Выбрать главу

Po krótkim spacerze dotarli do hinduskiej restauracji na Nicolson Street. W środku panował mrok, a schody prowadzące na górę zawiodły ich do niemal pustej sali. Wtorki stały się teraz nowymi poniedziałkami – martwymi wieczorami na mieście. Weekendy zaczynały się już w czwartki od planowania, na co tym razem wydać pieniądze, i kończyły szybkim drinkiem w poniedziałki po pracy, kiedy to można było podsumować najważniejsze wydarzenia minionych dni. Ale we wtorki najrozsądniej było iść prosto do domu, żeby zaoszczędzić to, co jeszcze zostało w kieszeni.

– Znasz Kaskady lepiej ode mnie – powiedziała Siobhan. – Więc mi powiedz, co tam jest ciekawego?

– No cóż, przede wszystkim sam wodospad, ale to już widziałaś, no i może Jałowce, ale tam też już byłaś. – Wzruszył ramionami. – I to mniej więcej tyle.

– Jest tam też jakieś osiedle mieszkaniowe, prawda?

– Tak, Błonia – kiwnął głową. – A kawałek dalej stacja benzynowa. Jest jeszcze chata Bev Dodds i parę domów edynburskich „dojeżdżaczy”. Nie ma nawet kościoła ani poczty.

– Ani ringu bokserskiego?

Rebus potrząsnął głową.

– Ani żadnych bukietów drutu kolczastego albo domu Franka Finlaya.

Wyglądało, że Siobhan straciła apetyt i przestała jeść, ale Rebus się tym nie przejął. Na przystawkę spałaszowała porcję tandoori, a potem większość curry biryani. Patrzył, jak wyciąga z torebki telefon komórkowy i znów dzwoni do komisariatu. Już wcześniej próbowała to zrobić, ale nikt się nie odezwał. Teraz jednak ktoś odebrał telefon.

– Eric? Tu Siobhan. Co się tam dzieje? Jest już Marr? Co powiedział? – Przez chwilę słuchała, potem jej wzrok spoczął na Rebusie. – Naprawdę? – powiedziała głosem o ton wyższym. – No to nie najlepiej, co?

Rebus momentalnie pomyślał o samobójstwie i przeciągnął sobie palec po gardle, ale Siobhan przecząco pokręciła głową.

– Dobra, Eric. Dzięki za wiadomości. Do zobaczenia. – Rozłączyła się i bez pośpiechu schowała telefon do torebki.

– Mów! – zachęcił ją Rebus.

Nabrała na widelec kolejną porcję jedzenia.

– Jesteś zawieszony, pamiętasz? Odsunięty od sprawy.

– Mów, bo cię zaraz zawieszę na tym suficie.

Uśmiechnęła się i odłożyła widelec z nietkniętym jedzeniem na talerz.

Podszedł kelner, by posprzątać ze stołu, jednak Rebus odesłał go gestem ręki.

– No więc tak – zaczęła Siobhan. – Pojechali po Marra ilo jego willi w Grange i wtedy się okazało, że go tam nie ma.

– No i co?

– A nie było go dlatego, bo go uprzedzono. Gill Templer zadzwoniła do Carswella i zameldowała, że jadą po Marra, bo chcą go przesłuchać. No i wtedy zastępca starego „zasugerował”, żeby „kurtuazyjnie” zadzwonić do Marra i go o tym uprzedzić.

Wzięła do ręki dzbanek z wodą i wysączyła z niego ostatnie krople do szklanki. Kelner znów ruszył w ich kierunku, by napełnić dzbanek i Rebus znów go powstrzymał ruchem ręki.

– Czy to znaczy, że Marr zwiał?

Siobhan kiwnęła głową.

– Na to wygląda. Jego żona oświadczyła, że odebrał telefon i dwie minuty później już nie było ani jego, ani jego maserati.

– Lepiej zabierz stąd parę serwetek – powiedział Rebus. – Wygląda na to, że trzeba będzie wytrzeć resztki z twarzy pana Carswella.

– Nie chciałabym być w jego skórze, kiedy pójdzie się tłumaczyć staremu – przytaknęła Siobhan, patrząc, jak radosny uśmiech rozlewa się po twarzy Rebusa. – Tego ci było trzeba, co?

– Może teraz trochę odpuści.

– Będzie zbyt zajęty chronieniem własnej dupy, żeby myśleć o kopaniu twojej, tak?

– Obrazowo to ujmując.

– Moje akademickie wykształcenie.

– No to co się teraz dzieje w sprawie Marra? – Rebus skinął głową na kelnera, który z wahaniem podszedł, niepewny, czy nie zostanie znów odesłany. – Dwie kawy – rzucił, a kelner lekko się skłonił i oddalił.

