– Przeprosiny przyjęte.
– Jemu trudniej przychodzi ukryć obrzydzenie i pogardę, niż mnie.
Marr niemal się uśmiechnął.
– Natomiast jeśli chodzi o to, co ma, a co nie ma związku ze sprawą, to o tym będziemy decydowali my, a nie pan, zgoda?
Policzki Marra poczerwieniały, ale nie podjął tematu. Wzruszył tylko ramionami, a potem założył ręce na piersiach na znak, że w jego rozumieniu rozmowa dobiegła już końca.
– Dwa słowa, inspektorze Pryde – odezwała się Gill, wskazując głową na drzwi. Oboje wyszli z sali, a w ich miejsce pojawiło się dwóch mundurowych policjantów. Na korytarzu natychmiast zebrała się wokół nich grupka ciekawskich, jednak Gill popchnęła Billa w kierunku drzwi z napisem DLA KOBIET, wepchnęła go do środka, weszła za nim i stanęła oparta plecami o drzwi, uniemożliwiając wejście komuś innemu. – No i co? – zapytała.
– Ładnie tu – rzekł Pryde, rozglądając się. Podszedł do umywalki, wyciągnął spod niej kosz na śmieci i wypluł potężną kluchę gumy do żucia, po czym natychmiast wsadził sobie do ust dwa nowe listki. – Oni coś razem ukrywają – stwierdził w końcu, wpatrując się w swoje odbicie w lustrze.
– Tak – oznajmiła Gill. – Trzeba go było od razu przywieźć tutaj.
– Kolejna plama Carswella – powiedział Pryde. – Jeszcze jedna.
Gill kiwnęła głową.
– Myślisz, że się przyznał Balfourowi?
– Myślę, że pewnie mu coś powiedział. Miał całą noc na obmyślenie, jak to zrobić. „John, to się tak jakoś samo stało… było to dawno temu i tylko jeden, jedyny raz… tak mi przykro”. Mężowie znają takie teksty na pamięć, wciąż je mówią.
Gill prawie się uśmiechnęła. Wyglądało tak, jakby przemawiało przez niego doświadczenie.
– I mimo to Balfour nie powiesił go za jaja?
Pryde wolno pokręcił głową.
– Im lepiej poznaję pana Balfoura, tym mniej mi się podoba. Wygląda na to, że bank tkwi w szambie, a po domu kręcą się jego klienci… Jego najlepszy przyjaciel mówi mu, że się zabawia z jego córką – i co na to pan Balfour? Wykazuje zrozumienie.
– Myślisz, że się dogadali, żeby zachować to w tajemnicy?
Teraz Pryde pokiwał głową.
– Tak, bo inaczej dochodzi do skandalu, dymisji, publicznej awantury i utraty tego, co dla nich najcenniejsze: chłodnego, szeleszczącego szmalu.
– Jeśli tak, to trudno nam będzie coś z niego wyciągnąć.
Pryde spojrzał na nią.
– Chyba, że go naprawdę mocno przyciśniemy.
– Nie jestem pewna, czy Carswell byłby tym zachwycony.
– Z całym szacunkiem, pani komisarz, ale pan komendant Carswell nie potrafiłby znaleźć własnego tyłka, gdyby nie było na nim naklejki „Lizać tutaj”.
– Takiego języka nie mam zamiaru tolerować – powiedziała Gill z surową miną, w której jednak pojawił się cień uśmiechu. Ktoś ponownie spróbował otworzyć drzwi, a Gill zawołała, by się przestano dobijać.
– Ale ja muszę – jęknął jakiś damski głos.
– Ja też – powiedział Pryde, puszczając oko – ale chyba lepiej przeniosę się do męskiego prymitywu. – Gill kiwnęła głową i odsunęła się od drzwi, a on raz jeszcze tęsknie rozejrzał się wokół i dodał: – Ale wierz mi, że to już na zawsze zapadnie mi w pamięć. Żeby to człowiek miał takie luksusy…
Po powrocie do sali przesłuchań zastali Marra rozluźnionego i siedzącego z miną wyrażającą pewność, że za chwilę znów wsiądzie do swego maserati. Nie mogąc się pogodzić z jego bezczelną pewnością siebie, Gill postanowiła jeszcze raz spróbować.
– Pański romans z Philippą ciągnął się dość długo, prawda?
– O Boże, znów do tego wracamy? – powiedział Marr, przewracając oczami.
– W dodatku ludzie o nim wiedzieli. Philippa opowiedziała wszystko Claire Benzie.
– I to od niej te wiadomości? To już stara śpiewka. Ta młoda osóbka jest gotowa zrobić i powiedzieć wszystko, co może zaszkodzić bankowi.
