Zapominając o kupnie flaków, przedarł się przez tłum i szybko pobiegł na dziedziniec Saint-Sauveur.
Katarzyna słuchała opowieści Landry'ego z zachwytem, lecz Barnaba był wielce zatroskany.
* * * - Obawiałem się, że Caboche skorzysta z zamieszania, aby porwać Luizę i zabrać ją do siebie, gdzie jej pilnuje stara. Nie wypuści zdobyczy tak łatwo.
Słysząc te słowa, Jacquetta upadła koło paleniska i poczęła rozpaczliwie szlochać, kryjąc twarz w spódnicach. Sara pochyliła się nad nią i gładziła ją po głowie, usiłując uspokoić nieszczęśliwą matkę. Ale na próżno.
- Moja mała Luiza!... Moja owieczka, chciała pozostać niewinna... A on mi ją zabrał, ten wieprz!... Ten potwór!...
Jacquetta umierała z rozpaczy i nikt nie znajdował wystarczających słów pocieszenia. Dopiero Barnabie udało się ją nakłonić, aby podniosła spuchniętą i mokrą od łez twarz. Przejęta rozpaczą matki i wrząca z oburzenia na myśl o odrażającym Caboche'u, Katarzyna rzuciła się jej na szyję.
- Musimy odbić Luizę! - oświadczył Barnaba. - Jeden Bóg wie, jakich zniewag nieszczęsna dziewczyna doświadczyła od tego bydlaka!
- W jaki sposób chcesz ją wydrzeć z jego szponów? - spytała Sara.
- Oczywiście nie sam! Wystarczyłoby, żeby matka Caboche'a krzyknęła, a zaraz zbiegnie się pełno ludzi gotowych jej pomóc, by przypodobać się synalkowi lub przynajmniej nie ściągnąć na siebie jego gniewu. Tylko jeden człowiek może nam pomóc: Machefer!
Sara podeszła do Barnaby i szepnęła mu coś na ucho, tak żeby nikt nie słyszał. Lecz jej słowa dobiegły uszu Katarzyny.
- Nie obawiasz się, że Machefer każe sobie zapłacić w naturze?
Zwłaszcza że dziewczyna jest ładna!
- To całkiem możliwe, choć mam nadzieję, że uda mi się go powstrzymać. Ale każda rzecz w swoim czasie! Na razie myślmy o Caboche'u. Machefer ma prawie tylu ludzi, co oprawca. W tej Chwili pewnie kręci się przy pałacu króla Sycylii, gdzie zwykle chodzi na żebry. Znasz go, R S Landry?
Chłopiec zmarszczył brwi i pogardliwie wydął wargi.
- Czy to ten, który każe się nazywać, Piękny Colin, typek z zołzami?
- Tenże sam! Biegnij po niego. Powiedz mu, że żebrak Barnaba wzywa go, a jeżeli będzie robił trudności, powiedz mu, że go pilnie potrzebuję, aby poznaczyć kostki do gry. Będziesz pamiętał?
- Pewnie! - odparł Landry, naciągając beret aż po uszy, po czym pocałował Katarzynę, która uczepiła się jego ręki.
- Pójdę z tobą! Już nie mogę tu wytrzymać.
- Lepiej nie! -wtrącił się Barnaba. - Za bardzo rzucasz się w oczy.
Wystarczyłoby, żebyś zgubiła czepek; nikt inny w Paryżu nie ma takich włosów jak ty. Możesz wszystko zepsuć. Poza tym lepiej, żeby Machefer nigdy cię nie spotkał...
Landry zniknął za drzwiami, a dziewczyna rzuciła smutne spojrzenie na promień słońca, który wślizgnął się do środka i spoczął na schodach.
Jakże musiało być pięknie w ten czerwcowy dzień! Barnaba obiecał, że po odbiciu Luizy natychmiast opuszczą Paryż, lecz ta chwila ciągle nie nadchodziła. Czy aby uda się teraz?
Katarzyna nienawidziła Caboche'a z całego serca. Był sprawcą wszystkich ich nieszczęść.
Nie czekali długo. Po godzinie Landry wrócił. Towarzyszył mu typ tak odrażający, że Katarzyna schowała się za matkę. Często oglądała Machefera w nocy, jak przewodził ucztom swoich nędznych poddanych; otaczał go wówczas królewski splendor. Nigdy jednak nie widziała go w roli żebraka.
