Nie mogła się uwolnić od natrętnej myśli: mimo wszystkich potworności, czy może dzięki nim?
Kustosz muzeum nie potrafiła odpowiedzieć na jej pytania, Jean poprosiła więc o kontakt z kuratorem. Ale major Bruce Cawdor, choć starał się, jak mógł, nie zdołał wiele dodać do tego, co już wiedziała.
– Niestety nie posiadamy żadnej dokumentacji – powiedział, kiedy usiedli w jego gabinecie – z której wynikałoby, w jaki sposób portret Lovella do nas trafił. Podejrzewam, że był to dar, być może w ramach rozliczeń podatku spadkowego. – Major był niewysokiego wzrostu, ale trzymał się prosto i godnie, a elegancki garnitur i twarz promieniejąca dobrym zdrowiem dopełniały całości. Zaproponował jej herbatę – Darjeeling – a ona propozycję przyjęła. Każda filiżanka miała własne srebrne siteczko.
– Interesuje mnie także korespondencja Lovella.
– Nie dziwię się. Nas też.
– Niczego tu nie macie? – spytała zdziwiona.
Major potrząsnął głową.
– Albo doktor Lovell nie był wielkim miłośnikiem pióra, albo jego listy gdzieś zaginęły, albo trafiły do jakiejś nikomu nieznanej kolekcji. – Westchnął. – To wielka szkoda. Tak mało wiemy o jego pobycie w Afryce…
– I w Edynburgu właściwie też.
– Został tu pochowany. Ale nie sądzę, by jego grób specjalnie panią interesował?
– A gdzie on jest?
– Na cmentarzu Calton. Jego kwatera znajduje się w pobliżu grobu Davida Hume’a.
– Może tam zajrzę.
– Przykro mi, że nie potrafię bardziej pani pomóc. – Przez chwilę nad czymś myślał, potem nagle się rozpromienił. – Podobno Donald Devlin ma stół wykonany przez Lovella.
– Tak, słyszałam, choć w literaturze nie znalazłam żadnej wzmianki o jego stolarskich zainteresowaniach.
– Jestem pewien, że gdzieś jest o tym mowa. Wydaje mi się, że coś na ten temat czytałem… – Jednak mimo wysiłków, major Cawdor nie zdołał przypomnieć sobie ani co, ani gdzie.
Tego wieczoru siedzieli razem z Rebusem w jej domu w Portobello. Na kolację zjedli chińszczyznę na wynos, którą ona popiła zimnym chardonnay, a on piwem z butelki. Z wieży hi-fi płynęła muzyka: Nick Drake, Janis Ian, Meddle Pink Floydów. Przez cały czas Rebus wydawał się zatopiony we własnych myślach, ale Jean nie próbowała narzekać. Po jedzeniu poszli na spacer promenadą. Wokół kręciły się tłumy nastolatków na deskorolkach, wyglądających po amerykańsku, ale mówiących – a szczególnie soczyście klnących – z czysto lokalnym akcentem. Minęli jedną otwartą frytkarnię budzącą wspomnienia z lat dzieciństwa, związane z wonią gorącego oleju i octu. Wciąż głównie milczeli, czym zbytnio się nie różnili od reszty spacerowiczów. Skrytość była zawsze znakiem rozpoznawczym edynburczyków. Należało skrywać uczucia, a swoje sprawy zachowywać dla siebie. Niektórzy dopatrywali się przyczyn takich zachowań w naukach Kościoła i wpływach takich postaci jak John Knox. Jean zetknęła się z tym, że przyjezdni nazywali Edynburg „Fortem Knox”, jednak jej zdaniem w większym stopniu wynikało to z otoczenia i z klimatu, z urwistych ścian skalnych i ołowianego nieba nad głową, z porywistych wiatrów wiejących znad Morza Północnego, pędzących ulicami niczym górskimi kanionami. Na każdym kroku człowiek czuł się tłamszony tym, co go otacza. Wystarczyło tylko przejechać się z Portobello do centrum, by tego doświadczyć.
