Wielokrotnie już zetknęła się z sytuacją, że nagle jakiś ślad się urywał i nie można było sprawdzić, czy dany list lub dokument w ogóle jeszcze istnieje, co było szczególnie deprymujące. A potem przypomniała sobie profesora Devlina i jego stół jadalny wykonany przez Lovella. Tegoż Lovella, który według słów Devlina był też stolarzem-amatorem… Raz jeszcze przejrzała swoje fotokopie, choć była pewna, że nigdzie w nich nie ma ani słowa o jego hobby. Albo Devlin był w posiadaniu jeszcze jakiejś innej książki czy innego dowodu, albo sam to wszystko zmyślił. Z taką sytuacją też się często spotykała: ludzie „po prostu wiedzieli”, że posiadany przez nich antyk należał kiedyś do księcia Karola Nadobnego lub do sir Waltera Scotta. Jeśli jedynym dowodem na poparcie tezy, że Kennet Lovell zajmował się stolarstwem okaże się wiara profesora Devlina, to wówczas cała teoria związana z podrzuceniem przez niego trumienek na Arthur’s Seat zacznie się rozłazić w szwach. Odchyliła się do tyłu i poczuła złość do siebie. Tyle czasu poświęciła na ślęczenie nad tą sprawą w oparciu o założenie, które może okazać się zmyślone. Lovell wyjechał z Edynburga w 1832 roku; chłopcy natknęli się na trumienki na Arthur’s Seat w czerwcu 1836 roku. Czy to w ogóle możliwe, by przez tyle lat nikt ich tam nie zauważył?
Wzięła coś z biurka i podniosła na wysokość oczu. Było to zdjęcie wykonane w Domu Lekarza – portret Lovella. Nie wyglądał na nim na człowieka wymęczonego pobytem w afrykańskim buszu. Cerę miał bladą i gładką, twarz miała młodzieńczy wygląd. Na odwrocie zdjęcia zapisała sobie ołówkiem nazwisko malarza. Wstała z miejsca, wyszła z pokoju, otworzyła drzwi do gabinetu szefa i zapaliła w nim światło. W jego podręcznej bibliotece znajdował się duży zbiór wszelkiego rodzaju katalogów i encyklopedii. Wzięła jeden z nich i otworzyła na stronie z notką biograficzną malarza nazwiskiem J. Scott Jauncey. „,Działał w Edynburgu w latach 1825-1835” przeczytała, „malując głównie krajobrazy, niekiedy także portrety”. Potem na wiele lat przeniósł się do Europy, by na starość osiąść w Hove na południu Anglii. A zatem Lovell musiał mu pozować do portretu w jego wczesnym okresie edynburskim, zanim malarz rozpoczął podróże. Ciekawa była, czy pozowanie do portretu należało uznać za luksus, na który stać było tylko ludzi zamożnych. A potem pomyślała o wielebnym Kirkpatricku… może ten portret wykonano na jego zamówienie, tak by wysłany potem na zachodnie wybrzeże do Ayrshire mógł przypominać duchownemu jego podopiecznego?
Również i w tej sprawie jakieś ślady mogą tkwić w archiwum Domu Lekarza, gdzie być może odnotowano historię portretu przed jego przejęciem.
– W poniedziałek – powiedziała do siebie na głos. To może spokojnie poczekać do poniedziałku. Ma przed sobą weekend, na który się cieszyła… i koncert Lou Reeda, który trzeba będzie jakoś przeżyć.
Gasząc światło w gabinecie szefa, znów usłyszała dźwięk, tym razem znacznie bliżej. Drzwi do sekretariatu otwarły się na oścież i rozbłysły wszystkie światła. Jean odruchowo zrobiła krok do tyłu i dopiero potem zobaczyła, że to tylko sprzątaczka.
– Wystraszyła mnie pani – powiedziała, kładąc rękę na piersi.
Sprzątaczka, milcząc, uśmiechnęła się, położyła na podłodze worek na śmieci i cofnęła do korytarza po odkurzacz.
– Mogę robić? – spytała.
– Tak, proszę – odparła Jean. – I tak już skończyłam.
Sprzątając swe biurko, zauważyła, że serce jej wciąż wali, a ręce lekko drżą. Na tyle nocnych spacerów po muzeum po raz pierwszy coś ją zaskoczyło i wystraszyło. Z fotografii portretu patrzył na nią Kennet Lovell. Wydawało jej się, że chyba tym razem Jauncey nie upiększył swego modela. Lovell wyglądał młodo, to prawda, ale spojrzenie miał zimne, usta zaciśnięte i wyraz przebiegłości na twarzy.
– Wraca pani prosto do domu? – spytała sprzątaczka, opróżniając kosz na śmieci.
– Może tylko po drodze wstąpię po jakąś butelczynę.
– Trza se jakoś pomóc, nie?
