– No i co? – odezwał się po przeczytaniu wiadomości.
– Nic, tylko troszkę to dziwne, że pański pierwszy e-mail do niej w całości dotyczy sposobu trwałego usuwania wiadomości.
– Philippa była osobą niezwykle dyskretną – wyjaśnił Marr. – Lubiła strzec swojej prywatności. Pierwszą rzeczą, o jaką mnie spytała, to jak kasować wiadomości. I to była moja odpowiedź na jej pytanie. Nie chciała, żeby ktoś obcy mógł czytać jej korespondencję.
– Dlaczego?
Marr dystyngowanie wzruszył ramionami.
– Wszyscy mamy różne osobowości, nieprawdaż? Osoba pisząca do starszego wiekiem krewnego, to nie ta sama osoba, która pisze do bliskiego przyjaciela. Wiem z własnego doświadczenia, że kiedy wysyłam wiadomość do zaprzyjaźnionego uczestnika gier wojennych, to nie chciałbym, żeby moja sekretarka ją czytała. Dojrzałaby w niej kogoś zupełnie innego niż jej szef.
Siobhan pokiwała głową.
– Tak, rozumiem, o co panu chodzi.
– Ponadto w moim zawodzie dyskrecja – tajemniczość, jeśli wolicie – jest sprawą podstawowej wagi. Podstępne zdobywanie informacji handlowych zawsze stanowi problem. Dlatego niszczymy niepotrzebne dokumenty, usuwamy z pamięci e-maile i tak dalej, a wszystko po to, by chronić interesy naszych klientów i nas samych. Więc kiedy Flipa spytała mnie o usuwanie wiadomości, to przede wszystkim to miałem na myśli. – Przerwał i spojrzał na Siobhan, potem na Baina. – Czy to już wszystko, co chcieliście wiedzieć?
– A o czym jeszcze pisaliście do siebie w tych e-mailach?
– Nasza korespondencja długo nie trwała. Flipa dopiero się wprawiała. Miała mój adres e-mailowy i wiedziała, że jestem w tym starym wygą. Początkowo miała do mnie mnóstwo pytań, ale była pojętną uczennicą.
– Wciąż jeszcze trwa przeszukiwanie pamięci pod kątem skasowanych wiadomości – rzuciła beztrosko Siobhan – ale od razu zapytam, kiedy, według pana, urwała się wasza korespondencja?
– Myślę, że jakiś rok temu – Marr zaczął się szykować do powstania z miejsca. – Więc jeśli to już wszystko, to ja naprawdę muszę…
– Gdyby nie nauczył jej pan usuwać plików, to może już byśmy go mieli.
– Kogo?
– Quizmastera.
– Tego, z kim rozgrywała tę grę? Wciąż myślicie, że to miało jakiś związek z jej śmiercią?
– Chciałabym to wiedzieć.
Marr wstał z miejsca i obciągnął sobie marynarkę.
– A to możliwe bez pomocy ze strony tego… tego Quizmastera?
Siobhan spojrzała pytająco na Baina, który jednak dostrzegł w jej wzroku coś więcej niż pytanie.
– O tak – powiedział z przekonaniem. – Potrwa to trochę dłużej, ale na pewno do niego dotrzemy. Zostawił po sobie wystarczająco dużo śladów.
Marr popatrzył na jedno, potem na drugie.
– To doskonale – odparł z uśmiechem. – Jeśli będę mógł jeszcze w czymś pomóc…
– Już i tak bardzo nam pan pomógł – oznajmiła Siobhan, nie spuszczając z niego wzroku. – Poproszę któregoś z policjantów, żeby pana wyprowadził…
Po jego odejściu, Bain przestawił krzesło na drugą stronę biurka i usiadł obok Siobhan.
– Myślisz, że to on, prawda? – zapytał cicho.
Kiwnęła głową, wpatrzona w drzwi, za którymi zniknął Marr. Potem jednak nagle oklapła, zamknęła oczy i zaczęła pocierać powieki.
– Właściwie prawda jest taka, że nie mam pojęcia – powiedziała cicho.
– Nie masz też żadnych dowodów.
Pokiwała głową, nie otwierając oczu.
– Masz tylko przeczucie?
Otworzyła oczy.
– Nauczyłam się już nie ufać przeczuciom.
– To mnie cieszy. – Uśmiechnął się do niej. – Fajnie byłoby zdobyć jakieś dowody, nie?
Kiedy zadzwonił telefon, Siobhan wyglądała na nieobecną duchem, odebrał go więc Bain. Dzwonił funkcjonariusz służb specjalnych nazwiskiem Black i w pierwszym rzędzie chciał się upewnić, czy rozmawia z właściwą osobą. Kiedy Bain zapewnił go, że tak, Black zapytał, czy zna się na komputerach.
– Trochę się znam – odparł Bain.
