главу

– Trzeba sprowadzić na przesłuchanie Marra. Kto się tym zajmie?

Zgłosiło się od razu dwóch ochotników: Hi-Ho Silvers i Tommy Fleming. Pozostali próbowali najpierw dojść, o kogo chodzi i jaki to może mieć związek z Claire Benzie i Quizmasterem. Kiedy Gill się odwróciła, tuż za nią stała Siobhan.

– Dobra robota – oznajmiła Templer.

– Naprawdę? – odrzekła Siobhan. – Bo ja nie jestem taka pewna.

– Jak to?

– Jest jakoś tak, że kiedy jej zadaję pytanie, mam wrażenie że ona chce, żebym ją właśnie o to zapytała. Zupełnie, jakby wszystko zaplanowała.

– Ja tego nie zauważyłam. – Gill dotknęła jej ramienia. – Zrób sobie przerwę. Do Marra weźmiemy kogoś innego. – Rozejrzała się po sali. – A reszta niech wraca do roboty. – Jej wzrok spoczął na Rebusie. – A ty co tu robisz?

Rebus otworzył kolejną szufladę i wyciągnąwszy z niej paczkę papierosów, potrząsnął nią triumfalnie.

– Wpadłem tylko na chwilę, pani komisarz, po swoje osobiste rzeczy.

Gill wydęła usta i zamaszystym krokiem opuściła salę. Na korytarzu stali jeszcze McCoist i Claire, a Gill zatrzymała się i zaczęła z nimi rozmawiać. Siobhan podeszła do Rebusa.

– Co ty tu, do diabła, naprawdę robisz? – spytała.

– Wyglądasz na zdenerwowaną.

– Widzę, że jak zwykle ignorujesz pytania.

– Szefowa kazała ci zrobić przerwę. Masz wyjątkowe szczęście, bo ja zapraszam. Podczas gdy ty zajmowałaś się straszeniem studentek, ja miałem naprawdę ważne sprawy…

Siobhan ograniczyła się tylko do soku pomarańczowego i przez cały czas nerwowo obracała w palcach telefon komórkowy. Bain musiał jej solennie przyrzec, że zadzwoni natychmiast, jak tylko pojawią się jakieś nowe wiadomości.

– Muszę wracać – powiedziała po raz kolejny. A potem raz jeszcze rzuciła okiem na wyświetlacz komórki i upewniła się, że bateria nie wymaga doładowania i sygnał jest wystarczająco silny.

– Jadłaś coś? – zapytał Rebus, a kiedy pokręciła przecząco głową poszedł do baru i wrócił z dwiema paczkami chipsów krewetkowych. Zabrała się do jedzenia, a on powiedział:

– I właśnie wtedy na to wpadłem.

– Kiedy i na co wpadłeś?

– Chryste, Siobhan, obudź się!

– Czuję się, jakby głowa miała mi za chwilę eksplodować. Naprawdę mam takie wrażenie.

– Rozumiem, że uważasz Claire Benzie za niewinną. A na dodatek ona teraz twierdzi, że Flipę Balfour coś łączyło z Ranaldem Marrem.

– A ty w to wierzysz?

Zapalił następnego papierosa i wydmuchnął dym z dala od Siobhan.

– Nie wolno mi wyrażać opinii: jestem zawieszony w obowiązkach aż do odwołania.

Rzuciła mu złe spojrzenie i łyknęła ze szklanki.

– Ale szykuje się niezła scena, co? – zauważył Rebus.

– Jaka scena?

– Kiedy Balfour będzie pytać swojego zausznika, czego chciała policja.

– Myślisz, że Marr mu się przyzna?

– Nawet jeśli nie, to Balfour i tak się dowie. Na tym jutrzejszym pogrzebie może być całkiem wesoło. – Wydmuchnął kolejny kłąb dymu w stronę sufitu. – Wybierasz się?

– Mam zamiar. Wiem w każdym razie, że idą Carswell i Templer… i jeszcze paru innych.

– Jeśli dojdzie do rękoczynów, to mogą się przydać.

Spojrzała na zegarek.

– Powinnam wracać, sprawdzić, co Marr powiedział.

– Kazano ci zrobić sobie przerwę.

– Już miałam przerwę.

– Jak naprawdę musisz, to zadzwoń.

– Może rzeczywiście tak zrobię. – Siobhan dopiero teraz zauważyła, że z jej komórki wciąż zwisa kabelek, którym mogłaby się włączyć do sieci, gdyby nie to, że laptop został na St Leonard’s. Spojrzała na telefon, potem na Rebusa. – Coś zacząłeś mówić? – spytała.

– O czym?