– Nie sądzę – potrząsnęła głową Gill. – Gdyby chciała wykorzystać to, co wie, wystarczył jeden telefon do Johna Balfoura i cała sprawa by się wydała. A jednak tego nie zrobiła. Mogę więc jedynie przyjąć, że ma pewne zasady.
– Albo, że czekała na właściwy moment.
– To też możliwe.
– Czyli do tego się to teraz sprowadza: jej słowo przeciwko mojemu?
– Faktem jest, że zależało panu na nauczeniu Philippy, jak się pozbywać niepożądanych e-maili.
– To już też wyjaśniłem pani ludziom.
– Tak, tylko że teraz znamy prawdziwy powód, dlaczego pan to zrobił.
Marr próbował ją zgromić wzrokiem, jednak bezskutecznie. Nic mógł wiedzieć, że w trakcie swej kariery policyjnej Gill brała udział w przesłuchiwaniu kilkunastu morderców. Oni także wielokrotnie próbowali ją gromić wzrokiem pełnym nienawiści i szaleństwa. Marr odwrócił wzrok i opuścił ramiona.
– No więc dobrze – powiedział – jest jedna sprawa…
– Cały czas na to czekamy, panie Marr – warknął Pryde, wyprostowując się sztywno na krześle.
– Nie powiedziałem… całej prawdy w sprawie tej gry, w którą grała.
– Nie powiedział pan całej prawdy w żadnej sprawie – wtrącił Pryde ponuro, jednak Gill uciszyła go spojrzeniem. Zresztą Marr i tak nie słuchał.
– Nie wiedziałem, że chodzi o grę – ciągnął – wtedy nie. Dla mnie było to zwykłe pytanie… jak hasło do krzyżówki. Tak sobie wtedy pomyślałem.
– Więc zwróciła się do pana o pomoc?
Marr kiwnął głową.
– Tak, w sprawie snu masona. Myślała, że będę mógł jej pomóc.
– A dlaczego tak myślała?
Na jego twarzy pojawił się cień uśmiechu.
– Zawsze mnie przeceniała. Ona była… Myślę, że daleko wam do zrozumienia w pełni, kim naprawdę była. Wiem, jakie macie o niej zdanie: bogata rozpieszczona smarkula, której studia polegają na oglądaniu starych malowideł, a która później wyjdzie za kogoś jeszcze bogatszego. – Potrząsnął głową. – Ale Flipa wcale taka nie była. Może sprawiała takie wrażenie, ale miała złożoną naturę, potrafiła w każdej chwili czymś zaskoczyć. I tak właśnie było z tą grą. Z jednej strony mnie to zdumiało, ale z drugiej… Pod wieloma względami była w tym cała Flipa. Miała skłonność do nagłych zachwytów nad czymś nowym, do nowych pasji. Całymi latami chodziła raz w tygodniu do zoo, niemal tydzień w tydzień, rok w rok, a ja się o tym do wiedziałem zupełnie przypadkowo dopiero kilka miesięcy temu. Tylko dlatego, że akurat wychodziłem ze spotkania w hotelu Posthouse, a ona wychodziła z bramy zoo tuż obok. – Spojrzał na nich. – Rozumiecie, o co mi chodzi?
Gill nie była taka pewna, ale potakująco kiwnęła głową.
– Proszę mówić dalej – powiedziała, ale jej głos jakby wytrącił go z transu i sprowadził na ziemię.
Zaczerpnął powietrza i wyglądało, że się otrząsnął.
– Ona była… – Otworzył usta i zamknął je, nie wydając żadnego dźwięku. Potem pokręcił głową i dodał: – Jestem zmęczony i chcę wrócić do domu. Muszę porozmawiać z Dorothy o pewnych sprawach.
– Może pan prowadzić? – spytała Gill.
– Absolutnie – odetchnął głęboko. Jednak, gdy znów na nią spojrzał, oczy miał pełne łez. – Chryste Panie – powiedział – ależ ja to wszystko pogmatwałem. A mimo to, za cenę chwil, które z nią spędziłem, zrobiłbym to jeszcze raz, i jeszcze raz, i jeszcze raz…
– Ćwiczy pan sobie tekst dla małżonki? – zapytał Pryde zimno i dopiero wtedy Gill zdała sobie sprawę, że opowieść Marra tylko ją tak poruszyła. By to jeszcze mocniej podkreślić, Pryde wydmuchnął coś na kształt balonika, który pękł mu na ustach z głośnym klapnięciem.
– Mój Boże – odezwał się Marr, niemal z podziwem. – Mogę się jedynie modlić do Boga, by mnie nigdy nie obdarzył skórą równie grubą jak pańska.