– Technicznie rzecz biorąc, byłem w tym momencie zawieszony, a to oznacza, że nie działałem jako funkcjonariusz policji.
– A to jeszcze gorzej. – Zwróciła się do Baina. – Eric, chyba będziesz musiał go kryć.
– Po przybyciu na miejsce stwierdziłem, że drzwi były otwarte – bez zająknięcia wyrecytował Bain. – Prawdopodobnie w wyniku spłoszenia złodziei…
Siobhan kiwnęła głową i uśmiechnęła się. A potem ścisnęła go za rękę…
Donald Devlin leżał pod nadzorem policji w jednej z izolatek szpitala Western General. Niewiele brakowało, by się utopił i znajdował się teraz w stanie nazywanym przez lekarzy śpiączką pourazową.
– Miejmy nadzieję, że już się z niej nie obudzi – oświadczył zastępca komendanta Colin Carswell. – Zaoszczędziłoby to nam kosztów związanych z formalnym wszczęciem postępowania.
Carswell ani słowem nie odezwał się do Rebusa, ale Gill powiedziała, że ma się tym nie przejmować.
– Ignoruje cię, bo nie potrafi przepraszać.
Rebus kiwnął głową.
– Właśnie przed chwilą byłem u lekarza – powiedział.
– No to co?
– Czy możemy to uznać za moją wizytę kontrolną…?
David Costello przebywał w areszcie na Gayfield Square. Rebus nawet tam nie poszedł. Wiedział, że opróżnią z tej okazji parę butelek whisky i puszek piwa, a odgłosy radości będą przenikać aż do sali przesłuchań. Przypomniał sobie rozmowę z Devlinem, kiedy go zapytał, czy jego młody sąsiad potrafiłby zabić, i uzyskał odpowiedź, że dla Davida byłoby to za proste. A jednak Costello się na to porwał, a Devlin próbował go chronić… Stary zbrodniarz osłaniający młodego.
Rebus wrócił do domu i obszedł wokół całe mieszkanie. Zdał sobie sprawę, że stanowi ono właściwie jedyny trwały punkt odniesienia w jego życiu. Nękały go tu sprawy, nad którymi pracował, i wszystkie monstra, z jakimi się zetknął… To tu, siedząc w fotelu i wyglądając przez okno, mógł się z nimi zmagać. W zakamarkach umysłu miał dla nich miejsce, a one się w tych zakamarkach gnieździły.
Jeśli się teraz tego pozbędzie, to co mu zostanie? Jego świat utraci punkt oparcia, a on pozbawi się klatek, w których trzyma swoje demony…
Jutro zadzwoni do agencji i powie im, że się nie wyprowadza.
To jutro.
Bo dziś musi jeszcze zasiedlić kilka nowych klatek…
14
Było niedzielne popołudnie, a słońce zawieszone nisko nad horyzontem rzucało nienaturalnie długie cienie i układało je w geometryczne wzory. Drzewa gięły się pod naporem wiatru, a po niebie pędziły chmury jak dobrze naoliwione pojazdy. Kaskady, miejscowość bliźniacza z Udręką… Rebus minął tablicę i rzucił okiem na Jean, skuloną na fotelu pasażera. Minął już tydzień od tamtych zdarzeń, a ona wciąż była bardzo wyciszona i jakby nieobecna, niechętnie odbierała telefon i niechętnie otwierała drzwi. Lekarz obiecywał: „nic, czego by czas nie uleczył…”
Zostawił jej wybór, ale powiedziała, że pojedzie z nim. Zaparkowali obok lśniącego czystością BMW. W rowie widać było jeszcze ślady mydlin. Rebus zaciągnął ręczny hamulec i spojrzał na Jean.
– To potrwa tylko chwilę. Chcesz tu zaczekać?
Po chwili namysłu skinęła głową. Sięgnął do tyłu po trumienkę. Owinięta była w kawałek gazety z wydrukowanym na nim reportażem Steve’a Holly’ego. Wysiadł, zostawiając drzwi otwarte, i zapukał do drzwi chaty Pod Kołem.
Otworzyła mu Bev Dodds. Miała na sobie fartuch z falbankami, a na twarzy przylepiony uśmiech.
– Przykro mi, ale tym razem nie turysta – powiedział Rebus, a jej uśmiech zamarł. – Dobrze idzie biznes herbaciano-bułeczkowy?
– Czym mogę służyć?
Podniósł do góry paczuszkę.
– Pomyślałem, że się to pani przyda. W końcu to pani, prawda?
Odchyliła kawałek gazety.
– A, dziękuję – rzekła.
– Bo to naprawdę pani własność, prawda?
Nie patrzyła na niego.
– Co kto znalazł to jego, jak to mówią…
Ale Rebus pokręcił głową.