– O Rygorach.

Rebus uśmiechnął się szeroko.

– Jak to miło, że znów jesteś z nami. Zacząłem mówić, że całe popołudnie spędziłem w bibliotece i rozwiązałem pierwszą część zagadki.

– Tak od razu?

– Masz do czynienia ze specem, kochana. Chcesz posłuchać?

– Jasne. – Zauważyła, że jego szklaneczka jest pusta. – Może teraz ja…?

– Najpierw posłuchaj. – Pociągnął ją i siłą usadził na kanapce. Pub był wypełniony w połowie w większości przez gości wyglądających na studentów. Rebus pomyślał, że on jest chyba najstarszy w całym pubie. Gdyby stali przy barze, pewnie by go wzięto za właściciela lokalu. Siedząc z Siobhan przy ustronnym stoliku, musiał wyglądać na starego podrywacza, który próbuje upić swoją młodą sekretarkę.

– Zamieniam się w słuch – oświadczyła.

– Albert Camus – zaczął z namaszczeniem – napisał po wieść pod tytułem Upadek. – Wyciągnął z kieszeni marynarki kieszonkowe wydanie, położył na stoliku i postukał w nie palcem. Książka nie pochodziła z biblioteki. Kupił ją po drodze na St Leonard’s, w księgarni Thin’s Bookshop. – Mark E. Smith jest wokalistą w zespole o nazwie Spad.

Siobhan zmarszczyła czoło.

– Chyba miałam kiedyś ich singla – powiedziała.

– Tak więc mamy powieść Upadek, której oryginalny tytuł można by też przetłumaczyć jako „spad”, i mamy zespół Spad. Robi nam się z tego liczba mnoga i co mamy…?

– Spady… wodospady, kaskady – powiedziała Siobhan, a Rebus z powagą pokiwał głową. Wzięła książkę do ręki i rzuciła okiem na notę wydawcy na okładce.

– Myślisz, że to tam Quizmaster chce się ze mną spotkać?

– Myślę, że chodzi o następną wskazówkę.

– A co z resztą tej wskazówki, z tym meczem bokserskim i Frankiem Finlayem?

Rebus wzruszył ramionami.

– W odróżnieniu od Simple Minds ja ci cudów nie obiecywałem.

– Tak, to prawda… – Zawiesiła głos i spojrzała na niego. – Odniosłam wrażenie, że w ogóle nie byłeś specjalnie zainteresowany.

– Zmieniłem zdanie.

– Dlaczego?

– Zdarzyło ci się kiedyś siedzieć w domu i patrzyć, jak schnie farba?

– Zdarzały mi się takie randki, że z dwojga złego bym to wolała.

– No to może mnie zrozumiesz.

Kiwnęła głową i zaczęła przerzucać stronice książki. Po chwili przestała, zmarszczyła czoło i znów na niego popatrzyła.

– Właściwie – zaczęła – naprawdę nie wiem, o co ci chodzi.

– To dobrze. To znaczy, że się uczysz.

– Czego się uczę?

– Osobistej, autorskiej odmiany egzystencjalizmu Johna Rebusa. – Pokiwał na nią palcem. – Do dzisiaj nie znałem nawet tego słowa i poznanie go zawdzięczam tobie…

– Więc co to znaczy?

– Nie powiedziałem wcale, że wiem, co to znaczy. Myślę tylko, że w dużej mierze polega to na niepatrzeniu jak schnie farba…

Wrócili na St Leonard’s, jednak wciąż nie było żadnych wiadomości. Ludzie snuli się i obijali o ściany. Wszyscy oczekiwali na jakiś przełom w sprawie. I wszyscy chcieli też uwolnić się od niej. W męskiej toalecie wybuchła nagle bójka między dwoma mundurowymi policjantami, którzy później nie potrafili wyjaśnić, od czego się zaczęło. Rebus przez jakiś czas obserwował Siobhan, która kręciła się od jednej grupki do drugiej w nadziei, że dowie się czegoś nowego. Widział, że z trudem nad sobą panuje. W głowie miała gonitwę myśli i teorii, a oczy błyszczały jej niezdrowym blaskiem. Jak inni, chciała, by wreszcie nastąpił jakiś przełom i by mogła od tego wszystkiego odetchnąć. Rebus podszedł do niej, chwycił ją za ramię i wyprowadził na zewnątrz W pierwszej chwili próbowała stawiać opór.

– Kiedy ostatni raz jadłaś? – zapytał.

– Kupiłeś mi przecież chipsy krewetkowe.

– Mam na myśli prawdziwy ciepły posiłek.

– Zachowujesz się jak moja mama…