– Nie jestem pewna – odparła Siobhan.

– Zważywszy, że jutro jest pogrzeb, sytuacja jest dość niezręczna.

– Pościg samochodowy z piskiem opon… zatrzymanie i aresztowanie zbiega… – Siobhan zaczęła konstruować cały scenariusz. – Zrozpaczeni rodzice nie rozumieją, dlaczego ich najbliższy przyjaciel zostaje zatrzymany przez policję…

– Jeśli Carswell potrafi myśleć logicznie, to przed końcem pogrzebu nie wykona żadnego ruchu. Zresztą może się okazać, że Marr się tam jednak pojawi.

– By pożegnać swą potajemną kochankę?

– Jeśli Claire Benzie mówi prawdę.

– A z jakiego innego powodu miałby uciekać?

Rebus popatrzył na nią.

– Myślę, że na to możesz sobie sama odpowiedzieć.

– Myślisz, że to on mógł ją zabić?

– Zdawało mi się, że to ty go masz na celowniku.

Zamyśliła się.

– Tak, ale to było, nim się to stało. Nie sądzę, żeby Quizmaster uciekał.

– Ale może Quizmaster nie ma nic wspólnego ze śmiercią Philippy?

Siobhan pokiwała głową.

– Właśnie w tym rzecz. Miałam na celowniku Marra jako Quizmastera.

– A to by znaczyło, że zabił ją ktoś inny.

Kelner przyniósł im kawy wraz z nieodłącznymi czekoladkami miętowymi. Siobhan wzięła swoją, na moment zanurzyła ją w gorącym płynie i włożyła do ust. Kelner nieproszony przyniósł także rachunek.

– Dzielimy po połowie? – zaproponowała Siobhan, a Rebus skinął głową i wyciągnął z kieszeni trzy piątki.

Po wyjściu z restauracji zapytał ją, jak się dostanie do domu.

– Mam na St Leonard’s samochód. Chcesz, żeby cię podwieźć?

– Pogoda akurat na spacer – odparł, spoglądając na zachmurzone niebo. – Obiecaj mi tylko, że pojedziesz prosto do domu i odpoczniesz…

– Obiecuję, mamusiu.

– No i teraz, kiedy doszłaś do wniosku, że Quizmaster nie zabił Flipy…

– Tak?

– …już nie musisz zawracać sobie głowy tą grą, prawda?

Zamrugała i przyznała, że pewnie ma rację, widział jednak, że jej nie przekonał. Uważała uczestnictwo w grze za swój wkład w rozwikłanie całej sprawy, więc teraz nie mogła się z niej tak po prostu wycofać… Wiedział zresztą, że będąc na jej miejscu, czułby to samo.

Rozstali się przed restauracją i Rebus ruszył w kierunku domu. Z mieszkania zadzwonił do Jean, ale nie było jej w domu. Pomyślał, że może znów się zasiedziała w muzeum, jednak jej telefon biurowy też nie odpowiadał. Stał przed stołem w jadalni, na którym miał rozłożone papiery dotyczące trumienek. Przejrzał je i przyczepił do ściany notatki dotyczące czterech kobiet: Jesperson, Gibbs, Gearing i Farmer. Męczyło go pytanie, dlaczego zabójca miałby zostawiać trumienki. Zgoda, stanowiły jego swoisty „podpis”, tyle że wówczas nikt jeszcze tego podpisu nie kojarzył. Przecież minęło prawie trzydzieści lat, nim ktoś wpadł na pomysł, że mogą dotyczyć mordercy. Czy gdyby morderca chciał być identyfikowany ze swymi zbrodniami, to nie powtórzyłby ruchu wcześniej albo nie wysłałby jakiejś wiadomości do gazet lub do policji? Zatem nie chodziło tylko o podpis; chodziło mu o… Tylko o co? Rebus widział w nich coś w rodzaju pomników upamiętniających coś zrozumiałego i mającego znaczenie tylko dla tego, kto je zostawiał. Zatem, czy nie można powiedzieć tego samego o trumienkach porzuconych na Arthur’s Seat? Dlaczego ten, kto to zrobił, w ten czy inny sposób nie ujawnił się? Odpowiedź: bo z chwilą znalezienia, trumienki traciły dla niego swe pierwotne znaczenie. Były pomnikami zostawianymi tam nie po to, by je ktoś znajdował lub wiązał z morderstwami popełniony mi przez Burke’a i Hare’a…

Tak, musiał istnieć jakiś związek między nimi a trumienkami odnalezionymi przez Jean. Gorzej było z dołączeniem do tej listy trumienki z Kaskad i tu Rebus był ostrożny, choć przeczuwał jakiś związek. Może związek nie tak bezpośredni, ale nadal wyraźny.