– Co ty tu robisz?
– Nic. – Podniosła kartki. – Tak tylko… sama nie wiem, taki ostatni rzut oka, nim to wróci do archiwum. Jak było na pogrzebie?
– Pogrzeb jak pogrzeb, wszystko jedno, kogo grzebią.
– Słyszałam historię z Marrem.
Kiwnął głową i podszedł bliżej.
– Coś się stało? – spytała, widząc jego minę.
– Miałem nadzieję, że zastanę tu Siobhan. – Podszedł do jej biurka w nadziei, że może znajdzie na nim jakąś wskazówkę, cokolwiek.
– Przyszłam się z tobą zobaczyć – powiedziała Wylie.
– Tak? – Odwrócił się do niej. – A to dlaczego?
– Może żeby ci podziękować.
Ich oczy spotkały się i porozumiały bez słów.
– Nie przejmuj się, Ellen – odparł w końcu. – Serio.
– Ale przeze mnie masz kłopoty.
– Nie, nie przez ciebie. Przez siebie samego, a niewykluczone, że tobie też skomplikowałem życie. Gdybym siedział cicho, sądzę, że byś się odezwała.
– Może – przyznała. – Ale i tak mogłam się odezwać.
– Ale ja ci tego nie ułatwiłem i za to przepraszam.
Stłumiła uśmiech.
– No i proszę, znów wszystko wywracasz do góry nogami. To ja miałam przeprosić.
– Prawda, ale nic na to nie poradzę.
Na biurku Siobhan niczego nie było.
– To co ja mam teraz zrobić? – spytała Wylie. – Powinnam porozmawiać z Templer?
Pokiwał głową.
– Tak, jeśli tego chcesz. Ale możesz też to przemilczeć.
– I pozwolić, żeby wszystko było na ciebie?
– A kto ci powiedział, że ja tego nie lubię? – Zadzwonił telefon i Rebus szarpnął słuchawkę. – Halo? – Wyraz napięcia na twarzy mu zelżał. – Nie, w tej chwili go tu nie ma. Chce pan zostawić…? – Odłożył słuchawkę. – Ktoś do Silversa, ale nie zostawił wiadomości.
– Czekasz na jakiś telefon?
Potarł brodę z jednodniowym zarostem
– Siobhan gdzieś się zawieruszyła.
– W jakim sensie?
Opowiedział jej całą historię. W chwili, gdy kończył opowiadać, zadzwonił telefon na innym biurku. Podszedł i podniósł słuchawkę. Tym razem ktoś chciał zostawić wiadomość. Wziął długopis, kawałek papieru i zaczął pisać.
– Tak… tak – zapewnił – zostawię mu na biurku. Ale nie wiem, kiedy to przeczyta. – W czasie jego rozmowy Ellen wróciła do przeglądania protokołów. Odkładając słuchawkę, zauważył, że pochyliła głowę nad jedną ze stroniczek i próbuje coś odczytać. – Stary Hi-Ho cieszy się dziś popularnością – powiedział, kładąc kartkę na biurku Silversa. – Coś znalazłaś?
Ellen wskazała na dół stronicy.
– Potrafisz odczytać ten podpis?
– Który?
Na dole protokołu sekcji widniały dwa podpisy oraz data: poniedziałek, 26 kwietnia 1982 – Hazel Gibbs, „ofiara” z Glasgow. Zmarła w piątkowy wieczór… Obok jednego z podpisów widniał tytuł napisany na maszynie: „Patolog pomocniczy”. Drugi podpis, obok którego było napisane „Główny patolog miasta Glasgow”, też był nieczytelny.
– Nie bardzo – powiedział Rebus, przyglądając się zakrętasom. – Ale oba nazwiska powinny się znajdować na karcie tytułowej do protokołu.
– I w tym rzecz – odparła Wylie. – Brak karty tytułowej. – Przewróciła kilka stronic do tyłu, by się jeszcze raz upewnić. Rebus przeszedł na jej stronę biurka, stanął obok niej i pochylił się.
– Może pomylono kolejność stronic – zastanowił się.
– Może – zaczęła je kolejno przerzucać. – Ale nie sądzę.
– A kiedy to do nas przyszło, wtedy też już brakowało tej strony?
– Nie wiem. Jednak profesor Devlin nic mi na ten temat nie mówił.
– Wydaje mi się, że w tamtych latach głównym patologiem Glasgow był Ewan Stewart.
Wylie wróciła do stronicy z podpisami.
– Tak – powiedziała – można się z tym zgodzić. Ale bardziej mnie zastanowił ten drugi podpis.
– Dlaczego?
– Cóż, może mi się zdaje, ale jak tak przymrużyć oczy i wpatrzyć się w ten podpis, to czy nie wygląda to jak Donald Devlin?
– Co takiego? – Rebus jeszcze raz się przyjrzał, zamrugał i ponownie wytężył wzrok. – W tamtych latach Devlin pracował w Edynburgu – powiedział i zamilkł. W oczy rzuciło mu się słowo „pomocniczy”. – Sprawdzałaś ten protokół wcześniej?
