Выбрать главу

– Dzięki Terry. Wielki gin z tonikiem już na ciebie czeka w Ox.

– Może tam dość długo poczekać.

– A co, zostałeś abstynentem?

– Z polecenia lekarza. Jesteśmy już do odstrzału, jeden po drugim.

Przez chwilę jeszcze Rebus poużalał się nad losem kolegi, cały czas myśląc o własnej wizycie u lekarza, której terminu znów nie dotrzymał, i to z powodu tej właśnie rozmowy telefonicznej. Odłożył słuchawkę i wpisał do notesu nazwisko Marr, a potem zakreślił je kółkiem. Ranald Marr z jego maserati i zabawą żołnierzykami. I zachowujący się tak, jakby to on dopiero co stracił córkę… Rebus pomyślał jednak, że może trzeba będzie tę opinię zrewidować. Był ciekaw, czy Marr zdaje sobie sprawę z niebezpieczeństwa, jakie nad nim zawisło; z tego, że wystarczy, by zdeponowane w ich banku oszczędności dostały kataru, a wystraszeni inwestorzy mogą zażądać złożenia kogoś w ofierze…

Potem wrócił myślą do Thomasa Costello, człowieka, który przez całe swe życie nie musiał pracować. Jak to jest być kimś takim? Rebus nie umiał nawet wyobrazić sobie odpowiedzi na to pytanie. Jego rodzice byli zawsze biedni i nigdy nie dorobili się nawet własnego domu. Kiedy zmarł jego ojciec okazało się, że zostawił im do podziału z bratem czterysta funtów. Koszty pogrzebu pokryto z polisy ubezpieczeniowej. Pamiętał, że już wtedy, siedząc w gabinecie dyrektora banku i chowając do kieszeni swoją część odziedziczonej kwoty, nie mógł się uwolnić od myśli, że połowa oszczędności całego życia jego rodziców równała się jego tygodniowemu zarobkowi.

Teraz sam miał już jakieś oszczędności w banku: właściwie nie bardzo miał na co wydawać swą miesięczną pensję. Mieszkanie było w całości spłacone, Rhona i Samantha zdawały się nie oczekiwać od niego żadnych pieniędzy. Wydawał więc tylko na jedzenie, picie i serwis swojego saaba. Nigdy nie wyjeżdżał na wakacje, od czasu do czasu kupował po kilka płyt długogrających lub kompaktów. Parę miesięcy temu zdecydował się na kupno nowego systemu hi-fi marki Linn, ale w sklepie go zawiedli, oświadczając, że aktualnie nie mają niczego na składzie i że dadzą mu znać, kiedy będzie nowa dostawa. Po czym nie dotrzymali słowa i nie zadzwonili. Koszt biletów na Lou Reeda nie był znów takim wielkim wydatkiem… zwłaszcza że Jean się uparła, że zapłaci za siebie… i do tego jeszcze przygotowała mu śniadanie następnego dnia rano.

– Oto wizerunek „uśmiechniętego policjanta”! – wykrzyknęła Siobhan od swego biurka, przy którym siedziała z Banią z Fettes, i dopiero wtedy Rebus zdał sobie sprawę, że uśmiecha się od ucha do ucha do swoich myśli. Wstał od biurka i przeszedł w ich stronę.

– Poddaję się! Wycofuję tę głupią uwagę! – zawołała Siobhan, unosząc ręce do góry.

– Cześć, Bania – powiedział Rebus.

– Nazywa się Bain – poprawiła go Siobhan – i woli, jak się do niego mówi Eric.

Rebus zignorował tę uwagę.

– Wygląda tu jak w statku kosmicznym Enterprise. – Spoglądał na plątaninę przewodów łączących komputery: dwa laptopy i dwa pecety. Wiedział, że jeden z pecetów należy do Siobhan, drugi zabrali z mieszkania Flipy Balfour. – Powiedz mi – zwrócił się do Siobhan – co wiemy na temat wczesnego dzieciństwa Philippy w Londynie?

Zmarszczyła nos.

– Niewiele. A bo co?

– Bo chłopak twierdzi, że miewała koszmary senne, w których biegała po schodach w londyńskim domu i przed czymś uciekała.

– Jesteś pewien, że to w domu w Londynie?

– Jak to?

Wzruszyła ramionami.

– Tak sobie tylko pomyślałam, że ja w Jałowcach cały czas czułam ciarki na plecach: stare zbroje i stare zakurzone sale bilardowe… Wyobrażasz sobie dorastanie w takim domu?

– Costello powiedział wyraźnie, że chodziło o dom w Londynie.

– Podświadoma transpozycja? – odezwał się Bain, a oni spojrzeli na niego. – Tak mi tylko przyszło do głowy – dodał.

– Bo naprawdę bała się czegoś w Jałowcach, tak? – zapylał Rebus w zamyśleniu.

– Najlepiej weźmy tablicę ouija [jedno z akcesoriów używanych podczas seansów spirytystycznych.] i spytajmy ją samą. – Siobhan uświadomiła sobie, jak to zabrzmiało i aż syknęła. – Głupia uwaga w fatalnym guście. Bardzo przepraszam.

– Słyszałem już gorsze – orzekł Rebus. Istotnie tak było. Słyszał, jak na miejscu zbrodni jeden z mundurowych, rozciągając taśmę policyjną wokół ofiary, powiedział do kolegi: „Założę się, że kolorki by jej się spodobały, co nie?”

– Trochę to jak z Hitchcocka, prawda? – odezwał się Bain. – Wiecie, jak w Marnie, albo coś w tym rodzaju…

Rebus przypomniał sobie tomik wierszy w mieszkaniu Davida Costello: Sen oAlfredzie Hitchcocku: „Nie dlatego umierasz, boś zasłużył / Umierasz, boś był akurat pod ręką…”

– Pewnie masz rację – powiedział.

Ale jego ton nie pozostawił Siobhan wątpliwości.

– Mimo wszystko chciałbyś dostać raport o jej dzieciństwie w Londynie, czy tak?

Rebus już chciał przytaknąć, potem jednak zreflektował się i powiedział:

– Nie, masz rację… to już zbyt wydumane.

Kiedy odszedł, Siobhan powiedziała do Baina:

– Zazwyczaj musi być tak, jak on chce. A im bardziej wydumane, tym bardziej mu się podoba.

Bain uśmiechnął się. Znów miał ze sobą teczkę i wciąż jeszcze ani razu jej nie otworzył. Po kolacji w piątek wieczorem pożegnali się i rozeszli, każde w swoją stronę. W sobotę rano Siobhan wsiadła w samochód i pojechała na północ na mecz. Nikomu nie proponowała podwiezienia. Wzięła podręczną torbę i znalazła jakiś dom z pokojami gościnnymi. Poszła na mecz, który Hibsi wygrali, potem trochę się pokręciła po okolicy i gdzieś po drodze zjadła lekką kolację. Zabrała ze sobą walkmana, kilka taśm i dwie książki w wydaniach kieszonkowych. Laptopa zostawiła w domu. Weekend bez Quizmastera, według zaleceń lekarza. Tyle że nie mogła o nim przestać myśleć i zastanawiała się cały czas, czy czeka na nią jakaś wiadomość. Celowo przeciągała powrót, wróciła dopiero w niedzielę późnym wieczorem i od razu zabrała się do prania.

Teraz laptop leżał przed nią na biurku, a ona niemal bała się go włączyć, bała się znów wpaść w jego sidła…

– Udany weekend? – zapytał Bain.

– Niezły. A u ciebie?

– Bardzo spokojnie. Właściwie głównym wydarzeniem była ta nasza kolacja w piątek wieczór.

Uśmiechnęła się, przyjmując tę uwagę jako komplement.

– No to, co robimy teraz? Atakujemy służby specjalne?

– Musimy pogadać z biurem kryminalnym. Oni się w to włączą.

– A nie możemy zrezygnować z pośrednika? – spytała.

– Pośrednikowi by się to nie spodobało.

Siobhan pomyślała o Claverhousie. Bain pewnie ma rację.

– No to do dzieła – powiedziała.

Bain wziął słuchawkę i odbył długą rozmowę z detektywem inspektorem Claverhousem z Pałacu. Siobhan przejechała palcami po klawiaturze laptopa, który był już podłączony do jej komórki. Kiedy w piątek wieczorem wróciła do domu, w poczcie głosowej zastała wiadomość od operatora jej sieci komórkowej, który chciał się upewnić, że zdaje sobie sprawę z tego, iż korzystanie przez nią z telefonu komórkowego ostatnio raptownie wzrosło. Owszem, zdawała sobie z tego sprawę. Ponieważ Bain wciąż jeszcze rozmawiał z Claverhousem i wyjaśniał mu całą sytuację, postanowiła załogować się do sieci, ot tak, żeby zająć czymś ręce…

Czekały na nią trzy wiadomości od Quizmastera. Pierwsza przyszła w piątek wieczorem, mniej więcej w porze jej powrotu do domu.

Poszukiwaczko – moja cierpliwość jest na wyczerpaniu. Lada chwila twoje poszukiwania zostaną zakończone. Oczekuję natychmiastowej odpowiedzi.

Druga pochodziła z sobotniego popołudnia.

Siobhan? Zawiodłaś mnie. Twoje dotychczasowe wyniki były doskonałe. Z tą chwilą gra zostaje zamknięta.

Mimo to odezwał się ponownie, punktualnie o północy w niedzielę.

Czy chodzi o to, że próbujesz mnie namierzyć? Czy nadal chcesz się ze mną spotkać?

Bain skończył rozmowę, odłożył słuchawkę i spojrzał na ekran.

– Trochę go wystraszyłaś – powiedział.

– A co, zmienił prowajdera? – spytała Siobhan.