– Coś w tym rodzaju – odparła Jean, a przed oczyma nieoczekiwanie stanął jej na moment obraz męża. A potem nagle coś sobie przypomniała i zawróciła do biurka. Wzięła długopis i do listy dopisała jeszcze jedno nazwisko.
Claire Benzie.
11
– O Jezu, ale było głośno – powiedział Rebus. Stali znów na chodniku przed Playhouse, a niebo, które przed koncertem było jeszcze jasne, teraz zupełnie pociemniało.
– Czy to znaczy, że nie chodzisz często na takie imprezy? – spytała. W uszach jej dzwoniło i wiedziała, że przez to mówi zbyt głośno.
– Dawno już nie byłem – przyznał. Na widowni była mieszanina młodzieży, podstarzałych punków i starych wyjadaczy w wieku Rebusa… może nawet ciut od niego starszych. Reed zagrał dużo nowych utworów, których Rebus w ogóle nie znał, ale w repertuarze znalazło się także kilka klasycznych staroci. Playhouse – chyba po raz ostatni był tu na UB40, gdzieś w czasach, gdy ukazał się ich drugi album. Wolał się nie zastanawiać, ile to już lat temu.
– Wstąpimy gdzieś na drinka? – zaproponowała Jean. Z przerwami pili właściwie całe popołudnie i wieczór. Zaczęło się od wina do lunchu i potem jednego szybkiego drinka w Ox. Następnie był długi spacer do Dean Village i przechadzka nad brzegiem Water of Leith. Doszli aż do samego Leith, z przerwami po drodze na przysiadanie na ławce i pogaduszki. Kolejne dwa drinki w pubie na Nabrzeżu. Zastanawiali się, czy przed koncertem nie wstąpić gdzieś na wczesną kolację, ale oboje czuli się jeszcze syci po lunchu w Cafe St Honore. Zawrócili i przez Leith Walk dotarli do Playhouse. Było jeszcze za wcześnie, wstąpili więc na jednego do pubu Conan Doyle, a potem zajrzeli do baru w samym Playhouse.
W którymś momencie Rebusowi wyrwała się uwaga, iż myślał, że będzie unikała alkoholu. Natychmiast tego pożałował, ale Jean wzruszyła tylko ramionami.
– Masz na myśli Billa? To nie w tym rzecz. To znaczy, może na niektórych to tak działa i albo sami zostają alkoholikami, albo przysięgają sobie nigdy nie tknąć ani kropli. Ale to nie wina alkoholu. Chodzi o tego, kto go pije. I przez całe życie z Billem wcale się sama nie umartwiałam. Nigdy mu nie prawiłam kazań i nigdy sama nie przestałam popijać… a to dlatego, że alkohol nie jest dla mnie taki ważny. – Przerwała. – A dla ciebie?
– Dla mnie? – Rebus tak jak ona wzruszył ramionami. – Ja piję tylko dla dobrego samopoczucia.
– No i przy którym to zaczyna działać?
Roześmiali się oboje i zmienili temat. Ale teraz, parę minut po jedenastej w sobotni wieczór, cała ulica pulsowała alkoholem.
– Co proponujesz? – spytała Jean, a Rebus znacząco spojrzał na zegarek.
Znał mnóstwo barów, które można by odwiedzić o tej porze, ale do żadnego z nich nie chciał zabierać Jean.
– Wytrzymasz jeszcze trochę muzyki? – zapytał.
Wzruszyła ramionami.
– Jakiego rodzaju?
– Akustycznej. Tylko uprzedzam, że nie będzie gdzie usiąść.
Zastanowiła się.
– Czy to gdzieś po drodze do ciebie?
– Tak – kiwnął głową – to takie wyjątkowe miejsce, gdzie…
– Wiem, widziałam. – Spojrzała mu prosto w oczy. – No to jak… masz mnie zamiar poprosić?
– Chcesz zostać u mnie na noc?
– Chcę, żebyś mnie poprosił.
– Ale mam tylko materac na podłodze.
Roześmiała się i ścisnęła go za rękę.
– Specjalnie to robisz?
– Co?
– Próbujesz mnie zniechęcić?
– Nie, tylko… – Wzruszył ramionami. – Tylko nie chcę, żebyś…
Zamknęła mu usta pocałunkiem.
– Nie obawiaj się – powiedziała.
Przesunął dłoń po jej ręce i zatrzymał ją na ramieniu.
– Wciąż chcesz najpierw na drinka?
– Chyba tak. Jak to stąd daleko?
– Zaraz koło mostów. Pub nazywa się Royal Oak.
– Zatem prowadź.
Szli, trzymając się za ręce, a Rebus usilnie próbował opanować ogarniające go skrępowanie. Z niepokojem przyglądał się twarzom mijanych ludzi i sam nie był pewien, kogo bardziej obawiał się spotkać: kogoś z pracy czy dawnego przestępcę.