– Robił to Devlin. Jeżeli pamiętasz, ja byłam bardziej jego sekretarką.
Rebus sięgnął ręką i rozmasował sobie kark.
– Nic nie rozumiem – powiedział. – Dlaczego Devlin miałby się nie…? – Chwycił słuchawkę, nacisnął 9 i wybrał miejski numer. – Z profesorem Gatesem, proszę. To pilne. Mówi inspektor Rebus. – Odczekał, aż go sekretarka połączy. – Sandy? Tak, wiem, że zawsze mówię, że to pilne, ale tym razem być może nie przesadzam. Kwiecień tysiąc dziewięćset osiemdziesiąty drugi. Wydaje nam się, że Donald Devlin uczestniczył w sekcji w Glasgow. Czy to możliwe? – Przez chwilę słuchał. – Nie, Sandy, w osiemdziesiątym drugim. Tak, w kwietniu. – Kiwnął głową, spojrzał na Wylie i zaczął głośno powtarzać słowa Gatesa. – Kryzys w Glasgow… braki personelu… twoja pierwsza szansa na objęcie szefostwa tutaj. Mhm… Czy chcesz mi powiedzieć, że w kwietniu osiemdziesiątego drugiego Devlin był oddelegowany do Glasgow? Dzięki, pogadamy później. – Rzucił słuchawkę na aparat. – Devlin tam był!
– Nie rozumiem – rzekła Wylie. – Dlaczego nic nam nie powiedział?
Rebus już przerzucał kartki protokołu sekcji z Nairn. Nie, tym razem żaden z podpisanych pod protokołem patologów to nie Donald Devlin. Jednak mimo wszystko…
– Nie chciał, żebyśmy o tym wiedzieli – odpowiedział w końcu na pytanie Wylie. – I może dlatego sam usunął kartę tytułową.
– Ale dlaczego?
Rebus myślał gorączkowo… Przypomniał sobie, jak Devlin wrócił wtedy do niego w barze Ox, nalegając, by niezwłocznie odesłać dokumentację do archiwum… trumienka z Glasgow wykonana z drewna balsowego w sposób mniej staranny niż pozostałe. Tak jakby wykonujący ją nie miał dostępu do swych zwykłych źródeł zaopatrzenia lub do swych zwykłych narzędzi… zainteresowanie Devlina postacią Kenneta Lovella i trumienkami z Arthur’s Seat…
Jean!
– Czuję, że coś mi tu śmierdzi – powiedziała Ellen Wylie.
– Zawsze poważnie traktowałem kobiecą intuicję… – Tyle ze akurat tym razem postąpił inaczej i zupełnie zignorował sygnały zgłaszane mu przez kobiety stykające się z Devlinem. – Jedziemy twoim czy moim?
Jean wyprostowała się. Devlin stał nieruchomo w otwartych drzwiach. Jego niebieskie oczy patrzyły na nią lodowato, a źrenice zmalały do maleńkich kropek.
– To pańskie narzędzia, profesorze Devlin? – zapytała.
– No chyba nie Lovella, droga pani, nieprawdaż?
Jean głośno przełknęła ślinę.
– Chyba lepiej już sobie pójdę.
– Niestety, nie mogę się na to zgodzić.
– A to dlaczego?
– Bo myślę, że pani już wie.
– Co wiem? – Nerwowo rozejrzała się wokół, ale nie dostrzegła niczego, czym mogłaby się posłużyć.
– Że to ja zostawiałem te trumienki – oświadczył. – Widzę to w pani oczach. Nie ma sensu zaprzeczać.
– Pierwszą zrobił pan po śmierci żony, prawda? I zabił pan tę biedną dziewczynę w Dunfermline.
Uniósł w górę palec.
– Nieprawda: przeczytałem jedynie o jej zniknięciu i pojechałem, by zostawić symbol, takie memento mori. Potem były jeszcze inne… Bóg raczy wiedzieć, co się z nimi stało. – Patrzyła, jak Devlin robi krok w jej kierunku. – Widzi pani, trochę potrwało, nim pogodziłem się ze stratą i mogłem zacząć myśleć o czymś innym. – Na jego połyskujących wilgocią ustach błąkał się uśmieszek. – Życie Anne po prostu… zgasło… po wielu miesiącach męczarni. Było to takie niesprawiedliwe: brak jakiegoś motywu i kogoś winnego… Te zwłoki, którymi się potem zajmowałem… po śmierci Anne… chciałem, żeby im też było przypisane cierpienie. – Dotknął dłońmi krawędzi stołu. – Nie powinienem się wygadać o Lovellu… sumienny historyk nie mógł nie pogrzebać głębiej w moich teoriach i wtedy musiał zauważyć niepokojące podobieństwa między przeszłością i dniem dzisiejszym, czyż nie tak, panno Burchill? I to właśnie pani… jedyna, która potrafiła to powiązać w jedną całość… wszystkie trumienki przez ten cały czas…