Выбрать главу

Wspomnienie nieżyjącego chłopca przygasiło jej zainteresowanie dziwnymi słowami Sary: w głębi serca było jej obojętne, czy będzie piękną kobietą.

Jakież to miało znaczenie, gdy Michała nie ma już wśród żywych! Tylko dla niego chciała być piękna... lecz teraz było za późno! Musiała powstrzymać łzy, które wywoływała każda myśl o nim.

- Nie zależy mi wcale na urodzie - oświadczyła w końcu. - Mężczyźni uganiają się za pięknymi kobietami tylko po to, aby je skrzywdzić!

Nie dodała nic więcej, choć w oczach Sary dostrzegła zdziwienie.

Poczuła nagle, że się rumieni na wspomnienie nocnych orgii oglądanych z ukrycia, tych zwierzęcych chuci, których ofiarami padały najpiękniejsze dziewczęta. Sara nie spuszczała z niej oczu, jakby posiadała zdolność czytania w najskrytszych myślach swej małej przyjaciółki. Nie pytając o nic, uśmiechnęła się dobrotliwie.

- Chcesz czy nie, Katarzyno, będziesz bardzo piękna. Zapamiętaj me słowa... Piękniejsza, niżbyś chciała... Pokochasz tylko jednego mężczyznę...

Będzie to namiętna miłość. Dla niego zapomnisz o dostatkach, opuścisz dom i własne wygodne łoże i udasz się w drogę, by go odnaleźć, nie wiedząc nawet, czy cię zechce... Będziesz go kochała bardziej niż samą siebie, bardziej niż wszystko, ponad życie...

- Nigdy nie pokocham żadnego mężczyzny, a zwłaszcza tak mocno! - wybuchnęła Katarzyna, tupiąc nogą ze złości. - Jedyny, którego kochałam, nie żyje!

Urwała nagle, przerażona własnymi słowami, i spojrzała na matkę w obawie przed jej reakcją. Na szczęście Jacquetta niczego nie usłyszała, zbyt R S zajęta modlitwą; siedząc przed paleniskiem, przesuwała paciorki różańca z bukszpanu. Sara ujęła dłonie Katarzyny w swe ręce i ścisnąwszy jej nogi między swymi kolanami, ciągnęła cichym, natrętnym głosem: - Chcesz czy nie, tak będzie! Na twoich małych dłoniach pokazane są przedziwne rzeczy... Pisana jest ci wielka miłość, przez którą wiele wycierpisz, ale i przeżyjesz radości tak ogromne, że aż trudne do wyrażenia.

Wielu mężczyzn będzie cię kochać... a zwłaszcza jeden! Cóż widzę? - Pod- niosła dłonie dziewczyny do góry i przyjrzała się im uważnie, marszcząc czoło. - Widzę księcia... prawdziwego księcia! Pokocha cię i wiele dla ciebie uczyni. Ale ty pokochasz innego. Widzę go! Piękny, młody, szlachetnie urodzony... oschły, nieustępliwy. Nieraz skaleczysz się o kolce, które bronią jego serca, ale pamiętaj, że łzy i krew najbardziej cementują szczęście.

Będziesz szukać tego człowieka jak zgubiony pies szuka swego pana, będziesz czołgać się jego śladem z nosem przy ziemi jak ogar tropiący jelenia. Zdobędziesz sławę, bogactwo, miłość, wszystko!... Zapłacisz za to bardzo drogo! W końcu... kogóż widzę?!.... Spotkasz anioła...

- Anioła? - zdumiała się Katarzyna.

Sara puściła dłonie dziewczyny. Nagle wydała się zmęczona i postarzała. Jednakże jej wzrok, błądzący ponad brudnymi ścianami nory Barnaby, płonął niezwykłym blaskiem, jakby zapalono jednocześnie setki świec.

- Tak! Anioła! - powtórzyła w ekstazie. - Anioła wojny z ognistą szpadą.

Widząc, że Sara oddala się zbytnio od rzeczywistości, Katarzyna potrząsnęła nią lekko, aby sprowadzić Cygankę z powrotem na ziemię.

- A ty, Saro, czy powrócisz na swoją wyspę za błękitnymi morzami?

- Niestety, moja droga, sobie nie potrafię przepowiedzieć przyszłości, ani odczytać całkowicie księgi mego życia. Pewna starucha przepowiedziała R S mi, że odejdę na zawsze od swoich, lecz że do nich wrócę. Podobno to plemiona cygańskie przyjdą do mnie*.

* W 1416 roku pierwsze szczepy cygańskie przybywały do Europy z Grecji, ze środkowego Wschodu, a nawet znad rzeki Indus. Tymczasem powrócił Barnaba, wydawał się całkiem zadowolony.

- Słuchajcie, wszystko postanowione. Plan jest przygotowany. Gdy tylko nadarzy się okazja, odbijemy Luizę Caboche'owi.

