– Wokalista zespołu Spad? – powiedział cicho, niemal do siebie.
– Zna ich pan? – Kenny wyglądał na zaskoczonego, że ktoś w wieku Rebusa może coś na ten temat wiedzieć.
– Widziałem ich ze dwadzieścia lat temu. W jakimś klubie w Abbeyhill.
– Nieźle grzeją, co? – stwierdził Kenny.
Rebus pokiwał głową, ale myślami był już gdzie indziej. A potem bibliotekarka Bridget ubrała te myśli w słowa.
– To zabawne – rzekła i wskazała głową na listę w ręku Rebusa. – Bo oryginalny tytuł powieści Camusa – La chute – można tłumaczyć jako Upadek, ale też jako Spad. Mamy jej egzemplarz w dziale beletrystyki, jeśli pan sobie życzy…
Ojczymem Claire Benzie okazał się mecenas Jack McCoist, jeden z bardziej znanych obrońców sądowych w mieście. Przed dalszym przesłuchiwaniem poprosił o dziesięć minut rozmowy z Claire w cztery oczy. Potem na salę wkroczyła znów Siobhan, tym razem w towarzystwie Gill Templer, która ku widocznemu niezadowoleniu Erica Baina, postanowiła go zastąpić.
Puszka po pepsi przed Claire była pusta, McCoist miał przed sobą pół filiżanki letniej herbaty.
– Nie sądzę, żebyśmy musieli to nagrywać – oświadczył McCoist. – Najpierw porozmawiajmy i zobaczymy, dokąd nas to prowadzi. Zgoda?
Spojrzał na Gill Templer, która po chwili zastanowienia kiwnęła głową.
– Możecie zaczynać, posterunkowa Clarke – zwróciła się do Siobhan.
Siobhan próbowała uchwycić wzrok Claire, ale ta siedziała ze wzrokiem wbitym w puszkę po pepsi, którą przetaczała sobie dłoniach.
– Claire – zaczęła – jedną ze wskazówek, które Flipa otrzymała w trakcie gry, wysłano z adresu e-mailowego założonego przez ciebie.
Przed McCoistem leżał blok A4, w którym kilka stron pokryte było notatkami napisanymi tak nieczytelnym charakterem, że równie dobrze mógłby służyć za jego osobisty szyfr. Teraz otworzył go na świeżej stronie.
– Czy mógłbym zapytać, w jaki sposób zdobyliście te maile?
– Zostały… Myśmy ich właściwie nie zdobywali. Ktoś ukrywający się pod pseudonimem Quizmaster wysłał wiadomość do Flipy Balfour, która trafiła do mnie.
– W jaki sposób? – McCoist nawet nie podniósł głowy znad notatek.
Siobhan widziała jedynie jego ramiona odziane w granatową marynarkę w prążki i wierzchołek głowy z mocno przerzedzonymi włosami.
– Sprawdzałam zawartość dysku w komputerze panny Balfour, szukając czegoś, co by nam pomogło wyjaśnić jej zniknijcie.
– A więc stało się to już po jej zniknięciu? – Dopiero teraz podniósł głowę i Siobhan ujrzała okulary w grubej czarnej oprawie i pełne powątpiewania usta zaciśnięte w cienką kreskę.
– Tak – przyznała.
– I to tę wiadomość zidentyfikowaliście, jako wysłaną z komputera mojej klientki?
– Jako pochodzącą z serwera jej prowajdera, tak. – Siobhan zwróciła uwagę, że na słowa „moja klientka” Claire po raz pierwszy podniosła wzrok i spojrzała badawczo na ojczyma. Pewnie go nigdy wcześniej nie widziała w akcji.
– Pod słowem „prowajder” rozumie pani dostawcę usług internetowych, czy tak?
Siobhan kiwnęła głową. Wiedziała, że McCoist chciał jej tylko pokazać, że żargon internetowy też nie jest mu obcy.
– Czy były jeszcze dalsze wiadomości tego typu?
– Tak.
– Czy również pochodziły z tego samego adresu?
– Tego jeszcze nie wiemy. – Siobhan uznała, że nie musi mu mówić, iż w grę wchodzi większa liczba prowajderów.
– Doskonale. – McCoist zamaszyście postawił kropkę po ostatnim słowie i w zamyśleniu odchylił się do tyłu.
– Czy mogę teraz zadać pytanie Claire? – spytała Siobhan.
McCoist spojrzał na nią znad krawędzi okularów.
– Moja klientka wolałaby najpierw złożyć krótkie oświadczenie.
Claire sięgnęła do kieszeni dżinsów i wyciągnęła złożoną we czworo kartkę, która najwyraźniej pochodziła z bloku ojczyma. Pismo na niej było inne niż w jego notatkach, ale Siobhan dostrzegła poprawki zrobione jego ręką.
Claire odchrząknęła.
– Dwa tygodnie przed zniknięciem Flipy pożyczyłam jej swojego laptopa. Miała do napisania jakąś pracę i uznałam, że jej się przyda. Wiedziałam, że nie posiada własnego laptopa. Nie miałam potem okazji poprosić o jego zwrot. Czekałam na jej pogrzeb, by zwrócić się do rodziny z prośbą o przeszukanie jej mieszkania.
– Czy ten laptop jest twoim jedynym komputerem? – przerwała jej Siobhan.
– Nie – potrząsnęła głową Claire – ale korzysta z tego samego serwera, do którego podłączony jest mój pecet.
Siobhan spojrzała na nią, ale Claire nadal unikała kontaktu wzrokowego.
– Ale w mieszkaniu Philippy Balfour nie było żadnego laptopa – powiedziała.
Ich oczy nareszcie się spotkały.
– To gdzie on jest? – spytała Claire.
– Zakładam, że masz jakiś dowód zakupu albo gwarancję, albo coś w tym rodzaju?
Odezwał się McCoist.
– Czy pani oskarża moją córkę o kłamstwo? – Nagle nie była już tylko jego klientką.
– Myślę tylko, że Claire powinna nam o tym powiedzieć nieco wcześniej.
– Nie wiedziałam, że to może być… – zaczęła Claire.
– Pani komisarz Templer – przerwał jej McCoist wyniośle – Nie przypuszczałem, że policja okręgu Lothian i Borders ucieka się do rzucania pod adresem potencjalnych świadków oskarżeń o dwulicowość.
– Póki co – odparła Templer równie wyniośle – pańska pasierbica występuje tu w charakterze podejrzanej, nie świadka.
– Podejrzanej o co? O zorganizowanie quizu? Od kiedy to się liczy jako przestępstwo?
Gill zabrakło dobrej odpowiedzi i rzuciła spojrzenie na Siobhan, która pomyślała, że odczytuje w nim myśli szefowej: „On ma rację… wciąż nie mamy pewności, czy Quizmaster ma jakikolwiek związek ze sprawą… wychylam się tylko w oparciu o twoje przeczucia, więc lepiej o tym pamiętaj…”
McCoist czuł, że spojrzenia wymienione między dwiema kobietami mają istotne znaczenie, postanowił więc iść za ciosem.
– Nie wyobrażam sobie, żebyście na tej podstawie mogli coś przedstawić prokuraturze. Przecież by was wyśmiali… szanowna pani komisarz. – Ostatnie słowa powiedział z wyraźnym naciskiem. Wiedział, że niedawno ją awansowano i że musi sobie dopiero wyrobić pozycję.
Ale Gill już odzyskała pewność siebie.
– Musimy, mecenasie McCoist, uzyskać od Claire jasne odpowiedzi na pytania, jej wersja bowiem wygląda dość blado i w przeciwnym razie będziemy zmuszeni kontynuować nasze śledztwo.
Zapadło milczenie, podczas którego McCoist zdawał się zastanawiać nad słowami Gill, a Siobhan układała sobie w głowic listę argumentów. Claire Benzie niewątpliwie miała motyw: rolę jaką odegrał bank Balfour w samobójstwie jej ojca. Gra internetowa dostarczyła jej możliwości, zwabienie zaś Philippy Balfour na Arthur’s Seat stanowiłoby okazję. Wymyśliła sobie nagle ten pożyczony laptop, który – co było jej na rękę – gdzieś się tajemniczo zawieruszył… Siobhan zaczęła obmyślać analogiczną listę argumentów wobec Ranalda Marra, który od razu na początku nauczył Flipę, jak pozbywać się niewygodnych e-maili. Ranald Marr na czele armii swych żołnierzyków, drugi co do starszeństwa w banku. Tyle że wciąż nie potrafiła wymyślić, jaką korzyść mógłby odnieść ze śmierci Flipy…
– Claire – powiedziała cicho – czy kiedy bywałaś w Jałowcach, spotkałaś tam kiedyś Ranalda Marra?
– Nie rozumiem, jaki to może mieć…
Ale Claire przerwała ojczymowi.
– Ranald Marr, tak. I nigdy nie rozumiałam, co ona w nim widzi.
– Kto?
– Flipa. Była w nim zadurzona. Pewnie tylko takie dziewczęce fanaberie.
– Czy spotkała się z wzajemnością? Czy przerodziło się to w coś więcej niż tylko dziewczęce zadurzenie?
– Wydaje mi się, że trochę odbiegamy od…
Ale Claire uśmiechnęła się do Siobhan.
– Dopiero dużo później – powiedziała.
– Kiedy później?
– Wydawało mi się, że do końca, do chwili zniknięcia była mocno zaangażowana…
– Dlaczego wszyscy są tacy podekscytowani? – zapytał Rebus.
Bain podniósł głowę znad biurka, przy którym coś pisał.