– Chciałam poznać Quizmastera.
Rozłożył ramiona.
– Jestem do usług.
– Chciałam również dowiedzieć się dlaczego.
– Dlaczego? – Wydął wargi. – Ile chcesz powodów? Jej okropni przyjaciele? Jej ciągłe fochy? Jej wieczne czepianie się i wszczynanie awantur? Szukanie pretekstu do zerwania tylko po to, żeby potem patrzeć, jak się do niej czołgam z powrotem?
– Mogłeś przecież odejść.
– Ale ja ją kochałem! – Roześmiał się, jakby utwierdzając się we własnej głupocie. – Wciąż jej to powtarzałem i wiesz, co mi na to mówiła?
– Co?
– Że nie ja jeden.
– Ranald Marr?
– Tak, ten stary cap. Jeszcze z jej czasów szkolnych. I wciąż to trwało, nawet kiedy już byliśmy razem! – Przerwał i przełknął ślinę. – Wystarczy ci tych powodów, Siobhan?
– Dałeś upust wściekłości na Marra, niszcząc mu tego żołnierzyka, jednak Flipę… Flipę musiałeś aż zabijać? – Czuła zupełny spokój, niemal odrętwienie. – To chyba niezbyt sprawiedliwe.
– Ty tego nie zrozumiesz.
Spojrzała na niego.
– A ja myślę, że tak. Jesteś po prostu tchórzem. Twierdzisz, że tamtego wieczoru nie miałeś zamiaru zabijać Flipy, ale to kłamstwo. Miałeś wszystko dokładnie zaplanowane… a potem przez cały czas zachowywałeś lodowaty spokój, rozmawiałeś z jej przyjaciółmi niewiele ponad godzinę po jej zabiciu. A więc wiedziałeś dokładnie, co robisz. Byłeś przecież Quizmasterem. – Przerwała. Stał, słuchając jej, wpatrzony gdzieś w dal. – Tylko jednego nie rozumiem… wysłałeś do Flipy wiadomość już po jej śmierci?
Uśmiechnął się.
– Wtedy u niej w domu, kiedy Rebus mnie wypytywał, a ty tkwiłaś przy jej komputerze… Powiedział wtedy coś ważnego. Powiedział mi, że jestem jedynym podejrzanym.
– I w ten sposób chciałeś odwrócić od siebie uwagę?
– Miała być tylko ta jedna wiadomość… Ale potem, kiedy na nią odpowiedziałaś, nie mogłem się powstrzymać. Wciągnęło mnie to tak samo jak ciebie, Siobhan. Gra zaczęła rządzić nami obojgiem. – Oczy mu zaiskrzyły. – Czy to nie coś?
Wyglądało, że oczekuje odpowiedzi, więc wolno pokiwała głową.
– Mnie też masz zamiar zabić? – spytała.
Gwałtownie potrząsnął głową, jakby oburzony, że coś takiego mogło jej w ogóle przyjść do głowy.
– Przecież znasz odpowiedź – rzucił. – Inaczej byś tu nie przyszła. – Zrobił kilka kroków i oparł się o jakiś nagrobek. – Może nic by się nie wydarzyło – dodał – gdyby nie ten profesor.
Siobhan pomyślała, że musiała się przesłyszeć.
– Jaki profesor?
– Devlin. Kiedy mnie spotkał po tym wszystkim, od razu się domyślił, że to ja. Dlatego wymyślił tę historyjkę o kimś kręcącym się pod domem. Próbował mnie osłaniać.
– Ale dlaczego miałby coś takiego robić, Davidzie? – Czuła się dziwnie, mówiąc mu po imieniu. Dla niej był Quizmasterem.
– Przez te nasze wszystkie rozmowy… o popełnianiu morderstw i o unikaniu odpowiedzialności.
– Z profesorem Devlinem?
Spojrzał na nią.
– O tak. On też zabijał, wiesz? Ten staruch praktycznie mi to powiedział, a potem mnie podpuszczał, żebym poszedł w jego ślady… Może był z niego zbyt dobry nauczyciel? – Przeciągnął dłonie po nagrobku. – Prowadziliśmy długie rozmowy na klatce schodowej. Chciał o mnie wszystko wiedzieć, o moim dzieciństwie, o moich czasach buntu. Byłem u niego raz w mieszkaniu. Pokazał mi wtedy wycinki z gazet… o ludziach, którzy utonęli lub zaginęli. Był tam nawet jeden o studencie z Niemiec…
– I to stąd się wziął ten pomysł?
– Może. – Wzruszył ramionami. – A kto to wie, skąd się biorą pomysły? – Zamilkł na chwilę. – Pomagałem jej, wiesz? Strasznie ją to fascynowało, te zagadki… Rwała sobie włosy z głowy i wtedy ja się zjawiałem… – Roześmiał się. – Flipa nigdy nie była za dobra w komputerach. To ja jej nadałem ksywę Flipaja, a potem wysłałem jej pierwszą wskazówkę.
– Poszedłeś do niej wtedy powiedzieć, że rozwiązałeś zagadkę dotyczącą Piekliska…
Costello pokiwał głową.