- Po co czekać? - krzyknęła z zapałem Jacquetta. - Dlaczego nie dzisiaj wieczorem? Ona już się dosyć naczekała i ja także!

- Uspokój się, kobieto! - rozgniewał się żebrak. - Musimy ją porwać, nie dając się zabić. Tej nocy zapalimy ogniska nocy świętojańskiej.

Największe stosy przygotowano przed pałacem i na placu Greve. Nie możemy ryzykować naszej akcji dwa kroki od ogniska, które przyciągnie największe tłumy. Na domiar złego Caboche jest dowódcą straży mostu Charenton. Ma broń i ludzi. Jest silniejszy niż zwykle. Trzeba jeszcze poczynić inne przygotowania, gdyż po akcji ziemia zacznie się nam palić pod nogami. Caboche będzie węszyć wszędzie, nawet na dziedzińcu cudów, gdzie ma swoich ludzi. Po porwaniu Luizy opuścimy Paryż.

- Czyżbyś miał zamiar nam towarzyszyć? - spytała zachwycona Katarzyna.

- Zgadza się, moje dziecko! Mój pobyt tutaj dobiega końca. Muszę stawić się przed szefem. Król bractwa żebraczego wzywa mnie do Dijon.

Wyruszymy zatem w drogę wszyscy razem.

Pokrótce wyjaśnił kobietom, na czym polega plan, który uknuli wspólnie z Macheferem. Gdy tylko tłum się oddali, udadzą się do matki Caboche'a, spróbują wyciągnąć ją z domu lub przynajmniej skłonią do otwarcia drzwi. Potem przy pomocy kilku kamratów porwą Luizę, co już będzie dziecinną igraszką. Następnie trzeba będzie dotrzeć do składu towarów nad Sekwaną, stamtąd ukraść pierwszą lepszą łódź i popłynąć nią w górę Sekwany i Yonne, aż do Burgundii.

- Będę cię potrzebować, Saro - dorzucił Barnaba. - Chociaż wiesz, że mogą cię rozpoznać...

Cyganka beztrosko wzruszyła ramionami.

- Pójdę z nimi, jeżeli mnie zechcą. Nie będzie to wielkim poświęceniem. Zresztą mam już szczerze dosyć Wilczego Kła. Uparł się, żeby ze mną sypiać, i co noc muszę go unikać. Jest coraz bardziej obleśny i nawet groził, że pośle mnie przed oblicze Machefera, abym dla niego tańczy- ła. Wiesz, co to oznacza?

Barnaba skinął głową ze zrozumieniem. Katarzyna w ostatniej chwili powstrzymała się, by nie zrobić tego samego. Wrzała świętym oburzeniem, gdyż darzyła swą przyjaciółkę niezwykłym przywiązaniem. Obawiała się, że Czarna Sara, mimo smagłej karnacji, jest wystarczająco piękna, aby Machefer zaliczył ją do swego haremu. Wsunęła swą dłoń w dłoń Cyganki i skierowała na nią promienne spojrzenie.

- Nie rozstaniemy się już nigdy, prawda, Saro? Pojedziesz z nami do wuja Mateusza! Zgódź się, matko!

Jacquetta uśmiechnęła się smutno. Ta stateczna Burgundka, jeszcze do niedawna tak żywa i wesoła, z dnia na dzień nikła w oczach. Jej policzki straciły kolory i przywiędły, a na jej niegdyś gładkiej i świeżej twarzy pojawiły się głębokie cienie. Sznurowany gorset wisiał luźno na wychudłej piersi.

- Sara wie dobrze, że wszędzie, gdzie będziemy, znajdzie się dla niej miejsce. Czyż nie zawdzięczam jej tego, że żyjesz?

Obydwie kobiety, porwane tą samą potrzebą serca, choć urodzone na przeciwległych biegunach społeczeństwa, padły sobie w ramiona, płacząc jedna nad drugą. Nieszczęścia bardzo je zbliżyły. Obydwie zostały oderwane od swoich korzeni, zarówno mieszczka, jak i ta córka wiatru i morza, nomadka przemierzająca drogi świata, której przodkowie szli za hordami Czyngis- Chana. Połączyła je kobieca solidarność (która bywa niesłychanie silna, gdy nie chodzi o jakąś rywalizację) i Jacquetta chętnie nazwałaby Sarę swoją siostrą.

Barnaba wziął Katarzynę w ramiona i podrzucił do góry jak dziecko.

Nagle głośno pociągnął nosem, po czym szybko wytarł go rękawem koszuli i oświadczył: - Dosyć tych czułości! Chce mi się jeść. Ponieważ jesteśmy jedną rodziną, zjedzmy wieczerzę razem. Ukradłem kilka ciastek z miodem od Łakomej Zerzabeli; są twoje, maleńka - dodał, wyciągając z kieszeni rumiane ciasteczka.