– Nie, chodzi mi o to, że to pani ją przecież zrobiła, prawda? I ten nowy szyld… – Wskazał głową tablicę. – Powie mi pani, kto to dla pani zrobił? Bo ja jestem gotów się założyć, że to też pani. Ładny kawałek drewna… Domyślam się, że ma pani parę dłut i innych narzędzi.
– Czego pan chce ode mnie? – Jej głos stał się nagle lodowaty.
– Kiedy przyjechałem tu z Jean Burchill – siedzi tam teraz w samochodzie i, nawiasem mówiąc, czuje się nieźle, miło, że pani pyta – no więc, kiedy tu z nią przyjechałem, mówiła nam pani o częstych wizytach w muzeum.
– Tak? – Spojrzała przez ramię i odwróciła wzrok, kiedy Jean na nią spojrzała.
– A mimo to nigdy nie zetknęła się pani z trumienkami z Arthur’s Seat. – Rebus teatralnie zmarszczył twarz. – Powinienem wtedy od razu na to wpaść. – Nie spuszczał z niej wzroku, a ona milczała. Kark jej tylko poczerwieniał i bezwiednie obracała w dłoniach trumienkę. – Cokolwiek to było – dodał – zwiększyło pani obroty, prawda? Ale coś pani powiem…
Podniosła na niego pusty wzrok.
– Co? – spytała niepewnie.
Rebus wycelował w nią palec.
– Ma pani szczęście, że nie wpadłem na to wcześniej, bo mógłbym coś napomknąć Devlinowi i wyglądałaby pani teraz jak Jean, albo i gorzej.
Odwrócił się i skierował w stronę samochodu. Idąc, odczepił szyld z napisem GARNCARSTWO i wrzucił go do rowu. Nie drgnęła, stojąc nieruchomo w otwartych drzwiach i patrząc, jak wsiada do samochodu i uruchamia silnik. Chodnikiem szła jakaś para niedzielnych turystów. Rebus pomyślał, że nie ma wątpliwości, dokąd zmierzają i po co. Ruszając, tak skręcił kierownicę, by koła przejechały po wystającym z rowu szyldzie.
W drodze powrotnej do Edynburga Jean spytała, czy jadą do Portobello. Rebus odparł, że tak, oczywiście, jeśli nie ma nic przeciwko temu.
– Nie, skąd – odparła. – I tak ktoś mi musi pomóc wystawić to lustro z sypialni. – Spojrzał na nią. – Tylko dopóki mi nie zejdą wszystkie sińce – wyjaśniła spokojnie.
Kiwnął głową ze zrozumieniem.
– A wiesz, czego ja potrzebuję?
Zwróciła ku niemu głowę.
– Czego?
– Właśnie miałem nadzieję, że ty mi to powiesz…
Historia Edynburga stoi wyzyskiem seksualnym i histerią.
Philip Kerr, The Unnatural History Museum
POSŁOWIE
Po pierwsze, ogromne dzięki dla Mogwai, których czterdziestka piątka StanleyKubrick grała mi w tle podczas ostatecznej redakcji tekstu tej książki.
Poetycki zbiorek w mieszkaniu Davida Costello to Śnię o Alfredzie Hitchcocku autorstwa Jamesa Robertsona. Wiersz, z którego cytuje Rebus, nosi tytuł Scena pod prysznicem.
Już po napisaniu pierwszej wersji tej książki dowiedziałem się, że Muzeum Szkocji zaangażowało dwóch amerykańskich naukowców, doktora Allena Simpsona i doktora Sama Menefee z Uniwersytetu Wirginii do zbadania trumienek znalezionych na Arthur’s Seat i wydania na ich temat naukowej ekspertyzy. Ich zdaniem trumienki zostały najprawdopodobniej zrobione przez pewnego szewca, bliskiego znajomego morderców Burke’a i Hare’a, który wystrugał je za pomocą szewskiego noża i wykonał mosiężne okucia z klamer do butów. Chodziło o symboliczny chrześcijański pogrzeb ofiar, jako że pokrojone ciało nie może zmartwychwstać.
Kaskady są oczywiście wytworem mojej bujnej wyobraźni. Doktor Kennet Lovell istnieje jedynie na kartach tej powieści.
W czerwcu 1996 roku pod wierzchołkiem Ben Alder znaleziono zwłoki mężczyzny. Zmarł od ran postrzałowych. Nazywał się Emmanuel Caillet i był synem francuskiego bankiera. Nigdy nie udało się ustalić, skąd się wziął w Szkocji. Protokół spisany na podstawie oględzin miejsca zbrodni i przeprowadzonej sekcji zwłok kończy się stwierdzeniem, że młody człowiek popełnił samobójstwo. Jednak okoliczności jego śmierci budzą tyle wątpliwości i tyle jest wokół nich niejasności, że jego rodzice nadal utrzymują, iż prawdziwa przyczyna jego śmierci była inna…