– Rezurekcjoniści?
– To dziwna nazwa, nie uważa pan? Bo w końcu trudno powiedzieć, żeby ich działalność prowadziła do zmartwychwstania. W każdym razie nie w chrześcijańskim sensie tego słowa.
– To prawda. – Mężczyzna przy telefonie irytował Rebusa swoim tonem i sposobem mówienia. Irytowało go również to, że tak łatwo udziela informacji o Jean. Nawet nie spytał go o nazwisko. Gdyby Steve Holly natknął się na tego faceta, mógłby się od niego wszystkiego dowiedzieć, pewnie łącznie z jej numerem telefonu i adresem domowym.
– Ale chyba najbardziej interesował ją ten lekarz, który robił sekcję zwłok Burke’a. Jak on się nazywał…?
Rebus przypomniał sobie portret w Domu Lekarza.
– Kennet Lovell? – zapytał.
– Właśnie. – Mężczyzna wydawał się nieco poirytowany tym, że Rebus wiedział. – Pan może pomaga Jean? Mam jej zostawić jakąś wiadomość?
– A nie wie pan przypadkiem, gdzie teraz jest?
– Nie zwierza mi się.
No i chwała Bogu, pomyślał Rebus i niemal powiedział to na głos. Ograniczył się jednak tylko do stwierdzenia, że nie zostawi żadnej wiadomości i rozłączył się. Jean dowiedziała się o Lovellu od Devlina, wtedy gdy snuł swoją teorię o tym, że to Lovell zostawił trumienki na Arthur’s Seat. Najwyraźniej poszła tym tropem. Mimo wszystko to dziwne, że nic mu o tym nie powiedziała…
Wlepił wzrok w biurko naprzeciwko, to, przy którym przedtem siedziała Wylie. Całe było zarzucone papierzyskami. Przymrużył oczy, wstał z miejsca i podszedłszy do biurka, zaczął przekładać kartki.
Na samym dnie leżały protokoły autopsji Hazel Gibbs i Pauli Gearing. Miał zamiar je odesłać. Wtedy w barze Ox profesor Devlin wyraźnie nalegał, by je zwrócić. I oczywiście miał rację. Nie były tu już do niczego potrzebne, a mogły się łatwo zawieruszyć lub trafić do niewłaściwych teczek wraz z masą dokumentów powstałych w trakcie śledztwa.
Rebus przeniósł je na swoje biurko, potem wszystkie inne papiery złożył na sąsiednie biurko. Trumienki wróciły do dolnej szuflady, z wyjątkiem tej pochodzącej z Kaskad, którą wsadził do reklamówki z jakiegoś sklepu. Z pojemnika fotokopiarki wyciągnął arkusz papieru A4 – było to jedyne miejsce w całym biurze, gdzie zawsze można było znaleźć kawałek czystego papieru – i napisał na nim: CZY KTOŚ BYŁBY ŁASKAW WYSŁAĆ TE DOKUMENTY NA PODANE ADRESY, JEŻELI TO MOŻLIWE NAJPÓŹNIEJ DO PIĄTKU. DZIĘKI, J.R.
Rozejrzał się i dopiero teraz dotarło do niego, że wprawdzie na parking komisariatu wjechał za samochodem Siobhan, lecz teraz nigdzie jej tu nie ma.
– Powiedziała, że jedzie na Gayfield Square – wyjaśnił któryś z kolegów.
– Kiedy?
– Pięć minut temu.
A więc podczas jego rozmowy telefonicznej z facetem z muzeum.
– Dzięki – rzucił i biegiem ruszył do samochodu.
Z St Leonard’s na Gayfield Square nie da się szybko przejechać, więc Rebus musiał popełnić szereg wykroczeń na kolejnych światłach i skrzyżowaniach. Przed komisariatem nie było jej samochodu, ale kiedy wparował do środka, od razu się na nią natknął. Stała na korytarzu, spokojnie gawędząc z Grantem Hoodem ubranym w kolejny podejrzanie nowy garnitur i świecącym świeżą opalenizną.
– Siedzisz twarzą do słońca, Grant? – zapytał Rebus. – Zdawało mi się, że ten twój pokój w Pałacu nie ma nawet okna.
Hood machinalnie dotknął ręką policzka.
– Może mnie troszkę chwyciło. – Po czym udając, że dostrzega kogoś w drugim końcu korytarza, dodał pospiesznie: – Przepraszam, ale muszę… – I już go nie było.
– Zaczynam się martwić o naszego Granta – mruknął Rebus.
– Jak myślisz: samoopalacz czy solarium?
Rebus wolno pokręcił głową na znak, że sam nie wie. Grant rzucił przez ramię spojrzenie w ich kierunku i wdał się z kimś w ożywioną rozmowę, jakby od dawna na to czekał. Rebus przysiadł na biurku.
– Coś nowego? – zapytał.
– Marra już wypuścili. Wszystko, co udało się z niego wyciągnąć to tyle, że Flipa go rzeczywiście pytała o masonów.
