– Nie będzie. Szef kuchni jest stałym bywalcem Ox.
Spytała go, co nowego w sprawie, a on coś niechętnie bąknął, potem jednak przyszło mu coś na myśl.
– Pamiętasz tego anatoma, o którym opowiadał Devlin?
– Którego? Kenneta Lovella?
– Tak. Przesłuchiwałem pewną studentkę medycyny, przyjaciółkę Philippy. I okazało się, że jest z nim spokrewniona.
– Naprawdę? – Jean starała się nie okazać zbytniego podniecenia. – Ma to samo nazwisko?
– Nie, nazywa się Claire Benzie. Jest z nim spokrewniona przez matkę.
Porozmawiali jeszcze przez chwilę, potem odłożyła słuchawkę i rozejrzała się wokół. Jej „gabinet” był maleńką klitką, w której mieściło się biurko, jedno krzesło, szafka na dokumenty i regał na książki. Do wewnętrznej strony drzwi przyczepiła kilka pocztówek, wśród których była też pocztówka ze sklepiku przedstawiająca trumienki z Arthur’s Seat. Za drzwiami znajdowało się znacznie większe pomieszczenie zajmowane przez sekretarki i personel pomocniczy, obsługujący pracowników muzeum. W tej chwili było puste, wszyscy poszli już do domu. Gdzieś dalej w budynku pracowały sprzątaczki i kręcił się strażnik, robiący obchód wszystkich sal. Już zdarzało jej się chodzić po muzeum w środku nocy i nigdy nie wywoływało to u niej żadnych emocji. Stara część muzeum ze swą ekspozycją wypchanych zwierząt nawet wpływała na nią kojąco. Był piątkowy wieczór i wiedziała, że w restauracji na najwyższym piętrze jest na pewno tłoczno. Restaurację obsługiwała oddzielna winda i osobny portier na dole, pilnujący, by goście nigdzie się nie rozchodzili.
Przypomniała sobie swoje pierwsze spotkanie z Siobhan i jej uwagę o „złych doświadczeniach”. Na pewno nie chodziło o jedzenie, choć czasami wysokość rachunków mogła przyprawić o atak serca. Zastanowiła się, czy się później nie skusić. Ceny po dwudziestej drugiej stawały się znacznie niższe i może znajdzie się dla niej jakieś miejsce. Położyła rękę na brzuchu. Jutro lunch… więc właściwie nic się nie stanie, jeśli dziś daruje sobie kolację. Poza tym nie była pewna, czy dotrwa tu aż do dziesiątej. Podjęte przez nią próby grzebania w życiu Lovella nie dawały jak dotąd żadnych efektów.
Kennet. Początkowo myślała, że to pomyłka, ale imię konsekwentnie się powtarzało. Kennet, nie Kenneth. Urodzony w 1807 roku w Coylton, w hrabstwie Ayrshire, co znaczyło, że w chwili stracenia Burke’a miał zaledwie dwadzieścia jeden lat. Oboje rodzice pracowali na roli, a jego ojciec przez jakiś czas zatrudniał nawet ojca Roberta Burnsa. Kennet skończył wiejską szkółkę prowadzoną przez miejscowego pastora, wielebnego Kirkpatricka…
W sekretariacie był czajnik elektryczny. Wstała i przeszła do pomieszczenia obok. Zostawiła drzwi otwarte, tak, że jej cień kładł się na podłodze. Nie zapaliła nawet światła. Włączyła czajnik i opłukała pod kranem kubek. Torebka z herbatą i mleko w proszku. Stała w półmroku z założonymi rękami, opierając się lekko o blat. Przez otwarte drzwi widziała swoje biurko i leżące na nim fotokopie wszystkich wzmianek o Lovellu, jakie udało jej się odnaleźć. Doktor Kennet Lovell, który uczestniczył w sekcji zwłok mordercy i który pomagał w obdzieraniu ze skóry trupa Williama Burke’a. Pierwsze badanie po wykonanej egzekucji przeprowadził w obecności wybranej grupki świadków doktor Monro. Wśród nich znaleźli się frenolog i rzeźbiarz, jak również filozof sir William Hamilton i chirurg Robert Liston. Potem nastąpiła publiczna sekcja zwłok w wypełnionym po brzegi audytorium uniwersyteckim. Głodni wiedzy i sensacji hałaśliwi studenci medycyny zebrali się wokół niczym stado sępów, ci zaś, którym nie udało się zdobyć kart wstępu, dobijali się do zamkniętych drzwi i wdawali w utarczki z policją.
