– Ale ja muszę – jęknął jakiś damski głos.
– Ja też – powiedział Pryde, puszczając oko – ale chyba lepiej przeniosę się do męskiego prymitywu. – Gill kiwnęła głową i odsunęła się od drzwi, a on raz jeszcze tęsknie rozejrzał się wokół i dodał: – Ale wierz mi, że to już na zawsze zapadnie mi w pamięć. Żeby to człowiek miał takie luksusy…
Po powrocie do sali przesłuchań zastali Marra rozluźnionego i siedzącego z miną wyrażającą pewność, że za chwilę znów wsiądzie do swego maserati. Nie mogąc się pogodzić z jego bezczelną pewnością siebie, Gill postanowiła jeszcze raz spróbować.
– Pański romans z Philippą ciągnął się dość długo, prawda?
– O Boże, znów do tego wracamy? – powiedział Marr, przewracając oczami.
– W dodatku ludzie o nim wiedzieli. Philippa opowiedziała wszystko Claire Benzie.
– I to od niej te wiadomości? To już stara śpiewka. Ta młoda osóbka jest gotowa zrobić i powiedzieć wszystko, co może zaszkodzić bankowi.
– Nie sądzę – potrząsnęła głową Gill. – Gdyby chciała wykorzystać to, co wie, wystarczył jeden telefon do Johna Balfoura i cała sprawa by się wydała. A jednak tego nie zrobiła. Mogę więc jedynie przyjąć, że ma pewne zasady.
– Albo, że czekała na właściwy moment.
– To też możliwe.
– Czyli do tego się to teraz sprowadza: jej słowo przeciwko mojemu?
– Faktem jest, że zależało panu na nauczeniu Philippy, jak się pozbywać niepożądanych e-maili.
– To już też wyjaśniłem pani ludziom.
– Tak, tylko że teraz znamy prawdziwy powód, dlaczego pan to zrobił.
Marr próbował ją zgromić wzrokiem, jednak bezskutecznie. Nic mógł wiedzieć, że w trakcie swej kariery policyjnej Gill brała udział w przesłuchiwaniu kilkunastu morderców. Oni także wielokrotnie próbowali ją gromić wzrokiem pełnym nienawiści i szaleństwa. Marr odwrócił wzrok i opuścił ramiona.
– No więc dobrze – powiedział – jest jedna sprawa…
– Cały czas na to czekamy, panie Marr – warknął Pryde, wyprostowując się sztywno na krześle.
– Nie powiedziałem… całej prawdy w sprawie tej gry, w którą grała.
– Nie powiedział pan całej prawdy w żadnej sprawie – wtrącił Pryde ponuro, jednak Gill uciszyła go spojrzeniem. Zresztą Marr i tak nie słuchał.
– Nie wiedziałem, że chodzi o grę – ciągnął – wtedy nie. Dla mnie było to zwykłe pytanie… jak hasło do krzyżówki. Tak sobie wtedy pomyślałem.
– Więc zwróciła się do pana o pomoc?
Marr kiwnął głową.
– Tak, w sprawie snu masona. Myślała, że będę mógł jej pomóc.
– A dlaczego tak myślała?
Na jego twarzy pojawił się cień uśmiechu.
– Zawsze mnie przeceniała. Ona była… Myślę, że daleko wam do zrozumienia w pełni, kim naprawdę była. Wiem, jakie macie o niej zdanie: bogata rozpieszczona smarkula, której studia polegają na oglądaniu starych malowideł, a która później wyjdzie za kogoś jeszcze bogatszego. – Potrząsnął głową. – Ale Flipa wcale taka nie była. Może sprawiała takie wrażenie, ale miała złożoną naturę, potrafiła w każdej chwili czymś zaskoczyć. I tak właśnie było z tą grą. Z jednej strony mnie to zdumiało, ale z drugiej… Pod wieloma względami była w tym cała Flipa. Miała skłonność do nagłych zachwytów nad czymś nowym, do nowych pasji. Całymi latami chodziła raz w tygodniu do zoo, niemal tydzień w tydzień, rok w rok, a ja się o tym do wiedziałem zupełnie przypadkowo dopiero kilka miesięcy temu. Tylko dlatego, że akurat wychodziłem ze spotkania w hotelu Posthouse, a ona wychodziła z bramy zoo tuż obok. – Spojrzał na nich. – Rozumiecie, o co mi chodzi?
Gill nie była taka pewna, ale potakująco kiwnęła głową.
– Proszę mówić dalej – powiedziała, ale jej głos jakby wytrącił go z transu i sprowadził na ziemię.
Zaczerpnął powietrza i wyglądało, że się otrząsnął.
– Ona była… – Otworzył usta i zamknął je, nie wydając żadnego dźwięku. Potem pokręcił głową i dodał: – Jestem zmęczony i chcę wrócić do domu. Muszę porozmawiać z Dorothy o pewnych sprawach.
– Może pan prowadzić? – spytała Gill.
– Absolutnie – odetchnął głęboko. Jednak, gdy znów na nią spojrzał, oczy miał pełne łez. – Chryste Panie – powiedział – ależ ja to wszystko pogmatwałem. A mimo to, za cenę chwil, które z nią spędziłem, zrobiłbym to jeszcze raz, i jeszcze raz, i jeszcze raz…
– Ćwiczy pan sobie tekst dla małżonki? – zapytał Pryde zimno i dopiero wtedy Gill zdała sobie sprawę, że opowieść Marra tylko ją tak poruszyła. By to jeszcze mocniej podkreślić, Pryde wydmuchnął coś na kształt balonika, który pękł mu na ustach z głośnym klapnięciem.
– Mój Boże – odezwał się Marr, niemal z podziwem. – Mogę się jedynie modlić do Boga, by mnie nigdy nie obdarzył skórą równie grubą jak pańska.
– To pan, panie Marr, przez te wszystkie lata pieprzył córkę swojego kumpla. W porównaniu ze mną, pan jesteś jak jebany pancernik.
Tym razem Gill złapała go za ramię i wyciągnęła z sali przesłuchań.
Rebus snuł się smętnie pośród ogólnego ożywienia panującego na St Leonard’s. Wszyscy byli przekonani, że przesłuchania Marra i Claire Benzie o czymś świadczą. No pewno, że o czymś.
– Żeby jeszcze wiedzieć o czym – mruknął, jednak nikt go nic słuchał. W szufladzie biurka znalazł trumienki, jakieś papiery i brudny papierowy kubek po kawie, który zostawił tu ktoś, komu nie chciało się poszukać kosza. Rebus zasiadł w starym fotelu Farmera, wyciągnął trumienki i rozłożył je na biurku, odsuwając na bok stertę papierów. Czuł, jak mu się morderca wymyka z rąk. Problem polegał na tym, że nowe dane można było uzyskać tylko za cenę nowej ofiary, a wcale nie był pewien, czy by tego chciał. Musiał sam przed sobą przyznać, że dowody, które wziął do domu i rozwiesił na ścianie, w rzeczywistości nie stanowiły dowodów. Były tylko mieszaniną poszlak i spekulacji, wiotką pajęczyną podejrzeń wziętych niemal z powietrza, na którą wystarczyło mocniej dmuchnąć, by zaczynała się rwać. Na podstawie zebranych dowodów można było równie dobrze przyjąć, że Betty-Anne Jesperson uciekła po kryjomu z tajemniczym kochankiem, a Hazel Gibbs w alkoholowym zamroczeniu wędrowała brzegiem White Cart Water, pośliznęła się, upadła i straciła przytomność. Może Paula Gearing umiała dobrze ukryć swą rozpacz i weszła do morza z własnej woli, a ta uczennica, Caroline Farmer, chciała tylko wyrwać się z małego szkockiego miasteczka i rozpocząć nowe życie w jakimś mieście w Anglii.
No to co, że ktoś w pobliżu zostawiał drewniane trumienki? Przecież nie było nawet pewne, że za każdym razem była to ta sama osoba. Jedynym na to dowodem była opinia stolarza. A protokoły autopsji nie wskazywały na to, by w ogóle popełniono jakieś przestępstwo… aż do czasu znalezienia trumienki w Kaskadach. To kolejne odstępstwo od dotychczasowej prawidłowości Flipa Balfour była pierwszą ofiarą, o której można z całą pewnością powiedzieć, że zginęła z rąk napastnika.
Objął głowę dłońmi, czując, że jeśli jej nie przytrzyma, to może mu za chwilę eksplodować. Zbyt wiele upiorów, zbyt wiele różnych „jeżeli” i „ale”. Zbyt dużo nagromadziło się smutku i bólu, poczucia straty i poczucia winy. To właśnie w takich chwilach miał zwyczaj składać nocne wizyty Conorowi Leary. Teraz nie było już nikogo, do kogo mógłby się zwrócić…
Pod numerem wewnętrznym Jean odezwał się jakiś męski głos.
– Przykro mi – powiedział – ostatnio trudno ją zastać.
– Macie dużo pracy?
– Niespecjalnie. Jean udała się znów na jakąś tajemniczą wycieczkę.
– Naprawdę?
Mężczyzna roześmiał się.
– Nie chodzi mi o wycieczkę autobusem, czy coś w tym rodzaju – wyjaśnił. – Od czasu do czasu podejmuje jakieś specjalne akcje. Wtedy mogliby w budynku zdetonować bombę, a ona i tak by nie zauważyła.
Rebus uśmiechnął się. Facet z muzeum mógłby równie dobrze mówić o nim. Tyle że Jean nic mu nie wspominała, że zajmuje się czymś poza normalną pracą. To oczywiście nie jego sprawa, ale…
– To co ją tym razem pochłonęło? – zapytał.
– Mmm, zaraz, niech sobie przypomnę… Burke i Harc, doktor Knox i całe to towarzystwo.