Выбрать главу

– Ja tylko staram się wytłumaczyć, że…

– Słuchaj, Grant, przyznaj się, że spierdoliliście sprawę – przepraszam za dwuznacznik. Więc najlepiej będzie, jak mi teraz powiesz, co jest grane.

– Nie sądzę.

– Na pewno? Bo masz tam teraz fajną, ciepłą posadkę… więc nie chciałbym widzieć, jak wylatujesz z niej na zbity pysk.

– Coś mi się zdaje, Holly, że nic nie sprawiłoby ci większej przyjemności.

Słuchawka przy uchu Granta wybuchła rechotem.

– Najpierw Steve, potem redaktor Holly, a teraz po prostu Holly, co?… Jeszcze chwila i pewnie zaczniesz rzucać wyzwiskami.

– Kto ci powiedział?

– Tak głośnej sprawy nigdy nie daje się utrzymać w pełnej tajemnicy.

– Więc kto uchylił jej rąbka?

– Ktoś coś szepnął tu, ktoś inny tam… wiesz, jak to jest. – Holly przerwał. – Chociaż nie, właściwie to ty nie wiesz, jak to jest. Wciąż zapominam, że siedzisz na tym stołku dopiero od pięciu zasranych minut, a już ci się zdaje, że możesz wykołować kogoś takiego jak ja.

– Nie mam pojęcia, o czym…

– Te twoje indywidualne spotkania, tylko ty i twoje ulubione pieski. Daj spokój, Grant. To z takimi jak ja powinieneś się zadawać. I możesz to rozumieć, jak ci się żywnie podoba.

– Dzięki, tak właśnie zrobię. O której wysyłacie materiały do druku?

– A co, chcesz mi zaserwować zetesa? – Grant się nie odezwał i Holly znów wybuchnął śmiechem. – Kurwa, ty nawet nie znasz naszego żargonu.

Ale trafił na pojętnego ucznia.

– Chodzi ci o zakaz sądowy – domyślił się Grant, czując, że trafił. Zetes: zakaz sądowy tymczasowo zabraniający publikacji. – Posłuchaj – powiedział, trąc sobie grzbiet nosa – oficjalnie cię informuję, że nie ma pewności, czy którekolwiek z wymienionych przez ciebie zdarzeń ma jakikolwiek związek z prowadzoną sprawą.

– Ale to i tak będzie sensacja.

– I na pewno naciągana.

– No to podaj mnie do sądu.

– Nie zapominam ludzi, którzy biją poniżej pasa.

– To, kurwa, ustaw się z innymi w kolejce.

Grant postanowił odłożyć słuchawkę, ale Holly go ubiegł. Wstał z miejsca i ze złością wymierzył kopniaka w biurko, potem kopnął je jeszcze raz. Potem przyszła kolej na kosz do śmieci, skórzaną walizeczkę (kupioną podczas ostatniego weekendu) i narożnik pokoju. Oparł głowę o ścianę.

Muszę z tym pójść do Carswella, muszę zawiadomić o tym Gill Templer, huczało mu w głowie. Najpierw Templer… trzeba zachować drogę służbową. Potem ona zapewne pójdzie z tym do zastępcy komendanta, który z kolei będzie musiał tym zawrócić głowę samemu komendantowi. Wczesne popołudnie… Grant gorączkowo dumał, jak długo może z tym zwlekać. A może Holly sam zadzwoni bezpośrednio do Templer albo do Carswella. Więc jeśli będzie z tym zwlekał do końca dnia, to może sobie narobić jeszcze więcej kłopotów. A może jest jeszcze czas na wydanie tego zetesa.

Wziął słuchawkę do ręki i znów zacisnął powieki, tym razem by odmówić krótką modlitwę.

A potem wybrał numer.

Było późne popołudnie i od dobrych pięciu minut Rebus w milczeniu przyglądał się trumienkom. Co jakiś czas brał jedną z nich do ręki, uważnie badał jej wykonanie i porównywał z resztą. Najnowszym pomysłem, jaki mu przyszedł do głowy, było zwrócić się do kryminologa, specjalisty od antropologii. Narzędzia, za pomocą których wykonano te trumienki, musiały zostawić na powierzchni jakieś mikroślady, jakieś rowki i nacięcia, które jedynie specjaliście mogą coś powiedzieć. Może na przykład będzie można udowodnić, że do wykonania użyto tego samego dłuta. Może da się odnaleźć jakieś włókienka albo odciski palców… Albo te strzępy materiału na laleczkach: może da się ustalić ich pochodzenie? Wziął listę ofiar i położył przed sobą na biurku: 1972… 1977… 1982 i 1995. Pierwsza ofiara, Caroline Farmer, była z nich wszystkich najmłodsza, i to znacząco. Pozostałe miały po dwadzieścia parę lub trzydzieści parę lat i były młodymi kobietami w kwiecie wieku. Utonęły lub zniknęły. Kiedy nie było ciała, nie było też sposobu, by udowodnić popełnienie przestępstwa. A jeśli chodzi o te utonięcia… Patolodzy umieli stwierdzić, czy w momencie zetknięcia się z wodą ofiara żyła, czy już nie, ale poza tym… Powiedzmy, że ogłusza się kogoś, a następnie wrzuca do wody. Nawet jeśli sprawa trafi do sądu, to obrona będzie miała pole do popisu, a zarzut morderstwa z premedytacją zastąpiony zostanie nieumyślnym zabójstwem. Rebus pamiętał, jak kiedyś pewien strażak opisał mu sposób na popełnienie idealnej zbrodni: najpierw trzeba delikwenta upić w jego własnej kuchni, a potem zostawić na pełnym gazie patelnię z olejem.

Proste i pomysłowe.

