Carswell westchnął.
– Dobrze, idźcie.
Ale w sali Siobhan już nie było. Rebus ruszył korytarzem, wypytując o nią wszystkich napotkanych. Ktoś stojący przy automacie z napojami oświadczył, że widział, jak przed chwilą tędy przechodziła. Rebus przyspieszył kroku i dotarł do drzwi prowadzących na zewnątrz. Nie było ani śladu jej samochodu, ani jej samej. Pomyślał, że może zaparkowała gdzieś dalej i rozejrzał się na boki. W lewo ciągnęła się ruchliwa Leith Walk, w prawo wąskie uliczki wschodnich krańców Nowego Miasta. Stamtąd było zaledwie pięć minut do jej mieszkania, jednak zawrócił i wszedł do środka.
– Już jej nie ma – poinformował Gill. Zauważył, że zniknął też Carswell. – A komendant gdzie?
– Wezwali go do Pałacu. Zdaje się, że stary coś od niego chciał.
– Gill, musimy ją znaleźć. Wydeleguj paru ludzi. – Kiwnął głową w stronę sali operacyjnej. – Nie mają teraz zbyt wiele do roboty.
– Dobrze, John, znajdziemy ją, nie martw się. Może Bania wie, gdzie się wybierała. – Podniosła słuchawkę. – Zacznijmy od niego…
Ale odnalezienie Erica Baina okazało się równie trudne. Wiadomo było, że jest gdzieś w Pałacu, ale nikt nie potrafił powiedzieć gdzie. Jednocześnie Rebus spróbował się dodzwonić do Siobhan do domu i na komórkę. W domu zgłosiła się automatyczna sekretarka, na komórce automat poinformował go, że telefon jest zajęty. Spróbował ponownie pięć minut później, ale telefon wciąż był zajęty. Tym razem dzwonił już ze swojej komórki, będąc w drodze do jej mieszkania. Nacisnął przycisk domofonu, jednak bez rezultatu. Przeszedł na drugą stronę ulicy, wpatrzył się w jej okna i stał tam tak długo, aż przechodnie zaczęli zadzierać głowy do góry, ciekawi, co też takiego zobaczył, czego oni nie widzą. Jej samochodu nie było ani pod domem, ani na żadnej z sąsiednich uliczek.
Gill zostawiła jej wiadomość na pagerze, prosząc o pilny kontakt, ale Rebus upierał się, że to za mało. W końcu się zgodziła i zarządziła nadanie komunikatu do radiowozów policyjnych, z poleceniem poszukiwania jej samochodu.
Teraz, stojąc pod jej domem, Rebus pomyślał nagle, że przecież może być gdziekolwiek, niekoniecznie w obrębie miasta. Quizmaster już ją wysłał na Hart Fell i do kaplicy Rosslyn. Więc skąd można wiedzieć, jakie miejsce wybrał na ich spotkanie. A im bardziej odosobnione, w tym większym była niebezpieczeństwie. Miał ochotę stłuc się po gębie. Należało zaciągnąć ją ze sobą na to spotkanie i nie pozwolić jej się wymknąć… Jeszcze raz zadzwonił na jej komórkę i ponownie usłyszał, że zajęte. To niemożliwe, nikt tak długo nie rozmawia przez telefon komórkowy – to zbyt kosztowne. A potem nagle zrozumiał, co to oznacza. Zapewne jej telefon komórkowy jest podłączony do laptopa Hooda, a to znaczyło, że może właśnie w tej chwili informuje Quizmastera, że jest już w drodze…
Siobhan zaparkowała samochód. Zostały jej jeszcze dwie godziny do spotkania wyznaczonego przez Quizmastera. Pomyślała, że najlepiej będzie, jeśli do tej pory gdzieś się schowa. Wiadomość od Gill Templer na pagerze oznaczała dwie rzeczy: po pierwsze, że Rebus wszystko Gill powiedział; po drugie, że jeśli zignoruje jej polecenie, to potem będzie się musiała tłumaczyć.
Tłumaczyć? Z trudem potrafiła to sobie samej wytłumaczyć. Wiedziała tyle, że ta gra – choć miała świadomość, że to już nie jest tylko gra, że potencjalnie jest to coś znacznie groźniejszego naprawdę ją wciągnęła. Quizmasterowi, kimkolwiek był, udało się ją w to wciągnąć do tego stopnia, że z trudem mogła myśleć o czymś innym. Brakowało jej codziennej porcji łamigłówek i z przyjemnością zajęłaby się rozwiązywaniem następnych. Ale nie tylko. Teraz gnała ją już zwykła ciekawość, chciała się dowiedzieć wszystkiego o Quizmasterze i o samej grze. Etap nazwany przez niego Rygory jej zaimponował, bo Quizmaster musiał przewidzieć, że będzie na tym pogrzebie i że cała zagadka nabierze dla niej sensu dopiero nad grobem Flipy. No rzeczywiście, niezłe rygory… Czuła jednak, że słowo to odnosi się także do niej samej, bo czuła na własnej skórze rygory narzucone jej przez grę, rygory zmuszające ją do tego, by kontynuować grę i starać się zidentyfikować jej autora. A jednocześnie czuła się przez nią niemal stłamszona. Czy Quizmaster był tam na cmentarzu? A jeśli tak, to czy widział (lub widziała, bo wciąż pamiętała uwagę Baina, by podchodzić do Quizmastera bez uprzedzeń), jak Siobhan podnosi z grobu karteczkę. A może… Na samą myśl poczuła dreszcze. Tyle że informacje o pogrzebie były w prasie, więc Quizmaster mógł się dowiedzieć tą drogą. Był to cmentarz położony najbliżej domu Flipy, można więc było przypuszczać, że tam właśnie zostanie pochowana…
Jednak żadna z tych wątpliwości nie usprawiedliwiała tego, co teraz robi, tego, że się tak samotnie naraża. Było to zachowanie równie idiotyczne jak to, o co wiecznie miała pretensje do Rebusa. Może pchnął ją do tego Grant pozujący na „gracza drużynowego”, z tymi swoimi garniturami i tą opalenizną tak świetnie wypadającą w telewizji i zapewniającą właściwy wizerunek funkcjonariusza policji.