– A jak wyjaśnił to, że nas okłamał?
Wzruszyła ramionami.
– Mnie tam nie było, to nie wiem. – Sprawiała wrażenie trochę rozdrażnionej.
– Może usiądziesz? – zaproponował, ale potrząsnęła głową. – Masz coś pilnego do załatwienia? – domyślił się.
– Zgadza się.
– Co na przykład?
– Co?
Powtórzył pytanie, a ona wbiła w niego wzrok.
– Nie gniewaj się – powiedziała – ale czy jak na zawieszonego gliniarza nie spędzasz przypadkiem za dużo czasu w biurze?
– Zapomniałem coś, więc wpadłem. – Mówiąc to, zdał sobie sprawę, że istotnie o czymś zapomniał: o trumience z Kaskad, którą zostawił na biurku w plastikowej reklamówce. – A ty o czymś nie zapomniałaś?
– O czym mianowicie?
– O podzieleniu się swoim odkryciem z resztą ekipy.
– Nie sądzę.
– Więc jednak coś znalazłaś? Na grobie Francisa Finlaya, tak?
– John… – Starała się teraz unikać jego wzroku. – Zostałeś odsunięty od tej sprawy.
– Być może. Ty się nią zajmujesz, ale cię poniosło.
– Nie masz prawa tak mówić. – Nadal na niego nie patrzyła.
– Myślę, że mam.
– To mi to udowodnij!
– Inspektorze Rebus! – dał się słyszeć władczy głos. W drzwiach kawałek od nich stał Colin Carswell. – Pozwólcie na chwilę…
Rebus spojrzał na Siobhan.
– Dalszy ciąg nastąpi – powiedział, po czym wstał i wyszedł z sali.
Carswell czekał na niego w ciasnym pokoiku Gill Templer. Obok stała Gill z ramionami splecionymi na piersiach. Carswell już się mościł na krześle za jej biurkiem, z niesmakiem spoglądając na stosy nowych papierzysk, jakie przybyły tu od czasu jego ostatniej wizyty.
– A więc, inspektorze Rebus, czym wam możemy służyć? – zapytał.
– Wpadłem tylko po coś.
– Obyście nie wpadli tym razem na dobre.
– Dobre, panie komendancie – powiedział Rebus zimno
– John – wtrąciła się Gill – powinieneś siedzieć w domu.
Rebus kiwnął głową.
– To nie takie proste, kiedy się dzieje tyle ciekawych rzeczy. – Nie spuszczał wzroku z Carswella. – Na przykład, kiedy uprzedzają Marra, że po niego jadą, a teraz jeszcze słyszę, że przed przesłuchaniem pozwolono mu na dziesięć minut rozmowy w cztery oczy z Balfourem. Tylko pogratulować, panie komendancie.
– Strachy na lachy, Rebus – powiedział Carswell.
– Jestem do dyspozycji, proszę mi tylko wyznaczyć miejsce i czas.
– John… – znów wtrąciła się Gill. – W ten sposób do niczego nie dojdziemy, nie uważasz?
– Chcę, żeby mnie przywrócono.
Carswell tylko parsknął, a Rebus zwrócił się do Gill.
– Siobhan wdała się w ryzykowną grę. Wydaje mi się, że się znów kontaktuje z Quizmasterem. Być może umawiają spotkanie.
– Skąd wiesz?
– Nazwijmy to umiejętnością dedukcji. – Spojrzał na Carswella. – I zanim pan zrobi jakąś dowcipną uwagę na temat mojego niskiego poziomu inteligencji, z góry mówię, że się z panem zgadzam. Ale myślę, że w tej sprawie się nie mylę.
– Przekazał jej następną wskazówkę? – Gill wyraźnie się ożywiła.
– Dziś rano na cmentarzu.
Oczy jej się zwęziły.
– Ktoś z konduktu żałobnego?
– Mógł to zostawić wcześniej. Chodzi o to, że Siobhan od dawna go namawia na spotkanie.
– No i co dalej?
– No i sterczy teraz w sali operacyjnej i wyczekuje na właściwy moment.
Gill wolno pokiwała głową.
– Ale przecież, gdyby chodziło o nową zagadkę, to by teraz siedziała i próbowała ją rozwikłać.
– Zaraz, zaraz – wtrącił się Carswell. – A skąd my mamy wiedzieć, że to wszystko prawda? Widzieliście, jak odbierała tę wiadomość?
– Poprzednia wskazówka prowadziła do konkretnego grobu na cmentarzu. Widziałem, jak przy nim ukucnęła…
– No i co z tego?
– No i myślę, że właśnie wtedy przejęła tę wiadomość.
– Ale nie widzieliście tego?
– Kucnęła przy grobie…
– Ale nie widzieliście tego?
Czując, że zbliża się następna konfrontacja, Gill wkroczyła do rozmowy.
– Może najprościej będzie ją wezwać i zapytać.
Rebus kiwnął głową.
– Pójdę po nią. – Zawahał się. – Za pozwoleniem, panie Komendancie.