– To dobrze. Siedzi pan teraz przed pecetem? – Kiedy Bain potwierdził, Black wyjaśnił mu, co ma zrobić. Kiedy pięć minut później odłożył słuchawkę, Bain najpierw wydął policzki, a potem ze świstem wypuścił powietrze.
– Nie wiem, na czym to polega – powiedział – ale ile razy rozmawiam z kimś ze służb specjalnych, to od razu się czuję jak pięciolatek w pierwszym dniu szkoły.
– Nieźle sobie poradziłeś – zapewniła go Siobhan. – No i czego potrzebują?
– Kopii wszystkich e-maili między tobą a Quizmasterem, plus danych dotyczących twoich i jego prowajderów, jak i wszystkich haseł Philippy Balfour i twoich.
– Tyle że to komputer Granta – odparła Siobhan, kładąc rękę na laptopie.
– No to dane jego prowajdera. – Zrobił pauzę. – Black mnie pytał, czy mamy jakichś podejrzanych.
– I powiedziałeś mu?
Potrząsnął głową.
– Ale zawsze możemy mu podrzucić nazwisko Marra. Możemy nawet dodać jego adres e-mailowy.
– A to by pomogło?
– Niewykluczone. Wiesz o tym, że Amerykanie potrafią odczytywać e-maile za pomocą satelitów? Dowolne e-maile na całym świecie… – Patrzyła na niego w milczeniu, a on się roześmiał. – Nie twierdzę, że nasze służby specjalne dysponują już taką techniką, ale nigdy nic nie wiadomo, prawda?
Siobhan zamyśliła się.
– No to dajmy im to, co mamy – powiedziała w końcu. – Dajmy im Ranalda Marra.
Laptop zasygnalizował, że nadeszła nowa wiadomość. Siobhan kliknęła na skrzynkę odbiorczą. Wiadomość od Quizmastera.
Poszukiwaczko. Spotkamy się po rozegraniu Rygorów. Zgoda?
– Oho – powiedział Bain. – Zaczyna cię prosić.
Więc gra nie jest zamknięta? – napisała odpowiedź Siobhan.
Dostałaś specjalną dyspensę.
Napisała kolejną wiadomość. Ale na pewne pytania muszę uzyskać odpowiedzi od razu.
Odpowiedź nadeszła natychmiast. Pytaj, Poszukiwaczko.
Zaczęła więc pytać. Czy oprócz Flipy ktoś inny grał w tę grę?
Na odpowiedź czekali całą minutę.
Tak.
Siobhan spojrzała na Baina.
– A przedtem mówił, że nie.
– Więc albo kłamał wtedy, albo kłamie teraz. Skoro znowu go o to pytasz, to wygląda, że za pierwszym razem mu nie uwierzyłaś.
Ile osób? – napisała Siobhan.
Trzy.
Czy współzawodniczyły ze sobą? Czy wiedzieli o sobie?
Wiedzieli.
Wiedzieli, kim są ich konkurenci?
Odpowiedź nadeszła po trzydziestosekundowej przerwie. Absolutnie nie.
– Prawda czy kłamstwo? – spytała Siobhan, zwracając się do Baina.
– Na razie obliczam, czy pan Marr miał dość czasu, żeby zdążyć dotrzeć do biura.
– Przy jego profesji, wcale by mnie zdziwiło gdyby laptopa i komórkę trzymał na stałe w samochodzie, tak żeby w grze być zawsze o krok do przodu. – Uśmiechnęła się na myśl, że zabrzmiało to dwuznacznie.
– Mogę zadzwonić do niego do biura… – Bain sięgnął po słuchawkę, a Siobhan podała mu numer do banku. – Z sekretariatem pana Marra proszę – powiedział do słuchawki i po chwili spytał: – Czy rozmawiam z asystentką pana Marra? Tu sierżant Bain z policji Lothian. Czy mogę rozmawiać z panem Marrem?
– Spojrzał na Siobhan. – Jest spodziewany lada chwila? Dziękuję pani. – I jakby mu nagłe przyszło coś do głowy, dodał: – A jest może jakiś sposób, żeby się z nim skontaktować w samochodzie? Może można mu tam wysłać e-maila? – Chwilę słuchał. – Nie, nic nie szkodzi, dziękuję. Zadzwonię później. – Odłożył słuchawkę. – W samochodzie nie odbiera poczty elektronicznej – poinformował Siobhan.
– O ile wiadomo pani asystentce – odparła.
Bain pokiwał głową.
– Bo w dzisiejszych czasach – dodała Siobhan – wystarczy tylko telefon.
Z WAPem, taki jak ten Granta, uzupełniła w myśli. Z jakiegoś powodu stanął jej przed oczyma ten poranek w kawiarni Pod Słoniem… Grant rozwiązujący krzyżówkę, którą już wcześniej rozwiązał, popisujący się przed kobietą przy sąsiednim stoliku… Zaczęła pisać następną wiadomość: