Po usunięciu chwastów doczytała się, że Lovell był aż trzykrotnie żonaty i że wszystkie trzy żony zmarły przed nim. Nie było natomiast mowy o żadnych dzieciach… Zastanowiła się, czy dzieci pochowano gdzie indziej, czy też może nie było ich w ogóle. Tyle że John coś mówił o jakimś potomku… Przyjrzała się wypisanym datom i stwierdziła, że wszystkie żony zmarły młodo. Przyszło jej na myśl, że może umierały podczas porodu.
Pierwsza żona: Beatrice, z domu Alexander, lat dwadzieścia dziewięć.
Druga żona: Alice, z domu Baxter, lat trzydzieści trzy.
Trzecia żona: Patricia, z domu Addison, lat dwadzieścia sześć.
Dopisek u dołu brzmiał: „Odeszły, lecz jakże słodko będzie się spotkać w królestwie Pana”.
Jean nie mogła się opędzić od myśli, że musiało to być niezłe spotkanie: Lovell i jego trzy żony. Miała w kieszeni długopis, lecz ani skrawka papieru. Rozejrzała się po cmentarzu i znalazła starą kopertę, którą rozdarła. Oczyściła ją z brudu i piasku, i na odwrocie zapisała sobie wszystkie daty i nazwiska.
Siobhan wróciła do biura i przystąpiła do prób ułożenia anagramu z liter w słowach Camusa i ME Smitha i przy tej czynności zastał ją Eric Bains.
– Wszystko w porządku? – zapytał.
– Jakoś zipię.
– To dobrze. – Położył teczkę przy nogach, wyprostował się i rozejrzał wokół. – Ze służb specjalnych już się odezwali?
– Nic mi o tym nie wiadomo. – Zliczała literki końcem długopisu. Pomiędzy M i E nie było spacji, więc może należało je odczytywać jako jedno słowo me, a więc „ja” albo „mnie”? Czy Quizmaster chciał przez to powiedzieć, że nazywa się Smith? Skrót ME używany był też na określenie jakiejś choroby. Nie pamiętała, od jakich słów był to skrót… pamiętała tylko, że gazety nazywały ją „grypą yuppies”. Bain podszedł do faksu, wziął do ręki plik kartek i zaczął je przeglądać.
– Nie wpadłaś na to, żeby sprawdzić? – powiedział, odkładając dwie kartki na bok i wkładając resztę do korytka faksu.
– A co to? – spytała Siobhan, podnosząc głowę.
W drodze do jej biurka czytał.
– Ale bomba! – sapnął. – Nie pytaj mnie jak, ale się im udało.
– Co?
– Namierzyli jeden z adresów.
Siobhan tak gwałtownie zerwała się z krzesła i wyciągnęła rękę po faks, że włosy zupełnie jej się rozsypały. Oddając kartkę, Bains zapytał:
– A kto to jest Claire Benzie?
– Nie jesteś zatrzymana, Claire – oświadczyła Siobhan – ale jeśli sobie życzysz adwokata, to twoja sprawa. W każdym razie proszę o wyrażenie zgody na nagrywanie.
– Brzmi to strasznie poważnie – powiedziała Claire Benzie. Zabrali ją z mieszkania w Bruntsfield i przewieźli na St Leonard’s. Zachowywała się potulnie i nie zadawała żadnych pytań. Miała na sobie dżinsy i jasnoróżowy golf. Twarz bez makijażu. Siedziała w sali przesłuchań, czekając, aż Bain założy taśmy na oba magnetofony.
– Będziemy mieli dwa oryginały – odezwała się Siobhan – jeden dla ciebie, drugi dla nas, w porządku?
Benzie obojętnie wzruszyła ramionami.
Bain powiedział: „No to jedziemy”, uruchomił obie taśmy i usiadł na krześle obok Siobhan. Dla porządku Siobhan przedstawiła siebie i Baina oraz podała czas i miejsce nagrania.
– Claire, czy mogłabyś podać swoje pełne imię i nazwisko? – zwróciła się do dziewczyny.
Claire to zrobiła, dodając swój adres w Bruntsfield. Siobhan na moment odchyliła się do tyłu, jakby zbierając siły, potem pochyliła do przodu i oparła łokciami o krawędź wąskiego stołu.
– Claire, czy pamiętasz naszą wcześniejszą rozmowę? Było to w obecności mojego kolegi, w gabinecie doktora Curtisa?
– Tak, pamiętam.
– Zapytałam cię wtedy, czy wiesz coś na temat gry, w którą grała Philippa Balfour?
– Jutro jest jej pogrzeb.
Siobhan kiwnęła głową.
– Ale czy to pamiętasz?
– Siedem płetw w górę czyni króla – powiedziała Benzie. – Mówiłam wam o tym.
– Zgadza się. Powiedziałaś, że Philippa podeszła do ciebie w jakimś barze…
– Tak.
– …i powiedziała ci, o co w tym chodzi.
– Tak.
– Ale o całej grze nie wiedziałaś?
– Nie. Nie miałam pojęcia, póki mi nie powiedzieliście.
Siobhan odchyliła się do tyłu i założyła ręce identycznie jak Claire, jakby była jej lustrzanym odbiciem.
– To jak to możliwe, że ten, kto wysyłał Flipie zagadki, korzystał z twojego adresu internetowego?
Benzie w milczeniu wpatrywała się w Siobhan, która równie intensywnie świdrowała ją wzrokiem. Eric Bain podrapał się kciukiem po nosie.
– Chcę adwokata – powiedziała cicho Benzie.
Siobhan wolno pokiwała głową.
– Przesłuchanie zakończono o piętnastej dwanaście – wyrecytowała. Bain wyłączył magnetofony, a Siobhan zapytała Claire, czy ma kogoś konkretnego na myśli.
– Chyba naszego rodzinnego adwokata.
– A kto nim jest?
– Mój ojciec – odparła, a widząc zdumienie na twarzy Siobhan, skrzywiła usta w uśmieszku i dodała: – Mam na myśli ojczyma, pani posterunkowa. Proszę się nie bać, nie będę wywoływała duchów…
Wiadomość o przesłuchaniu rozniosła się lotem błyskawicy i kiedy Siobhan wyszła z sali przesłuchań i minęła w drzwiach wezwaną policjantkę, na korytarzu czekał na nią zwarty tłumek kolegów, którzy zarzucili ją pytaniami.
– No i co?
– To ona to zrobiła?
– Co ci powiedziała?
– Przyznała się?
Siobhan nie odpowiedziała i podeszła do Gill Templer.
– Chce adwokata i tak się składa, że ma takiego w rodzinie.
– To dobrze.
Siobhan kiwnęła głową i przeciskając się przez tłumek, weszła do sali detektywów i wyciągnęła z gniazdka wtyczkę pierwszego z brzegu telefonu.
– Prosi też o coś do picia, najchętniej dietetyczną pepsi, jeżeli to możliwe.
Templer rozejrzała się wokół i zatrzymała wzrok na Silversie.
– Słyszałeś, George?
– Tak jest, pani komisarz – odparł Silvers, jednak wcale się nie kwapił, by odejść, aż go musiała pogonić gestem ręki.
– No i co? – spytała, zagradzając drogę Siobhan.
– No cóż – odparła Siobhan – musi nam parę rzeczy wyjaśnić, ale to jeszcze nie znaczy, że jest morderczynią.
– Ale byłoby nieźle, gdyby była – odezwał się ktoś obecnych.
Siobhan pamiętała uwagę Rebusa na temat Claire Benzie i spojrzała teraz Gill Templer prosto w oczy.
– Jeśli nie zmieni zdania i zostanie przy patologii – powiedziała – to za dwa, trzy lata może się okazać, że będziemy z nią współpracować ramię w ramię. Więc nie powinniśmy się teraz na niej wyżywać. – Nie była pewna, czy dosłownie cytuje wypowiedź Rebusa, ale wiedziała, że jest blisko.
Templer spojrzała na nią z uznaniem i wolno pokiwała głową.
– Posterunkowa Clarke ma absolutną rację – stwierdziła, zwracając się do otaczającego je tłumku. A potem usunęła się na bok i do mijającej ją Siobhan mruknęła coś w rodzaju: „Dobra robota, Siobhan”.
Po powrocie do sali przesłuchań, Siobhan wetknęła wtyczkę telefonu do gniazdka na ścianie i poinformowała Claire, że wyjście na miasto jest przez 9.
– Ja jej nie zabiłam – powiedziała studentka głosem spokojnym i pewnym siebie.
– Wobec tego, nie masz się czym martwić. Musimy tylko ustalić, co się naprawdę stało.
Claire kiwnęła głową i podniosła słuchawkę. Siobhan dała znak Bainowi i oboje wyszli z sali, zostawiając na straży policjantkę.
Tłumek na korytarzu już się rozszedł, ale z sali detektywów dochodził głośny i ożywiony gwar.
– Załóżmy, że to nie ona – Siobhan półgłosem zwróciła się do Baina.
– Okej – kiwnął głową.
– To jak to możliwe, żeby Quizmaster mógł korzystać z jej adresu?
Pokręcił głową.