– Oświadczyła, że mnie z sobą nie weźmie, więc musiałem jej obiecać, że ją tylko podwiozę i zostawię… Znów mnie wykopała – tym razem na dobre, bo mi złożyła ciuchy na krześle – a po wizycie na Pieklisku wybierała się na drinka z tymi swoimi koszmarnymi znajomymi… – Zamknął na chwilę oczy, potem je otworzył, zamrugał i spojrzał na Siobhan. – Jak się raz zacznie, to potem trudno przestać… – Wzruszył ramionami.
– To znaczy, że wcześniej nie było Rygorów?
Wolno pokręcił głową.
– Całość wymyśliłem tylko dla ciebie, Siobhan…
– Nie wiem, dlaczego wciąż do niej wracałeś ani co tą grą chciałeś osiągnąć, ale jedno wiem na pewno: nigdy jej nie kochałeś. Tobie chodziło tylko o to, żeby ją kontrolować. – Pokiwała głową, utwierdzając się w słuszności swych słów.
– Niektórzy lubią być kontrolowani. – Nie spuszczał z niej wzroku. – A ty, Siobhan, nie?
Przez moment zastanowiła się… a może tylko tak jej się zdawało. Otworzyła usta, by coś powiedzieć, jednak przeszkodził jej jakiś hałas. Costello gwałtownie szarpnął głową: ścieżką zbliżało się ku nim dwóch mężczyzn. Pięćdziesiąt metrów dalej szło następnych dwóch. Wolno obrócił głowę i spojrzał na Siobhan.
– Okłamałaś mnie – powiedział z wyrzutem.
Siobhan potrząsnęła głową.
– To nie ja.
Costello odskoczył od nagrobka, dał susa na mur i chwyciwszy za jego krawędź, spróbował przerzucić przez nią nogi. Dwaj cywile zaczęli biec i jeden z nich zawołał: „Trzymaj go!” Jednak Siobhan nawet nie drgnęła, jakby przykuta do miejsca. Quizmaster… dała mu przecież słowo… Wymacał nogą jakiś występ w murze i opierając o niego stopę, podciągnął się w górę…
Dopiero teraz Siobhan zerwała się, skoczyła do muru, chwyciła go obiema rękami za drugą nogę i pociągnęła. Próbował ją kopnąć, ale się nie dała i sięgnęła ręką do jego marynarki, starając się go ściągnąć. Potem oboje runęli do tyłu, a panującą ciszę rozdarł jego krzyk. Miała wrażenie, że jak na zwolnionym filmie jego okulary słoneczne przelatują jej obok głowy, za nimi spada on i ląduje na niej całym ciężarem, zapierając jej dech w piersiach. Boleśnie uderzyła głową o coś ukrytego w trawie. Costello już się zerwał i zaczął uciekać, ale dwaj mężczyźni go dopadli i rzucili z powrotem na ziemię. Udało mu się odwrócić głowę i spojrzeć na Siobhan. Był zaledwie kilka kroków od niej. Z twarzą wykrzywioną nienawiścią splunął w jej kierunku. Jego ślina trafiła ją w brodę i zawisła. Poczuła, że nie ma siły, by się wytrzeć…
Jean spała, a lekarz zapewnił Rebusa, że wszystko będzie dobrze: to tylko skaleczenia i stłuczenia, „nic, czego by czas nie uleczył”.
– Bardzo wątpię – odrzekł Rebus. Przy łóżku siedziała Ellen Wylie. Podszedł i stanął obok. – Chciałem ci podziękować – powiedział.
– Za co?
– Choćby za pomoc w wywalaniu drzwi Devlina. Sam bym nie dał rady.
W odpowiedzi wzruszyła tylko ramionami.
– Jak twoja kostka? – spytała.
– Puchnie równo, dziękuję.
– To masz z tydzień albo dwa zwolnienia.
– Może nawet więcej, jeśli łyknąłem trochę wody z Water of Leith.
– Słyszałam, że Devlin nieźle się opił. – Spojrzała na niego. – Przygotowałeś sobie jakąś dobrą historyjkę?
Uśmiechnął się.
– Czy to znaczy, że chcesz mnie podeprzeć jakimiś kłamstewkami?
– Powiedz tylko słowo.
Pokiwał wolno głową.
– Problem w tym, że kilkunastu świadków może twierdzić co innego.
– Może mogą, pytanie, czy będą?
– Poczekamy, zobaczymy – odparł Rebus.
Pokuśtykał do ambulatorium pourazowego, gdzie na ranę na głowie Siobhan założono właśnie kilka szwów. Był z nią Eric Bain. Na widok Rebusa przerwali rozmowę.
– Eric właśnie mi opowiadał, jak doszedłeś do tego, gdzie jestem. – Rebus kiwnął głową. – I jakim sposobem dostaliście się do mieszkania Costello.
Rebus wydął usta w literę O.
– Pan Twardziel – ciągnęła – co to wyłamuje drzwi podejrzanego, nie mając śladu nakazu w kieszeni.