Rebus wciąż jeszcze nie wiedział, na ile zmyślny był jego przeciwnik. Fife, Nairn, Glasgow i Perth – więc z całą pewnością działał na dużym terenie. Był kimś, kto dużo podróżuje. Przyszedł mu do głowy Quizmaster i wycieczki, jakie z jego powodu musiała odbyć Siobhan. Czy jest szansa, by połączyć Quizmastera z tym kimś, kto zostawiał trumienki? Do zapisanych już w notesie słów „kryminolog antropolog” dodał następne dwa: „profil psychologiczny”. Wśród psychologów uniwersyteckich istniała grupa specjalizująca się w profilowaniu przestępców. Na podstawie zachowań i sposobów działania potrafili oni sporządzić psychologiczny portret przestępcy. Rebus nigdy w to specjalnie nie wierzył, ale znalazł się teraz w sytuacji człowieka walącego głową w mur i czuł, że bez dodatkowej pomocy nigdy tego muru nie rozwali.

Kiedy Gill Templer z impetem wpadła do sali wydziału śledczego, w pierwszej chwili Rebus pomyślał, że w ogóle go nie zauważyła. Jednak ruszyła wprost do jego biurka i stanęła nad nim z twarzą wykrzywioną wściekłością.

– Zdawało mi się – warknęła – że ci już wyraźnie powiedziałam.

– Co mi powiedziałaś? – spytał niewinnym tonem.

Wskazała ręką na trumienki.

– Że to tylko strata czasu. – Głos aż jej drżał ze złości, a całe ciało miała napięte jak struna.

– Jezu, Gill, co się stało?

Nie odezwała się ani słowem i jednym zamaszystym ruchem ramienia zgarnęła trumienki z biurka i rozrzuciła je po podłodze. Rebus wstał z krzesła i zaczął je zbierać, każdą po kolei troskliwie oglądając. Kiedy podniósł głowę, Gill była już przy drzwiach, jednak nim wyszła, obejrzała się jeszcze do tyłu.

– Dowiesz się jutro – rzuciła i trzasnęła drzwiami. Rebus rozejrzał się. Hi-Ho Silvers i jakiś gość przerwali prowadzoną rozmowę i unieśli głowy.

– Chyba się zaczyna gubić – zauważył Silvers.

– O co jej chodziło z tym jutrem? – zapytał Rebus, ale Silvers wzruszył tylko ramionami.

– Mówię ci, że się gubi – powtórzył.

Może ma rację, pomyślał Rebus.

Wrócił do biurka i zamyślił się nad tym sformułowaniem. Wiedział, że się można „gubić” na wiele różnych sposobów. I że jemu też grozi, że może coś „zgubić”… cokolwiek by to nie było.

Jean Burchill większość dnia spędziła na próbach dotarcia do korespondencji między Kennetem Lovellem a pastorem Kirkpatrickiem. Rozmawiała z różnymi ludźmi w Alloway i w Ayr – z pastorem z tamtejszej parafii, z miejscowym historykiem, z jednym z potomków Kirkpatricka. Ponad godzinę rozmawiała telefonicznie z biblioteką Mitchella w Glasgow. Odbyła krótki spacerek z muzeum do Biblioteki Narodowej, a stamtąd na wydział adwokatury. Na koniec przeszła wzdłuż Chambers Street i udała się do Domu Lekarza. W tamtejszym muzeum długo stała, wpatrując się w portret Kenneta Lovella, namalowany przez J. Scotta Jaunceya. Lovell musiał być wtedy młodym urodziwym mężczyzną. Zdarzało się często, że portrecista umieszczał na swym dziele drobne wskazówki związane z malowaną osobą: jej zawód, stan rodzinny, ulubione hobby… Jednak w tym przypadku portret pozbawiony był wszelkich takich dodatków i przedstawiał jedynie głowę i tors modela. Tło było gładkie i czarne, kontrastując z jasnymi plamami żółci i różu na twarzy Lovella. Inne portrety wiszące w muzeum Domu Lekarza w większości ukazywały postacie dzierżące w rękach uczone księgi lub co najmniej papier i pióro. Inni pozowali na tle swych bibliotek lub otaczając się rekwizytami swego zawodu w rodzaju ludzkich czaszek, piszczeli czy diagramów anatomicznych. Prostota i surowość portretu Lovella zaskakiwała ją i niepokoiła. Albo malarz przystąpił do tego zadania bez zbytniego entuzjazmu, albo też model nie chciał, by jego portret zbyt wiele o nim mówił. Przyszedł jej do głowy pastor Kirkpatrick, który być może najpierw opłacił malarza, a potem za swoje pieniądze dostał nijaki obraz. Zastanowiła się, czy portret celowo odzwierciedlał jakieś zasady Lovella, czy też może stanowił po prostu ówczesną wersję dzisiejszej pocztówki i służył mu jedynie do celów promocyjnych. Przecież ten młody człowiek, ledwie po dwudziestce, uczestniczył w sekcji Burke’a, najsłynniejszej autopsji tamtych czasów. Zgodnie z jedną z ówczesnych relacji „obfitość krwi, jaka chlusnęła z ciała zbrodniarza, była niezwykła i nim wykład dobiegł końca, sala wyglądała jak rzeźnia skąpana w potokach krwi, która rozlewała się po podłodze i w której wszyscy brodzili”. Opis był tak plastyczny, że przy pierwszym czytaniu zrobiło jej się niedobrze. O ileż lepszą śmierć poniosły ofiary Burke’a, które najpierw upijał do nieprzytomności, a potem dusił. Jean raz jeszcze wpatrzyła się w oczy Kenneta, których czarne źrenice, mimo wszystkich oglądanych potworności, zdawały się lśnić jakimś dziwnym blaskiem.