Swoje poszukiwania oparła na opracowaniach historycznych: część z nich dotyczyła sprawy Burke’a i Hare’a, inne zajmowały się historią medycyny w Szkocji. Dział Historii Edynburga w Bibliotece Centralnej jak zwykle okazał się kopalnią wiedzy. Pomogła jej również znajoma zatrudniona w Bibliotece Narodowej. W obu bibliotekach wykonano dla niej fotokopie odpowiednich fragmentów. Odwiedziła także Dom Lekarza i skorzystała z tamtejszej biblioteki i bazy danych. O żadnym z tych ruchów nie informowała Rebusa, bo martwiła się, że historia trumienek z Arthur’s Seat okaże się ślepą uliczką, na której Rebus przez swą ciągłą pogoń za urojeniami może się pogubić. Pod tym względem profesor Devlin miał rację: poddawanie się jakiejś obsesji może łatwo zamienić się w pułapkę, w którą się bezwiednie wpada. Wszystko to już należało do historii – i to historii dawnej, jeśli porównać to ze sprawą Philippy Balfour. Wydawało jej się, że to, czyjej zabójca znał historię trumienek z Arthur’s Seat, czy jej nie znał, nie miało teraz większego znaczenia. I nijak nie można było tego ustalić. Zabrała się do poszukiwań wyłącznie dla własnej satysfakcji i nie chciała w to włączać Johna. I bez tego miał już dość na głowie.
Usłyszała jakiś hałas w korytarzu, ale chwilę potem czajnik się wyłączył z cichym pstryknięciem i przestała o tym myśleć. Nalała wody do kubka, potem kilkakrotnie zanurzyła torebkę z herbatą i wyrzuciła ją do kubła. Wzięła kubek i wróciła do swojego pokoju, zostawiając drzwi otwarte.
Kennet Lovell przybył do Edynburga w grudniu 1822 roku w wieku zaledwie piętnastu lat. Nie wiedziała, czy przyjechał dyliżansem, czy przyszedł pieszo. W tamtych czasach przebywanie pieszo nawet znacznych odległości nie było niczym nadzwyczajnym, szczególnie gdy w grę wchodziły pieniądze. Jeden z historyków piszący o sprawie Burke’a i Hare’a wysnuwał tezę, że za podróż Lovella zapłacił wielebny Kirkpatrick, który dodatkowo zarekomendował go swemu przyjacielowi, doktorowi Knoxowi. Knox niedawno powrócił z zagranicznych wojaży, w ramach których był między innymi lekarzem wojskowym podczas bitwy pod Waterloo i studiował w Afryce i w Paryżu. Przez mniej więcej pierwszy rok pobytu w Edynburgu, młody Lovell zamieszkał w domu Knoxa, jednak gdy rozpoczął studia na uniwersytecie, ich drogi chyba się rozeszły i Lovell przeniósł się na stancję w West Port…
Popijając herbatę, Jean przeglądała kolejne fotokopie. Brak było jakichś odsyłaczy czy indeksów, które pozwalałyby ustalić pochodzenie podawanych „faktów”. Mając na co dzień do czynienia z wierzeniami i przesądami, wiedziała, jak trudno czasami oddzielić obiektywną prawdę od plew historycznych. Do druku często trafiały teorie oparte na plotkach i zmyśleniach. Pojawiały się też błędy i pomyłki, czasami groźne lub zgubne dla prawdy historycznej. Irytowało ją, że nie ma żadnego sposobu, by to wszystko zweryfikować, że jak dotąd, musi się opierać wyłącznie na opiniach innych. Historia Burkę’a i Hare’a spowodowała, że pojawiło się wielu współczesnych im „ekspertów”, którzy swoją wersję uważali za jedynie rzetelną i prawdziwą.
Ale to wcale nie znaczyło, że musi im wierzyć.
Co gorsza, w dramacie Burke’a i Hare’a Kennet Lovell był jedynie statystą i wystąpił tylko w tej jednej ponurej scenie, a jego rola w historii edynburskiej medycyny była jeszcze mniej znacząca. W rezultacie jego biografia zawierała liczne luki. Skończywszy czytać, wiedziała właściwie tylko tyle, że Lovell ukończył studia i rozpoczął zarówno praktykę, jak i pracę dydaktyczną. Był obecny podczas sekcji zwłok Burke’a. Potem, trzy lata później, pojawił się nagle w Afryce, gdzie łączył jakże potrzebną pracę lekarza z chrześcijańską działalnością misjonarską. Nigdzie nie znalazła informacji, jak długo tam przebywał. W Szkocji pojawił się ponownie pod koniec lat czterdziestych XIX wieku i zaczął praktykę lekarską na Nowym Mieście, gdzie jego klientela wywodziła się zapewne z zamożnej warstwy tej enklawy. Jeden z historyków dowodził, że Lovell odziedziczył podstawową część swego majątku po wielebnym Kirkpatricku, „pozostając z duchownym w bliskich kontaktach dzięki regularnej korespondencji prowadzonej przez te wszystkie lata”. Jean chętnie by zajrzała do tych listów, jednak żadne z opracowań nie zawierało nawet cytatów. Zrobiła notatkę, że trzeba ich poszukać. Może uda się znaleźć jakieś ślady w parafii w Ayrshire albo w archiwum Domu Lekarza. Istniało jednak duże prawdopodobieństwo, że nie uda się ich nigdy odnaleźć – albo dlatego, że je zniszczono po śmierci Lovella wraz z resztą jego dobytku, albo wywieziono gdzieś za granicę. Ogromne ilości wszelakiej dokumentacji historycznej trafiły do zbieraczy w innych krajach – zwłaszcza w Stanach i Kanadzie – a wielu spośród tych zbieraczy to osoby prywatne, co oznaczało, że dane o zawartości ich kolekcji były niezwykle skąpe.