John Rebus też myślał o Edynburgu. Gdzie ma być jego następny dom, kiedy się wreszcie wyprowadzi z obecnie zajmowanego mieszkania. Czy jest jakiś rejon, który podoba mu się bardziej od innych? Portobello jest sympatyczne, dość luzackie. Ale może się wynieść gdzieś na wieś, dalej na południe albo na zachód? Niektórzy z jego kolegów dojeżdżali aż z Falkirk i Linlithgow. Nie był jednak pewien, czy tak długie dojazdy by mu odpowiadały. Portobello byłoby chyba w sam raz. Jedynym problemem było to, że co chwilę jego wzrok wędrował w stronę plaży, jakby w obawie, że dostrzeże gdzieś drewnianą trumienkę, taką, jaką znaleziono w Nairn. Bo wiedział, że nieważne, gdzie się przeprowadzi – jego głowa przeprowadzi się razem z, nim, a tkwiące w niej obrazy skażą jego nowe otoczenie. Nie mógł się pozbyć myśli o trumience z Kaskad. Miał tylko słowo trumniarza, że została wykonana przez kogoś innego, kogoś nie będącego autorem pozostałych czterech. Tyle że jeśli morderca jest naprawdę wyjątkowo sprytny, to mógł to przewidzieć i celowo zmienić sposób wykonania i narzędzia, tylko po to, by go wyprowadzić w pole…
Och, Chryste, znów się zaczyna… wciąż ten upiorny kołowrotek wirujący mu w głowie. Usiadł na murku, a Jean zapytała, czy może źle się poczuł.
– Trochę mnie boli głowa – odparł.
– A myślałam, że to kobieca przypadłość. – Powiedziała to z uśmiechem, ale widział, że nie jest rozbawiona.
– Powinienem wracać – rzekł. – Nie nadaję się dziś do towarzystwa.
– Chcesz się pozwierzać? – Podniósł wzrok i ich oczy się spotkały, a ona parsknęła śmiechem. – Przepraszam, głupie pytanie. Jesteś typowym szkockim samcem i oczywiście nie chcesz o tym rozmawiać.
– To nie to, Jean. Ja tylko… – zawahał się. – Może jednak ta terapia nie byłaby taka zła.
Starał się to powiedzieć żartobliwie, więc nie podjęła tematu.
– Wracajmy – powiedziała. – I tak robi się już paskudnie zimno.
Wsunęła mu rękę pod ramię i ruszyli w drogę powrotną.
12
W drodze na Gayfield Square wściekłość zastępcy komendanta Colina Carswella systematycznie rosła i, gdy w ten ponury wtorkowy poranek dotarł na miejsce, pałał już prawdziwą żądzą krwi.
John Balfour na niego nawrzeszczał, a jego adwokat dołożył swoje, choć zrobił to znacznie subtelniejszym tonem głosu, który nawet na moment nie odbiegł od normy przynależnej profesjonalnemu i dobrze ułożonemu prawnikowi. Mimo wszystko Carswell czuł się sponiewierany i musiał się na kimś odegrać. Komendant policji był ponad to, a jego nietykalność była wartością, której należało chronić ponad wszystko. Cały ten pasztet leżał teraz na talerzu Carswella, a on przez wczorajszy wieczór próbował go przetrawić. Jednak równie dobrze mógłby starać się posprzątać za pomocą śmietniczki i pęsetki po wybuchu bomby.
Najtęższe głowy w prokuraturze pochyliły się nad zaistniałą sytuacją, po czym doszły do wniosku, przekazanego irytująco spokojnym i obojętnym tonem (co wyraźnie miało mu dać do zrozumienia, że to nie ich problem), że nic się nie da zrobić, by nie dopuścić do ukazania się artykułu. W końcu nikt nie potrafił dowieść, że laleczki w trumnach czy śmierć niemieckiego studenta, miały jakikolwiek związek z zabójstwem Philippy Balfour. Większość szefów policji zdawała się uważać, że związek tych spraw ze sobą jest w najlepszym razie mało prawdopodobny, i dlatego przekonanie sędziego, że artykuł Holly’ego może zaszkodzić śledztwu było praktycznie niemożliwe.
Pretensje ze strony Balfoura i jego adwokata sprowadzały się do pytania, dlaczego policja nie uznała za stosowne podzielić się z nimi informacjami na temat trumienek, niemieckiego studenta czy internetowej gry.