Wiedziała już, że ta gra jest nie dla niej.
Wielokrotnie zdarzało jej się w przeszłości wyjść poza szereg, jednak zawsze szybko do niego wracała. Czasami łamała jakiś przepis – nic poważnego, nic co mogłoby zagrozić jej przyszłej karierze – i szybko wskakiwała na powrót w utarte koleiny. Nie była urodzoną buntowniczką tak jak Rebus, jednak wielokrotnie już stwierdziła, że bardziej jej się podoba po jego stronie barykady niż po stronie takiego Granta czy Dereka Linforda… czyli tych, którzy rozgrywali własne gry, mając na uwadze jeden tylko ceclass="underline" zawsze trzymać z tymi, od których coś zależy, czyli takimi jak Colin Carswell.
Był czas, że zdawało jej się, że będzie mogła się czegoś nauczyć od Gill Templer, jednak Gill bardzo szybko dobiła do innych. Musiała dbać o własne interesy, niezależnie od ceny, jaką przyszło jej płacić. By awansować, Gill musiała przymykać oko na najpaskudniejsze cechy takich ludzi jak Carswell i własne odczucia chować do jakiejś wewnętrznej pancernej kasetki.
Jeśli awansować równało się rezygnować z części samej siebie, Siobhan nie była tym zainteresowana. Wyczuła to już podczas tamtej kolacji u Hadriana, kiedy Gill dała jej wyraźnie do zrozumienia, czego od niej oczekuje.
Więc może teraz, tkwiąc na tym samotnym posterunku, właśnie to robiła: starała się udowodnić coś samej sobie. Może naprawdę nie chodzi o Quizmastera i jego gry, a tylko o nią samą.
Poprawiła się na fotelu, by lepiej widzieć ekran laptopa. Załogowała się do sieci od razu, gdy tylko wsiadła do samochodu i od tej chwili była cały czas podłączona. Brak było nowych wiadomości, napisała więc sama: Spotkanie aktualne. Do zobaczenia. Siobhan.
I kliknęła przycisk „wyślij”.
Potem wyłączyła komputer, odłączyła od niego telefon i podłączyła zasilacz. Bateria i tak wymagała doładowania. Wsadziła jedno i drugie pod fotel pasażera, upewniając się, że nie są dla przechodniów widoczne: nie chciała, by ktoś włamał się do samochodu. Wysiadła z samochodu i sprawdziła, czy wszystkie drzwi są pozamykane i czy miga czerwona kontrolka alarmu.
Zostały jeszcze niecałe dwie godziny, więc trzeba jakoś ten czas zabić…
Jean Burchill wielokrotnie próbowała się dodzwonić do profesora Devlina, ale wciąż nikt nie odpowiadał. W końcu napisała krótki liścik, w którym prosiła go o kontakt, i postanowiła doręczyć go osobiście. Siedząc w taksówce, zastanawiała się, skąd się u niej wziął ten pośpiech i doszła do wniosku, że chyba chce się jak najszybciej uwolnić od Kenneta Lovella. Zajmował jej ostatnio zbyt dużo czasu w ciągu dnia, a ostatniej nocy nawiedził ją nawet we śnie, w którym tak długo okrawał szkielet z mięśni, że pod spodem ukazała się nagle drewniana konstrukcja stołu. Wokół stali jej koledzy z pracy i bili brawo, a coś, co zaczęło się jako autopsja, przerodziło się nagle w występ estradowy.
Jeśli zgłębianie życia Lovella miało się posunąć do przodu, potrzebowała jakiegoś dowodu na jego stolarskie zainteresowania. Bez tego tkwiła w ślepym zaułku. Zapłaciła za taksówkę i z liścikiem w ręku stanęła przed drzwiami kamienicy profesora. Okazało się, że przy drzwiach nie ma skrzynki na listy. Widocznie każde mieszkanie miało własną skrzynkę, a listonosz tak długo naciskał kolejne przyciski domofonu, aż go ktoś wpuścił do środka. Pomyślała, że mogłaby wsunąć list przez szparę pod drzwiami, obawiała się jednak, że zawieruszy się wśród zalewu reklamówek i pozostanie niezauważony. Przyjrzała się tabliczce z przyciskami. Obok przycisku profesora było tylko napisane D. DEVLIN. Pomyślała, że może jednak już wrócił i nacisnęła przycisk. Kiedy nikt się nie odezwał, zaczęła czytać pozostałe nazwiska, zastanawiając się, do kogo zadzwonić. I wtedy nagle domofon zachrypiał.