Był niższy od Barnaby o głowę. Opierał się na dwóch kulach, a jego pobrudzona opończa była niemiłosiernie rozciągnięta na plecach przez olbrzymi garb wystający mu ponad głowę. Jedną nogę, owiniętą zakrwawionymi szmatami, miał podkurczoną, a jego ciało pokrywały ropie- jące rany. Błyszczące, białe zęby drapieżcy zostały miejscami zręcznie przyczernione, do złudzenia przypominając dziury i wyszczerbienia. Oko żebraka rzucało żywy blask, drugie zaś, wyłupione - jedyna prawdziwa ułomność Machefera było schowane pod szarawą przepaską. Machefer odrzucił przy schodach kule, rozprostował nogę i zbiegł po stopniach ze zwinnością młodzieńca. Katarzyna powstrzymała okrzyk zdziwienia.
- Czego chcesz? Chłopak powiedział mi, że mnie potrzebujesz, i to zaraz! - zawołał.
- To prawda. Posłuchaj, Machefer, nie zawsze się zgadzamy, ty i ja, ale ty tu jesteś panem i nigdy nie zdradzasz swych przyjaciół. Pewnie będziesz się śmiać, bo to, co ci proponuję, to dobry uczynek.
- Kpisz ze mnie?
- Skądże! Posłuchaj lepiej!...
Barnaba szybko wyjaśnił Macheferowi, czego od niego oczekiwał. Ten słuchał w milczeniu, usuwając ze skóry przyklejone wrzody. Kiedy Barnaba skończył, zapytał: - Dziewczyna jest ładna?
Barnaba ukradkiem ścisnął dłoń Jacquetty, żeby powstrzymać jej reakcję, i odpowiedział spokojnie: - Jest miła, ale nic poza tym. Blondynka, lecz zbyt blada. Nie spodoba ci się... do tego nie lubi mężczyzn. Cała zapatrzona w Boga. Zostanie zakonnicą.
- Takie bywają przyjemniutkie... - rzekł Machefer zadumany. - W tej chwili Caboche jest silny. Atakować go to ciężka sprawa.
- Nie dla ciebie! Czego się boisz? Dzisiaj ma władzę, jutro może ją stracić.
- Możliwe, lecz co zarobię w tej całej historii oprócz guzów?
- Nic - odparł twardo Barnaba. - Tylko wdzięczność. Dotąd o nic cię nie prosiłem. Niebawem zobaczę się z moim panem, królem bractwa żebraczego. Mam donieść Jakubowi Marynarzowi, że Jednooki Machefer niczego nie zrobi bezinteresownie i nie chce oddać przysługi przyjacielowi?
Rozmowa żebraków zirytowała Katarzynę w najwyższym stopniu.
Dziewczyna płonęła z niecierpliwości, pragnęła, żeby szybko zabrali się do dzieła. Po co tyle niepotrzebnych słów, kiedy Luiza czekała na wyrwanie ze szponów oprawców? Tymczasem były to już ostatnie uwagi Machefera. Siedząc na schodku, drapał się po głowie i targał uszy. W końcu, odcharknąwszy, splunął na pięć kroków i wstał powoli.
- Dobrze. Zgadzam się. Musimy pogadać i zobaczyć, co się da zrobić.
- Wiedziałem, że można na ciebie liczyć! - wykrzyknął Barnaba. - Chodźmy teraz do Łakomej Zerzabeli wypić szklanicę piwa i ustalić szczegóły. Poczekamy, aż zapadnie noc. To noc świętojańska i będzie wielki ruch wokół ognisk...
Obaj żebracy wyszli, kierując swe kroki do gospody, którą prowadziła Zerzabela, sprzedajna dziewka, umiejąca jak nikt inny przyciągać liczną klientelę. Jacquetta odprowadziła ich wzrokiem pełnym obawy.
- I pomyśleć, że jestem zmuszona powierzyć ratunek córki takiej kreaturze - powiedziała, z trudem powstrzymując łzy.
- Najważniejsze - odparła z pewnością siebie Katarzyna - to odnaleźć Luizę i sprowadzić ją do domu.
Sara uśmiechając się, przyciągnęła dziewczynę do siebie i pogłaskała po głowie. Cyganka odczuwała prawie zmysłową przyjemność przy układaniu jej złocistych włosów; potrafiła szczotkować je całymi godzinami lub gładzić miękko i pieszczotliwie.
- Nasza mała ma rację - rzekła. - Będzie miała zawsze słuszność, zwłaszcza wobec mężczyzn... Ponieważ z pączka przemieni się w zachwycający urodą kwiat, który będzie łamać serca...
Katarzyna spojrzała na nią uważnie. Zdziwiły ją słowa Cyganki, gdyż dotąd żaden chłopiec nie dał jej odczuć, że jest piękna. Owszem, niektórzy zachwycali się jej włosami, oczami, lecz nic poza tym! Nigdy nie usłyszała najniewinniejszego komplementu. Ani od Landry'ego, ani od Michała...